Za tydzień wybory. Zobaczymy, kto będzie rządził Polską przez najbliższą, choćby niepełną kadencję. Ale przede wszystkim zobaczymy, jacy jesteśmy. Problemem Polski nie jest bowiem istnienie PiS, anachronicznej partii, która z paranoi potrafiła uczynić doktrynę polityczną, za nic ma demokrację, bo wierzy święcie, że ma monopol na prawdę, na patriotyzm, na rację stanu, a wszystkich niepodzielających jej poglądów z definicji uważa za wrogów, i to nie swoich, ale polskości. Za zdrajców, zaprzańców. Nie jest tym problemem nawet Jarosław Kaczyński. Polskim problemem jest to, że znaczna część społeczeństwa myśli tak jak ta partia, która takie instynkty potrafi zebrać, uporządkować, nadać im polityczną energię i moc. Polskim problemem jest też to, że w tym myśleniu utwierdza tę część społeczeństwa znacząca część polskiego Kościoła. Za tydzień zobaczymy, jaki to procent społeczeństwa. Najbliższe wybory będą kolejną rundą walki dwóch prawicowych partii, PO i PiS. Walka o kształt Polski rozegra się między nimi. Inni, choć w kampanii wyborczej prężą muskuły, naprawdę się nie liczą. To znaczy, mogą się liczyć, ale tylko jako potencjalne koalicyjne przystawki. Partia z kilkuprocentowym poparciem może być potrzebna zwycięskiemu ugrupowaniu jako konieczny koalicjant, tyle że koalicjant niebędący partnerem, ale wasalem. Taki koalicjant może dostać kilka mniej ważnych resortów lub ważnych, ale takich, z którymi dotąd nikt sobie nie poradził i zapewne jeszcze długo nie poradzi. Np. resort zdrowia i resort pracy. Biorąc współodpowiedzialność za rządy, taka partia przystawka nie będzie miała żadnego realnego wpływu na politykę. Zniechęci tylko do siebie dotychczasowych wyborców, a wkrótce ich straci. Przestanie być sobą. Zostanie wchłonięta przez dużego koalicjanta lub odejdzie w polityczny niebyt. Po rozpadzie Lewicy i Demokratów nie udało się zbudować w Polsce znaczącej centrolewicowej siły ani nie udało się SLD zbudować swej wyraziście lewicowej tożsamości, której to budowie miało służyć rozwalenie LiD. Co więcej, na lewicy, na lewo od SLD, powstał konkurencyjny (i wyrazisty!) Ruch Poparcia Palikota, który ma coraz poważniejszą szansę wprowadzić swoich posłów do Sejmu. Bez względu na to, czy Palikotowi się uda, czy nie, zabierze on w najbliższych wyborach jakiś procent głosów Platformie i jeszcze większy Sojuszowi. A przecież nie jest prawdą, że lewicowy elektorat stanowi w Polsce zaledwie kilka czy kilkanaście procent. To jest, jak wynika ze wszystkich szacunków, kilkadziesiąt procent Polaków. Jak zachowają się oni w czasie najbliższych wyborów? Część zagłosuje na populizm PiS, wierząc, że skoro Tusk nie poprawił im doli, to może Kaczyński poprawi. Jest to ten sam mechanizm, który działał w Polsce w czasie potopu szwedzkiego. Podejrzewając Jana Kazimierza o dybanie na jej wolności, tak się zapamiętała szlachta w gniewie, że gotowa była poprzeć szwedzkiego Karola Gustawa, który władcą był absolutnym i nikt nie miał wątpliwości, że szlacheckich wolności szanować nie będzie. Ale niechęć do Jana Kazimierza była silniejsza. Każdy, byle nie on. Choćby nawet Karol Gustaw. Nie tylko rozmaici celebryci polskiego show-biznesu, lecz także wiele innych grup społecznych, zawiedzionych w oczekiwaniach, a czasem ambicjach, zniechęconych do Tuska gotowych jest dziś zagłosować na Kaczyńskiego – i wszem wobec to oznajmia – działając wedle identycznego mechanizmu bezmyślnej emocji: każdy, byle nie Tusk, choćby i Kaczyński… Część lewicowego elektoratu zagłosuje na Platformę. Jedni z obawy, by nie wygrało PiS. Drudzy, bo wypatrzą na listach PO ludzi z lewicowym rodowodem, do których mają zaufanie. Platforma postarała się o to, by wielu takich ludzi przyjąć na swoje listy. Zmarginalizuje ich dopiero po wyborach. Część tego elektoratu zagłosuje na SLD, część na Ruch Palikota. Gdyby te wszystkie głosy zliczyć, będzie tego pewnie ze 30%. Czyli akurat niewiele mniej, niż trzeba, by wygrać wybory. Czy ktoś poczuwa się do winy albo chociaż do błędu, że nie umiał tych ludzi zebrać pod jednym sztandarem? Wątpię. Ale taki rachunek sumienia lewica będzie musiała zrobić po wyborach, wyciągnąć z tego wnioski i przygotować się do kolejnych wyborów, które mogą nastąpić niekoniecznie po upływie pełnej kadencji. Mniejsze rozterki będzie przeżywał lewicowy wyborca przy wyborach do Senatu. Tu głosuje się przede wszystkim na osoby, nie na partie i to, czy kandydat startuje z partyjnego komitetu, z której partii, a może jako kandydat samodzielny dla wyborcy ma na ogół niewielkie znaczenie. Wśród kandydatów do Senatu nie brakuje
Tagi:
Jan Widacki