Gdy policjant z Tomaszowa wpadł na trop wyłudzania kredytów, oskarżono go o branie łapówek Proceder wyglądał tak: Kowalski na fikcyjną umowę sprzedawał firmie Arpis z Tyszowiec ciągnik. Ciągnik ten od Arpisu „kupował” Nowak za załatwiony na jego nazwisko kredyt z banku. Bank przelewał pieniądze do Arpisu. Ten potrącał swoją prowizję, a resztę wypłacał Nowakowi. Druga metoda wyłudzania polegała na wystawianiu przez Arpis rachunków zakupu sprzętu rolniczego, które były przedkładane w banku w celu rozliczenia preferencyjnych kredytów gotówkowych dla młodych rolników. Tymczasem kredytobiorca już dawno ten sprzęt posiadał, a pieniądze z banku przeznaczał np. na wesele, remont mieszkania itp. Wyłudzaniem kredytów w ten sposób zainteresowani byli rolnicy, pracownicy administracji i urzędów gmin, rodziny policjantów, zawodowy wojskowy. – W środę, 20 lutego 2002 r., byłem służbowo w Tyszowcach, w sprawie Arpisu – mówi asp. Roman Gardiasz, detektyw ogniwa do walki z przestępczością gospodarczą Komendy Powiatowej Policji w Tomaszowie Lubelskim, dwa dni później zawieszony w czynnościach służbowych. Z zebranych przez Gardiasza materiałów wynikało, że głównym źródłem dochodów Arpisu było wyłudzanie kredytów na szkodę różnych banków, m.in.: Wschodniego Banku Cukrownictwa, PKO BP, PBK, Capital Banku Gdańskiego, Lucas Banku, lubelskiego Żagla. Właściciel firmy to jeden z bogatszych i bardziej ustosunkowanych ludzi powiatu tomaszowskiego. – Tego dnia do Tyszowiec zadzwonił mój szef, Jan Herda, i polecił, bym natychmiast wracał do Tomaszowa i stawił się u prokuratora – opowiada Gardiasz. – W prokuraturze kazano mi usiąść pomiędzy kilkoma osobami. „Zaraz będzie okazanie”, poinformowano. Do pokoju wszedł mężczyzna. Poznałem go od razu. Był to Ukrainiec Igor M., handlarz spirytusem i papierosami. Od razu podszedł do mnie i powiedział: „To ten”. „Mamy zgłoszenie, że brał pan pieniądze od tego Ukraińca – usłyszałem od prokuratora Piechnika – a teraz on potwierdził, że to panu je dawał”. Myślałem, że to głupi żart. Ale wypadki potoczyły się błyskawicznie. Prokuratura zawiesiła mnie w czynnościach służbowych, a akt oskarżenia przeciwko mnie skierowała do sądu. Gość w komendzie Kilka dni wcześniej w pokoju sekcji PG kilku policjantów, w tym Gardiasz i szef sekcji, rozmawiało z pewnym przedsiębiorcą. Mężczyzna stwierdził, że ma wyczerpujące informacje na temat wyłudzenia z dwóch banków 700 tys. zł na zakup młynów. – Niech Roman weźmie tę sprawę, bo jest najlepszy w rozpracowywaniu wyłudzanych kredytów – natychmiast zasugerował jeden z kolegów Gardiasza. Zabezpieczeniem tych kredytów były dwie nieruchomości położone w Tomaszowie, do których kredytobiorcy nie mieli praw własności. Akt własności, którym się posłużono, został sporządzony przez pracownicę biura notarialnego bez wiedzy notariusza. Jego prawdziwość potwierdził wydział ksiąg wieczystych podpisem jednej z pracownic sądu. Pani z notariatu ma rodzinne powiązania z panią w sądzie i z tomaszowską policją. Każdy wchodzący do Komendy Policji w Tomaszowie jest odnotowywany w książce na dyżurce. 19 lutego 2002 r. nie odnotowano wejścia Igora M. Mógł więc wejść jedynie w towarzystwie policjantów, być wwieziony samochodem służbowym bądź wpuszczono go tylnymi drzwiami. Każde oficjalne pokazanie się Igora M. w komendzie powinno się zakończyć jego deportacją, bo mimo zakazu wjazdu do Polski przekraczał granicę, legitymując się kilkoma paszportami na różne nazwiska. Faktem bezspornym jest, że tego dnia spisane zostało doniesienie obciążające Romana Gardiasza. Dwa lata później, zeznając przed sądem, śledczy Jerzy Borek tak opisał to zdarzenie: „Wezwał mnie naczelnik sekcji dochodzeniowo-śledczej, Roman Zieliński, i polecił, bym przyjął zawiadomienie od obywatela Ukrainy o tym, że dawał łapówki ťnaszemu RomkowiŤ, i bym to zrobił w pokoju nr 18 z tzw. lustrem weneckim, należącym do sekcji kryminalnej. Nie potrafię powiedzieć, jak Ukrainiec znalazł się w komendzie. Nie ma żadnych przeciwwskazań, aby policjanci z ťkryminalnejŤ sami mogli przyjąć takie zawiadomienie. Pisanie protokołu zacząłem około 12”. Nieistotne alibi Dzień zatrzymania Igora M. zapamiętała mieszkająca w Tomaszowie Ukrainka. – Tamtego dnia przybiegła roztrzęsiona Swietłana (konkubina Igora M. – przyp. red.) i powiedziała mi, że o 8 rano po Igora przyjechało trzech policjantów i zabrali go do komendy – opowiada. – Dopiero późnym popołudniem Igor przyjechał do mnie po Swietłanę. Powiedział, że kazano mu zeznać, że jeden z policjantów żądał od niego pieniędzy. Jeżeli
Tagi:
Izabella Wlazłowska