Cały czas następuje odwrót państwa od kontroli obiegu pieniędzy publicznych, wydawanie ich w pacht agencjom, które są upartyjnione, ale już całkowicie poza kontrolą opinii publicznej i rządu
Rozmowa z politologiem prof. Jadwigą Staniszkis
JADWIGA STANISZKIS – PROFESOR SOCJOLOGII
Uczestniczka ruchu studenckiego w 1968 r., doradca Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku w sierpniu 1980 r. oraz Lecha Wałęsy w 1990 r. Uważana za “matkę chrzestną” AWS – to ona zaproponowała formułę Akcji i współtworzyła jej program. Dzisiaj jest jednym z największych krytyków rządzącej koalicji i tego, co dzieje się w Polsce. :Dla premiera Buzka nie mam ani jednego dobrego słowa”. Autorka licznych opracowań nt. przemian społecznych w Polsce i krajach Europy Wschodniej.
– Była pani członkiem rady do spraw reformy państwa przy premierze Buzku i wkrótce zrezygnowała z uczestnictwa w tym gremium. Tego lata powiedziała pani profesor, że żałuje, iż przyczyniła się do powrotu Solidarności na polską scenę, a dla premiera, który uważa się za wielkiego reformatora, nie ma pani ani jednego dobrego słowa. Dlaczego te reformy nie udały się?
– Przed takim finałem przestrzegałam wielokrotnie, gdy reformy me były jeszcze wprowadzone. Niestety, moje czarne prognozy sprawdziły się. W służbie zdrowia nie tylko nie nastąpiły oczekiwane oszczędności w gospodarowaniu publicznym groszem, ale mamy do czynienia ze zwiększonym marnotrawstwem: dekapitalizacją majątku i dezorganizacją wysokokwalifikowanych zespołów. Pogorszyła się dostępność i jakość. Z kolei reforma administracyjna de facto osłabiła gminy. Szczebel powiatowy, okazał się, co było do przewidzenia, zbędny, jeśli nie brać pod uwagę faktu, że utworzono kolejne miejsca pracy dla swoich. Natomiast w reformie emerytalnej nie doszacowano kosztu zerwania solidaryzmu międzypokoleniowego. W sytuacji, gdy młodzi (8,5 mln osób) przeszli do II filaru, głęboki deficyt ZUS-u (7-8 mld zł) będzie trwał nawet i kilkanaście łat A możliwości łatania prywatyzacją kończą się. Powstałe szkody mają wymiar o wiele większy, niż by to wynikało z rachunku księgowego.
– Rozumiem, że ma pani profesor na myśli straty społeczne. Jakiego rodzaju?
– W instytucji każdego państwa jest coś, co się nazywa po angielsku locus of trust, to znaczy takie miejsce, w którym ludzie lokują zaufanie. W rozwoju gospodarczym bardzo ważnym czynnikiem jest możliwość umiejscowienia czy istnienia takiego ośrodka. W Polsce dochodzi do rozmywania się locus of trust.
– W swoim czasie twierdziła pani, że przeszliśmy od państwa autorytetu, z wyraźnych centrum władzy do państwa networków, sieciowego, w którym układy pozarządowe narzucają reguły gry.
– Rzeczywiście polityka przestała być u nas tą sferą, która kontroluje; bardzo wiele decyzji dotyczących pieniędzy publicznych zapada poza zasięgiem instrumentów politycznych. Około połowa funduszy publicznych jest skomercjalizowana, funkcjonuje równolegle do budżetu. Taki przepływ publicznego grosza wywołuje w świadomości potocznej wrażenie dryfowania, obawy, że nikt nie rządzi. I to jest odczucie racjonalne.
– Czy możliwe jest przywrócenie państwu tych pieniędzy?
– Trzeba by uchylić ustawę o funduszach wydzielonych z budżetu i tzw. środkach specjalnych. Ale warto zobaczyć, jak to wygląda w innych krajach europejskich i jaki system, w porównaniu z modelami kapitalizmu na Zachodzie, wyłania się obecnie w Polsce. Bo w wielu krajach europejskich procesy globalne także doprowadzają do rozchwiania poczucia, że istnieje centrum władzy. Tendencja do komercjalizacji państwa i do rozmywania się dotychczasowych zasad regulacji w dużym stopniu wynika z procesów globalnych.
