Jaruzelski: Wielopolski, który osiągnął cel

Jaruzelski: Wielopolski, który osiągnął cel

Generał Wojciech Jaruzelski jako minister obrony narodowej, a przedtem szef Głównego Zarządu Politycznego WP, przez szereg lat z właściwą sobie ostrożnością, ale też skutecznością, starał się uniezależniać wojsko polskie od Związku Radzieckiego. W książce przedwcześnie zmarłego profesora Pawła P. Wieczorkiewicza znajduję jedno z potwierdzeń skuteczności tej polityki. Cytuje on za prof. Poksińskim: „Czyli Pan Generał (pytanie do Siwickiego) zakładał walkę w tym czasie (rok 1981)? Generał Siwicki: Oczywiście. (…) Atmosfera była w armii (to ja wiem) – oczywiście były wyjątki, byłyby i jakieś podziały – ale w większości nastrój był: własnymi siłami i kto do nas wkroczy, to będzie też przeciwnikiem. Takie nastroje były. I my, wojskowi, jako ci, którzy dowodzą, też musieliśmy to uwzględniać”. Wieczorkiewicz dodaje: „Wielu wyższych oficerów, i to zarówno LWP, jak i MO, było pewnych, że znaczna część ich podkomendnych stawiłaby interwentom (w 1981 r.) zbrojny opór” (Łańcuch historii, s. 252-253). Wojciech Jaruzelski przyjął ideologię panującą (historia sprawiła, że był to komunizm) na takiej zasadzie jak baronowie bałtyccy, służąc w armii cesarza Rosji, przechodzili z luteranizmu na prawosławie i jak generał Józef Bem i inni oficerowie polscy, wstępując do armii tureckiej, porzucali katolicyzm i przyjmowali islam. Pojęcie apostazji w tych przypadkach bardzo mało znaczy. Wyznawanie religii panującej przez oficerów było wyrazem lojalności wobec suwerena, poniekąd sprawą honoru, czymś w każdym razie naturalnym. I dziś w Polsce, chociaż religia katolicka nie jest panująca, lecz tylko przemożna, nie dziwi nas, że oficerowie manifestują swoją przynależność do Kościoła, chociaż wielu z nich do niedawna uważało się za niewierzących. Trudno dokładnie określić, kiedy ideologia komunistyczna w Polsce straciła znaczenie, oczywiste wydaje mi się, że gdy generał Wojciech Jaruzelski przejmował najwyższe urzędy w państwie, była już nieobowiązująca. Uważam, że pogląd na świat, Weltanschauung, jak mówią Niemcy, ma rzeczywisty wpływ na zachowania polityczne; zastanawiałem się więc, jaki system poglądów ogólnych zajął w umyśle Generała miejsce po zanikłym komunizmie. Zapytałem wybitnego polityka, który Jaruzelskiego blisko poznał podczas wspólnego zasiadania w Biurze Politycznym, z jakiej tradycji ideowej, z jakiego prądu politycznego jego zdaniem on się wywodzi. Odpowiedział mi bez wahania: z Czerwonych z powstania styczniowego. To źle – pomyślałem, bo potrzebny jest nam Wielopolski. I z jeszcze jednego powodu źle; żeby oko widziało rzecz, musi być różne od tej rzeczy. Wewnętrzny przeciwnik polityczny, „opozycja demokratyczna”, idzie ślad w ślad drogą radykałów z lat poprzedzających powstanie styczniowe, a wychowany w tej tradycji Jaruzelski, mając w tym przypadku oko za mało różne od rzeczy, może nie widzieć przeciwnika wystarczająco dokładnie*. I rzeczywiście później, dyktując warunki, na jakich ma być wprowadzona demokracja, popełnił nieostrożności na niekorzyść swojego obozu i swoją własną. Chociaż margrabia Wielopolski nie był jego bohaterem, okoliczności obiektywne sprawiły, że musiał wejść w jego rolę i okazał się Wielopolskim, który osiągnął cel. Operacja policyjna na dużą skalę, zwana przesadnie stanem wojennym, była „branką”, która się powiodła i zapobiegła katastrofie. Wśród zagranicznych znawców takich rzeczy wywołała podziw tak ze względu na skuteczność, jak też relatywnie nikłą liczbę ofiar. Branka 13 grudnia była tylko wyjaśnieniem zafałszowanej sytuacji, w wyniku czego każdy znalazł się w takim miejscu, jakie mu jego moc lub niemoc wyznaczyła. Rozumiemy, że siła i słabość nie są cechami raz na zawsze przypisanymi do tych samych podmiotów. One wędrują, przeskakują z jednego podmiotu na drugi. Jak się okaże, gen. Jaruzelski chciał „Solidarność” pozbawić siły, ale nie chciał jej zniszczyć. Gdy jego doradcom wydawało się, że jest ona już wystarczająco słaba, zlecił ministrowi policji przeprowadzenie negocjacji i odpowiednie urządzenie demokratycznych wyborów, tak aby nie były one ani mniej demokratyczne, ani mniej wolne niż za czasów Piłsudskiego. Miały być niekonfrontacyjne, to znaczy powinny zbliżyć do siebie oba obozy, co wydawało się możliwe, skoro jeden i drugi mają w sobie składnik „czerwono”-niepodległościowy. W przejściu do władzy demokratycznej tkwi pewien problem drażliwy moralnie. Kadry władzy dotąd panującej zostały wydane na wieloletnie poniżanie przez nowych rządzących. Żal do Jaruzelskiego wśród tych kadr jest zrozumiały, ale mało kto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 27/2013

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony