Nikt nie lubi niedołęgi

Obawiam się, że niewiele zrozumiemy z niesłychanego zgiełku, jaki powstał wokół 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej, jeśli nie uświadomimy sobie, że współczesną opinię historyczną w Polsce kształtują dzieci i rozżaleni starcy. Oczywiście, nauką historii może się zajmować każdy, niezależnie od wieku, ale to, co stanowi przedmiot obecnych sporów, jest historią tak bliską, że trudno się uwolnić od postaw subiektywnych. Jeśli więc słyszę, że w 1945 r. skończyła się okupacja niemiecka, a zaczęła radziecka, to mając w pamięci tę pierwszą, trudno mi sobie wyobrazić okupację, podczas której odbudowuje się miasta, tworzy uniwersytety, kręci „Popiół i diament”, wydaje na nowo „Bibliotekę Boya” i kształci miliony ludzi ze wsi na inteligentów. Większości jednak komentatorów medialnych nie sprawia to żadnego kłopotu. Ludzi tych w czasie pierwszej z owych okupacji nie było na świecie, mają oni dziś około czterdziestki, w czasie stanu wojennego byli kilkunastolatkami, w momencie zaś upadku PRL byli w najlepszym razie na studiach. Dlatego też pojęcie okupacji może im się kojarzyć – bo ja wiem? – z dyscypliną studiów na uczelniach, brakiem oryginalnych dżinsów w sklepach czy ograniczeniami autostopu podczas stanu wojennego. A także z tym, co mówią im rozgoryczeni starcy. Bo przecież jest prawdą, że ludzie tacy jak Władysław Bartoszewski

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 20/2005, 2005

Kategorie: Felietony