Sojusz zawiódł wyborców

Sojusz zawiódł wyborców

Wujek dobra rada. Tak ekipa, która doprowadziła SLD do katastrofy wyborczej, nazywała każdego, kto miał więcej od niej rozumu i doświadczenia. A jeśli jeszcze ktoś miał spory dorobek zawodowy czy tytuł naukowy, to jako nieżyciowa skamielina nie był do niczego potrzebny w tym gronie. Wystarczyła garstka doradców, która nie zakłócała marazmu myślowego i zwyczajnego nieróbstwa. Czas wolny można by spożytkować na marzenia o stołkach i zaszczytach, które niechybnie czekają na jedyną lewicową partię. Sukces miał być wielki i nieuchronny. Niestety wyborcy zawiedli. Wybory zakończyły się blamażem, choć i tak wynik Sojuszu jest lepszy niż faktyczny stan partii. SLD ma teraz dwa wyjścia. Uczciwą, a więc bardzo bolesną ocenę ostatnich lat i definitywne pożegnanie się z ludźmi, którzy do katastrofy doprowadzili. Albo drugi, już lansowany, pomysł grubej kreski. Pierwszy szereg, czyli ojcowie klęski, chowa się na jakiś czas na zapleczu, a nowi liderzy nie robią nikomu przykrości i karuzela kręci się dalej. Zwoła się kongres lewicy polskiej, bo przecież larum grają, i wszyscy sobie padną w ramiona. Atmosfera w SLD jest teraz taka, że obydwa rozwiązania są możliwe. Owszem, ale tylko w głowach działaczy. Człowiek chory, a SLD jest w takim stanie, nie może leczyć innych. Najpierw musi zrobić porządek ze sobą. Fakty są takie, że lider Sojuszu był obciążeniem formacji, a nie jej motorem. Nie pomogła niezwykle kosztowna, ale bezsensownie pomyślana kampania. Okazało się, że nie ma takiego pudru, który by skutecznie przysłonił brak wiedzy i osobowości, małostkowość i biegunkę myśli i pomysłów, z których nic nie wynikało. Katastrofa wyborcza ekipy Napieralskiego była niespodzianką tylko dla tych, którzy traktowali partię jak prywatną firmę. Mieli wszystkie atrybuty władzy, wyeliminowali nawet pozory kolegialności i teraz odpowiadają za swoje czyny i decyzje. Pudrując rzeczywistość i przysłaniając mizerię programową i kadrową, oszukiwano wyborców. Motywów, by nie upubliczniać problemów SLD, było wiele. Poczucie solidarności, zwłaszcza wobec dominacji dwóch partii prawicowych. Przeświadczenie, że i tak słabej partii lewicowej nie można szkodzić, ujawniając jej kłopoty. Popularne było też przekonanie, że młoda ekipa ma prawo do błędów i trzeba czekać, aż się młodzież nauczy polityki. Sięgano do mądrości ludowych, że się nie pierze brudów na zewnątrz. W efekcie takiego myślenia zamarła debata. Wyborcy nie są skazani na żadną partię ani na żadnego polityka. Nie ma wbrew urojeniom niektórych polityków SLD żelaznego elektoratu. Elektorat jest z partią, gdy ta konsekwentnie walczy o jego interesy. Można jak Miller mieć 40% poparcia, a za chwilę tylko kilka procent. Dlaczego SLD Millera tak marnie skończył? Minęło tyle lat, a uczciwej oceny nikt nie przedstawił. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta. Z powodów personalnych. Wielu ówczesnych liderów zamierza jeszcze wrócić do bieżącej polityki. I ani im w głowie uderzyć się we własne piersi. Formuła Napieralskiego, Czarzastego, Kality i paru innych, by równoprawnie traktować PO i PiS, by blisko współpracować z PiS w mediach publicznych, by wyeliminować z partii wszystkich, którzy nie są prawdziwą, czyli im podporządkowaną, lewicą, skończyła się klęską. A ta, jak wiadomo, nie ma ojca. Czarzasty, po czterech latach bardzo bliskiej współpracy z Napieralskim i współautorstwie jego głównych decyzji, ogłosił się bez mała partyjnym dysydentem i ofiarą satrapy. I po zarżnięciu Ordynackiej ubiega się o ważną posadę w SLD. W kraju Sojusz ma w wielu regionach sytuację równie marną. Tak jest w Katowicach, w Krakowie, we Wrocławiu itd. Lista prawie bez końca. Co więc robić? Na początek czas na poważną debatę. Dalsze milczenie byłoby kunktatorstwem i współodpowiedzialnością za degrengoladę lewicy. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 42/2011

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański