Jak jest za tym murem?

Jak jest za tym murem?

W polskich więzieniach trwa ciągła wojna między skazanymi i funkcjonariuszami To, do czego doszło w Sztumie, nie zdarzyło się dotychczas w żadnym polskim zakładzie karnym ani chyba w całym cywilizowanym więziennictwie. W wyborczą niedzielę przed południem dyrektor sztumskiego więzienia, ppłk Andrzej G., zostawia w domu na stole list. Pisze w nim: „Nie mam już żony. (…) Albo siebie zabiję, albo kogoś innego”. Z domu zabiera nóż kuchenny z 15-centymetrowym ostrzem, chowa go pod ubraniem. Idzie do więzienia – jego dom stoi niezbyt daleko – strażnicy tylko rutynowo pytają, czy nie wnosi broni, dyrektora przecież nikt nie obszukuje. Dyrektor w niedzielę nie pracuje, dyżuruje jego zastępca. Wizyta szefa nie budzi jednak zdziwienia, bo zdarza się, że w weekendy zagląda do zakładu, by sprawdzić, czy nic złego się nie dzieje. Dalej wszystko przebiega zgodnie z procedurami. Dyrektor idzie na oddział, razem z oddziałowym podchodzi do dwuosobowej celi. Poleca mu ją otworzyć i wyprowadzić drugiego więźnia, sam wchodzi do środka, oddziałowy zamyka za nim drzwi i prowadzi współwięźnia do innej celi. Andrzej G. podchodzi do Józefa S., siedzącego prawdopodobnie na swoim wózku inwalidzkim, i zadaje mu kilkanaście ciosów nożem. Jeden okazuje się śmiertelny, przecina tętnicę szyjną. Po kilkunastu minutach dyrektor wzywa oddziałowego sygnalizatorem, ten wypuszcza szefa, zamyka za nim celę i prowadzi go do kraty przy wejściu na oddział. Dyrektor idzie do gabinetu, oddziałowy wraca po drugiego więźnia, wpuszcza go do celi, zamyka za nim drzwi. Po chwili słychać krzyk więźnia – dopiero wtedy morderstwo zostaje ujawnione. Ciało zostaje przeniesione do innego pomieszczenia, dyrektor zachowuje się spokojnie, potwierdza, że to on zabił, w gabinecie czeka na policję. Na przesłuchaniu odmawia zeznań, mówi tylko, że nie był świadomy tego, co robi. Cisza wyborcza Morderstwo popełniono w niedzielę około godziny 11, ale władze do godziny 21 nie ujawniały tego zdarzenia. Postanowiono zaczekać do zamknięcia urn wyborczych. Prokuratura i resort sprawiedliwości obawiały się, że wcześniejsze poinformowanie o tej zbrodni doprowadzi do zakłócenia wyborów nie tylko w Sztumie, lecz także w innych zakładach karnych (z ponad 80 tys. polskich więźniów głosowało ok. 45 tys., co stanowi całkiem niezłą frekwencję). Do urn w więzieniach oddziałowi doprowadzają chętnych z cel, a wyjście skazanego na korytarz zawsze może być przyczyną jakiegoś zagrożenia. W samym sztumskim więzieniu oczywiście tajemnicy nie zdołano zachować, pojawiła się groźba buntu. Do zakładu skierowano więc dodatkowe siły ochrony, co zapewniło spokój. – Groźba była realna, bo jak czterech-pięciu osadzonych natrze na drzwi ze wszystkim, co mają w celi, to nie ma siły, po kilkunastu minutach zawsze puszczą – mówi doświadczony oddziałowy. Sztumskie więzienie jest poniemieckie, ponadstuletnie, solidne. To typowy ciężki kryminał, choć w ramach humanizacji życia za kratami odbywają się tam coroczne, międzynarodowe przeglądy sztuki więziennej. Po wojnie w Sztumie siedzieli zbrodniarze niemieccy i Ukraińcy z band UPA. Na wieżyczkach są uzbrojeni strażnicy, kamery, wokół wewnętrznego muru owczarki alzackie. Wśród więźniów Sztum cieszy się nie najlepszą sławą. Trafiają do niego recydywiści, sprawcy ciężkich przestępstw, powstał tam także pierwszy w Polsce oddział dla szczególnie niebezpiecznych skazanych, z kategorią N, liczący dziś 20 cel. Są jednak i tacy starzy recydywiści, którzy cenią Sztum, bo wiedzą, że tam panują przewidywalne reguły: „Wiadomo, jak naszczekamy, dostaniemy wp…dol od atandy (specjalnego oddziału więziennego wyposażonego w hełmy, pałki i tarcze). Ale dlatego młodzi więźniowie nie pajacują, a gdy jest spokój, bez powodu nikt się nie czepia”. Do Sztumu nie trafiają pierwsi z brzegu oddziałowi. To twarde chłopy, przygotowane do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Tacy jak choćby legenda polskiego więziennictwa, kierownik ochrony, por. Szot, mający za sobą prawie 40 lat służby. Albo poprzedni dyrektor Buber-Bubrowiecki, który w Sztumie przepracował ponad 20 lat. Obecny dyrektor, według dość często powtarzanej w środowisku opinii, jakby nie całkiem pasował do tego właśnie zakładu karnego, gdzie jest 1,4 tys. bardzo trudnych więźniów i 300 funkcjonariuszy, także niebędących barankami. To zaś oznacza tysiące konfliktów, skarg, pretensji i przejawów agresji. – Dyrektor zawsze był bardzo spokojny, niezwykle opanowany, raczej wątłej budowy ciała, typ intelektualisty, introwertyk.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 42/2011

Kategorie: Kraj