Jarosław Odnowiciel

Wielki kosz delikatesowy ze smakołykami i drugi z karmą dla kotów powinni działacze lewicy ufundować panu Prezesowi Kaczyńskiemu. Dowiódł on, że potrafi pogonić mędrków, wahających się, dzielących włos na czworo. Zmienić ospałą, niczym tłuste koty, klasę polityczną w zwarty oddział szturmowy. Jedną prostą intrygą.
Kiedy 12 stycznia marszałek PiS-owskiej części Sejmu, Marek Jurek, rozpoczął grę zmierzającą do rozwiązania parlamentu, wykonując zapewne powierzone przez Prezesa Jarosława Kaczyńskiego zadania, klub parlamentarny SLD zgodził się ze zgłoszoną przeze mnie opinią. Że należy jak najszybciej doprowadzić do wspólnego wystąpienia liderów SLD i SdPl obwieszczających sojusz wyborczy tych partii. Zapraszający do współdziałania wszystkie lewicowe i lewicujące ugrupowania. Bez warunków wstępnych. Tydzień później taka deklaracja została ogłoszona. Przy okazji ogłoszono sondaż przedwyborczy, w którym po raz pierwszy notowania PiS spadły, a zjednoczonej lewicy wzrosły. Sondaż, informacje o jedności lewicy ochłodziły posadowe roszczenia Samoobrony i LPR. Jeśli państwo Kaczyńscy odstąpią od przedterminowych wyborów parlamentarnych to strach przed wzmocnioną, zjednoczoną lewicą będzie jednym z czynników decydujących. Ale scalania lewicy już nie da się powstrzymać.
Obecnie na lewicy krążą dwa projekty polityczne. Pierwszy to Centrolew. Sojusz wszystkich sił politycznych widzących zagrożenie rządów autorytarnych ze strony PiS i jego sojuszników. Centrolew może skupiać demokratyczne ugrupowania centrowe i lewicowe. Być sojuszem obronnym, występującym wspólnie przeciwko łamaniu demokracji w naszym kraju. Nie powinien być sojuszem wyborczym wyłaniającym parlamentarzystów.
Drugi projekt to wspólne, lewicowe komitety podczas wyborów samorządowych i przede wszystkim parlamentarnych. Sojusze wyborcze podobne do Centolewu warto zawierać przy wyborach prezydentów miast, burmistrzów. Pewnie znajdą się też i miasta, i gminy, gdzie w czasie wyborów samorządowych warto taki sojusz stworzyć. Ale w wyborach parlamentarnych jedność nie może zaciemniać tożsamości ideowej. Trudno pożenić na wspólnej liście liberałów gospodarczych z Partii Demokratycznej i socjalistów z SLD czy dbających o zrównoważony rozwój Zielonych 2004. No i trudno zachęcać wyborców do głosowania na tak różnorodną listę. Toteż na przyszłej liście Lewica Razem powinny się znaleźć wszystkie odcienie czerwieni; od socjaldemokratów po komunistów. Taki cud zdarzył się właśnie w Częstochowie, gdzie w senackich wyborach uzupełniających lewica się zjednoczyła.
Deklaracja wspólnych list to dopiero początek. Problem zacznie się przy ich tworzeniu. Nieśmiertelne kłótnie o pierwsze miejsca na listach, o partyjne parytety. Która z partii, organizacji związkowej ma prawo do otwierania listy i ilu ma mieć na liście kandydatów. A przecież można problem nadmiaru liderów na lewicy rozwiązać. Stworzyć na listach wyborczych porządek alfabetyczny. Niech każdy wyborca odnajdzie w tej kolejności swego kandydata. Doświadczenia wyborcze dowodzą, ze pierwsze miejsce nie zawsze oznacza największą pulę zdobytych głosów. Alfabetyczny porządek na liście wyborczej to zachęta do świadomych wyborów, nie traktowanie elektoratu jak „ciemnego narodu”.
Testem na rzeczywistą jedność lewicy będą wybory prezydenta Warszawy. Stołeczny SLD zgłosiło kilka tygodni temu kandydaturę Marka Rojszyka. Ostatnio Marek Borowski nie wykluczył swego kandydowania. Pojawiają się też inne ponadpartyjne nazwiska. Wbrew pesymistycznym opiniom sojusz sił lewicowych i centrowych w Warszawie jest możliwy. SLD potrzebuje przecież kandydata bardziej popularnego niż Marek Rojszyk. Bardziej popularny kandydat będzie potrzebował współpracownika tak kompetentnego, tak doświadczonego samorządowca jak Marek Rojszyk. Wspólne listy, wspólni kandydaci to dopiero zaliczka na nową lewicę. Jedność wymaga jakości rządzenia.

 

Wydanie: 04/2006, 2006

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy