PJN (Platforma Jest Najważniejsza!)

PJN (Platforma Jest Najważniejsza!)

Uroczysty spęd kilkunastu tysięcy członków Platformy godnie czcił 10-lecie tej partii. Bohaterem zjazdu nie był jednak jeden z jej założycieli, Andrzej Olechowski (nie wiem, czy w ogóle był zaproszony), ani jej główny organizator Paweł Piskorski (wiem, że na pewno zaproszony nie był), ani jedna z niegdysiejszych gwiazd Jan Maria Rokita, który swą aktywnością w rywinowskiej komisji śledczej poprawiał zasadniczo wynik Platformy w sondażach. Niekwestionowaną bohaterką i gwiazdą zarazem stała się Joanna Kluzik-Rostkowska! W jej cieniu schowane były inne nowe nabytki Platformy: Bartosz Arłukowicz i Dariusz Rosati. Słusznie. Joanna Kluzik-Rostkowska jeszcze kilkanaście miesięcy temu chciała naród i Polskę (wszak Polska jest najważniejsza!) uszczęśliwić prezydentem Jarosławem Kaczyńskim. Innymi słowy, tej Polsce, co to dla niej jest najważniejsza, chciała dać to, co jej było najdroższe. Gdy się to nie udało, a nawet okazało się, że towar, który chciała narodowi opchnąć, miał ukrytą wadę (był na prochach i nie wiedział, co się wokół niego dzieje), porzuciła Kaczyńskiego. Bo ważny jest Kaczyński (nawet na tych prochach), ale przecież Polska jest najważniejsza. Porzuciła więc Kaczyńskiego dla Polski. Tę ostatnią chciała ratować wespół z kilkunastoma innymi zbiegami (bądź wyrzutkami) z PiS, tworząc partię o więcej niż pretensjonalnej nazwie Polska Jest Najważniejsza. Powstał więc w Sejmie klub o tej skromnej nazwie, zaczęto tworzyć struktury partii w terenie. Ludzie zaczęli się do niej garnąć. Nawet w Zakopanem niejaka Gruszkowa, co to od lat walczy z władzami miasta o prawo dla swojego straganu na Krupówkach, uznała, że stragan jest ważny, ale przecież Polska jest najważniejsza! Dziennikarze zachwyceni byli niesłychanie. Posłanka Kluzik-Rostkowska i jej nieodstępna towarzyszka, posłanka Jakubiak, niemal nie wychodziły ze studiów telewizyjnych. Objawienie, jakiego doznały, że Polska jest najważniejsza, a Kaczyński jest be, było przez nie objaśniane we wszystkich możliwych stacjach radiowych i telewizyjnych i we wszystkich gazetach. Jak ludziom coś się sto razy powie, to przynajmniej na chwilę uwierzą. W sondażach nowa partia była nad progiem wyborczym, raz nawet osiągnęła 8% poparcia. Gdyby się utrzymało, gdyby kandydowanie z jej list dawało szansę na zdobycie mandatu, kto wie, czy numerem jeden na liście PJN z Krakowa nie byłby Jarosław Gowin, któremu PO dawała podówczas na swojej liście miejsce bodajże szóste. Kto wie, czy partii tej nie zasiliłby przedwcześnie wysłany na polityczną emeryturę (i to przez żonę!) Jan Maria Rokita? Szybko jednak się okazało, że PJN niewiele ma wyborcom do zaoferowania, że może być co najwyżej PiS w wersji soft, a to miejsce już od dawna jest zajęte przez Platformę. Spadły więc szybko notowania tej partii, zrazu poniżej progu wyborczego, wkrótce poniżej progu zauważalności przez ankietowanych w badaniach preferencji wyborczych. Nic więc dziwnego, że do partii, która w porywach uzyskiwała 1% poparcia, nie garnęli się już ci, którzy chcą kandydować w najbliższych wyborach. W konsekwencji liderka i założycielka partii zostawiła cały majdan z jednoprocentowym poparciem i przybyła na mityng Platformy, by tam objawić, że „Platforma Jest Najważniejsza”! Joanna Kluzik Rostkowska, pozostając wierną inicjałom PJN, jest już członkiem Platformy i z jej list będzie startować jesienią do Sejmu. Platforma nic na tym nie traci, przeciwnie – zyskuje. PJN bez Kluzik-Rostkowskiej, jeśli nawet dotrwa do wyborów, nie bardzo ma szansę zarejestrować listy w całym kraju, a nawet jeżeli tę barierę pokona, nie zdobędzie więcej niż 1% głosów. Nie zabierze więc głosów Platformie, jest dla niej nieszkodliwa. Platforma tymczasem po sukcesie, jakim niewątpliwie jest rządzenie przez całą kadencję bez spadku poparcia, i z uzasadnioną nadzieją na powtórzenie kadencji, nabrała uroku partii rządzącej. Temu urokowi trudno się oprzeć. Nie oparł się Bartosz Arłukowicz, nie oparł się Dariusz Rosati, jak słyszę, niebawem nie oprą się następni: Marek Borowski, Józef Pinior, Genowefa Grabowska, a także lider podobno wciąż istniejącej partii Socjaldemokracji Polskiej, niejaki Wojciech Filemonowicz. Nie powinno to wywoływać popłochu na lewicy. Jedyną istniejącą dziś na lewicy partią – jeśli nie liczyć kilku kabaretowych raczej partii kanapowych – jest, czy to się komuś podoba, czy nie, Sojusz Lewicy Demokratycznej. Notowania tej partii są takie, jakie są (a nie są ostatnio najgorsze!), nie ma ona, jeśli idzie o miejsca na swych listach do Sejmu, zbyt wiele do zaoferowania.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 25/2011

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki