Prof. Ludwik Tomiałojć, ornitolog, ekolog, UWr Na pierwszym miejscu jako biolog wymienię zagrożenia biologiczne, ale jako obywatel wskażę również te ekonomiczne i społeczne. Co do pierwszych, uważam, że transfer genów, a więc przekazywanie ich innym gatunkom, to coś jak wypuszczanie dżina z butelki. Nie możemy przewidzieć wszystkich niekorzystnych skutków takiego działania. Co do zagrożeń społecznych – nie potrzebujemy tego typu organizmów, bo mamy w Unii Europejskiej nadprodukcję żywności, a zabiegamy o eksport naszych produktów spożywczych. Rośliny czy zwierzęta z grupy GMO stanowiłyby konkurencję dla naszych bardzo dobrych, ekologicznych produktów. Polscy rolnicy nie mogliby sprzedawać z zyskiem swoich towarów, a zyski z produkcji GMO przechwytywałaby wąska grupa. Nasze rolnictwo jest producentem zdrowej, czystej żywności. Utrata przez Polskę tej przewagi odbierze miejsca pracy wielu ludziom. Nie wyzbywajmy się dobrowolnie naszego potencjału rolnego na rzecz amerykańskich producentów pasz. Zastanawiam się, dlaczego lobby GMO w Polsce tak bardzo naciska, nawet niektórzy naukowcy to popierają. Mógłbym przypuszczać, że zostali podkupieni przez amerykańskie koncerny. Oczywiście nie zabraniajmy biotechnologom robić badań, nie mamy nic przeciwko GMM, czyli zmodyfikowanym mikroorganizmom, używanym do produkcji lekarstw, do wyrobów przemysłowych albo jako markery przy badaniach molekularnych, jako pomoc przy selekcji lepszych odmian. Nowe kierunki w rolnictwie powinny być wspierane przez biologów, ale w ustawie eliminuje się opiniowanie skutków stosowania GMO przez ekologów, jedynie biotechnolodzy, którzy są zainteresowani rozwojem produkcji GMO, mają się wypowiadać w naszym imieniu. Koncerny biotechnologiczne naciskają, aby zbić większą kasę, ale dlaczego fizyk, prezes PAN, prof. Michał Kleiber, twierdzi, że bez GMO ludzkość nie przetrwa? Prof. Tadeusz Żarski, weterynaria, SGGW Trzeba najpierw rozróżnić, o czym mówimy. Czy chodzi o GMO użyte w systemie zamkniętym, czy GMO uwalniane do środowiska. Dobre efekty przynoszą organizmy modyfikowane genetycznie wykorzystywane np. do produkcji ludzkiej insuliny, ale to nikomu nie zagraża. Są mikroorganizmy, jak Escherichia coli, które wyposażone w ludzki gen produkują pod kontrolą laboratoryjną potrzebny lek i nic z tego nie przedostaje się do środowiska. Podpisuję się pod tym. Uważam też, że można tak modyfikować świnie, by ich narządy lepiej nadawały się do przeszczepów. Tutaj też zagrożenie wydaje się zerowe. Pozostaje jednak drugi kierunek wykorzystania GMO, do którego dorabia się wiele chwytliwych haseł, np. że uzyskamy rośliny odporne na szkodniki albo że nakarmimy biedne dzieci w Afryce. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Widzimy tutaj bardzo świadomą politykę wielkich koncernów i transakcję wiązaną z producentami środków ochrony roślin i nawozów, których wymagają rośliny GMO. A normy zużycia tych produktów nierzadko są kilkadziesiąt razy wyższe niż dla roślin tradycyjnych. Nikt mnie nie przekona, że jeśli uprawiamy taką transgeniczną kukurydzę czy ziemniaka, to one mniej zanieczyszczają środowisko niż rośliny tradycyjne. Wiemy przecież, że gen zwiększający odporność rośliny wytwarza toksynę, a więc truciznę, która odstrasza owady, w tym wypadku stonkę kukurydzianą, ale po żniwach pozostaje jeszcze jakiś czas w glebie. To może spowodować obumieranie także innych organizmów. Nigdy zresztą nie wiemy, czy gen, który trafił do środowiska biologicznego, nie spowoduje rearanżacji łańcuchów DNA innych organizmów. Na SGGW prowadzimy doświadczenia z ogórkami, które po zmodyfikowaniu stają się słodsze, ale ten zabieg czasami się udaje, a czasami nie, bo wszystko zależy nie tylko od tego, czy wprowadzi się obcy gen, ale w jakim miejscu łańcucha DNA on się znajdzie. W najlepszym razie ludzki organizm, od setek lat przyzwyczajony do produktów naturalnych, może zareagować alergią. Nie jest tajemnicą, że w ciekach wodnych graniczących z polami modyfikowanej kukurydzy zaczęły zanikać larwy chruścikowatych. A przecież te owady są potrzebne, stanowią ogniwo w łańcuchu pożywienia, na szczycie którego znajduje się człowiek. Trzeba też uwzględnić skutki społeczne. Prawo unijne, dla nas nadrzędne, pozwala na uprawy takich roślin, zachęca się do kupowania ziarna zmodyfikowanego genetycznie za granicą. Przepisy szczegółowe mówią, że dwa rzędy zasiewu tradycyjnej kukurydzy wystarczą jako bufor dla roślin zmodyfikowanych, ale to fikcja, bo w ten sposób czystości roślin się nie utrzyma, nie mówiąc już o uprawach ekologicznych. Nie przypadkiem produkty rolnictwa ekologicznego na Zachodzie nie umywają się do polskich pod względem walorów smakowych i wartości odżywczych. Naprawdę trzeba chronić nasze czyste
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