– Może na konkretnych przykładach…
– Zacznijmy od Niemiec. Tam system społeczno-polityczny był oparty na mediowanej przez rząd równowadze między czymś, co nazywamy federacją biurokratów z landów, a z drugiej strony układem korporacyjnym, który to scalał. Trzecim elementem były banki, które bardzo długo występowały w roli instytucji służby publicznej. To znaczy pomagały administracji państwowej różnych szczebli w realizacji celów rozwojowych. W tej chwili to się skończyło. Z dwóch powodów. Z jednej strony, zaczął się załamywać korporatyzm niemiecki i zachodnioeuropejski; związki przedsiębiorców i zawodowe uległy znacznemu osłabieniu ze względu na umiędzynarodowienie pracy. Kontrakty lokalne związków z przedsiębiorcami niewiele już załatwiają. Poza tym nastąpiło radykalne umiędzynarodowienie krążenia pieniądza. Czyli to, co w skali państwa narodowego było podstawą mechanizmów regulacji, przestaje istnieć. Co więcej, banki, które też się umiędzynarodowiły, odmawiają pełnienia roli instytucji służby publicznej…
Weźmy Francję. Następuje wyraźna deetatyzacja i liberalizacja gospodarki i przechodzenie do modelu, który pozornie przypomina nasz polski “kapitalizm państwowy bez państwa”. To znaczy już wydzielono te fundusze publiczne, administrowane poniżej polityki… Ale różnica polega na tym, że Francuzi, po pierwsze, zachowali ośrodek myślenia strategicznego, którego u nas nie ma, a po drugie, mają innej jakości klasę polityczną. Zachował się statyzm w sensie propaństwowej orientacji elit politycznych i gospodarczych, ale już bez etatystycznych sposobów regulacji. Państwo w dalszym ciągu gra też rolę gwaranta postępu technologicznego.
Anglia. My w pewnym sensie imitujemy model angielski z okresu pani Thatcher. Chodzi o realizowanie zadań społecznych państwa przez mechanizmy rynkowe. Tylko, że oni już z tego próbują wychodzić. I to nie przypadkowo właśnie w Anglii Tony Blair wyskoczył na tej tzw. trzeciej drodze, mówiąc to, co u nas powtarza Miller: że chcemy rynku w gospodarce, a nie rynkowego społeczeństwa. Dlaczego to jest akceptowane przez konserwatystów, i np. w USA młody Bush, kandydujący na prezydenta używa zwrotu “wrażliwy konserwatyzm”? Bo polityka a la Thatcher zniszczyła centrum zaufania. Spowodowała poza tym rozpraszanie środków publicznych, marnotrawstwo i drastyczne pogorszenie jakości usług społecznych – np. edukacji.
Jest model włoski: bardzo słabe centrum i bardzo elastyczne, lokalne regulacje. Związki zawodowe, związki przedsiębiorców są tam, podobnie jak u nas integrowane głównie przez klientelistyczną kontrolę nad funduszami społecznymi.
Wreszcie – Stany Zjednoczone, gdzie ilość pieniędzy przechodzących przez państwo jest relatywnie większa niż u nas. Co więcej, sektor, który wydaje pieniądze publiczne, jest tam najbardziej rozwojowym sektorem. Ale środki ż budżetu nie wypływają na zasadzie biurokratycznego klientelizmu, tylko jest to weryfikacja rynkowa. Środki publiczne (zamówienia rządowe) idą do nąjbardziej innowacyjnych przedsięwzięć, działających w ścisłej więzi z najlepszymi uniwersytetami. My podwójnie negatywnie odbijamy się od sytuacji amerykańskiej. To znaczy nie mamy w polityce administracyjnej państwa tych węzłów nowoczesności; jest np. programowy odwrót od finansowania nauki. A z drugiej strony, nasza społeczna infrastruktura – zaplecze wielkiego przemysłu – jest marna, stale niszczejąca. Właściwie jesteśmy krzywym zwierciadłem wszystkich tych modeli kapitalizmu i, paradoksalnie, raczej odbijamy patologie niż rzeczy pozytywne.
– Przed dwoma laty wytypowała pani cztery fazy kapitalizmu politycznego w Polsce. Pierwsza to było nieformalne przesuwanie pieniędzy z sektora państwowego w ręce prywatne (temu służyły spółki budowane przy przedsiębiorstwach państwowych), prywatyzacja majątków różnych organizacji. Druga faza to indywidualne wykorzystanie renty władzy – w postaci różnego rodzaju ulg. Trzecia – tworzenie grup kapitałowo-przemysłowych i handlowych, hybrydowa własność dzieląca ryzyko finansowe z państwem. I ostatnia, obecna faza to walka o kontrolę nad nowymi, wielkimi strumieniami kapitału płynącymi z reformy ubezpieczeń; etap, gdy kapitalizm polityczny stał się już ponadpartyjny. Bo ci najwięksi finansują równocześnie różne orientacje polityczne. Przestrzegała pani przed budową w Polsce kapitalizmu nomenklaturowego, który jest bardziej maszynką do redystrybucji dóbr niż do ich wytwarzania. Czy i ten czarny scenariusz się potwierdził?
– Niestety, tak. Powstały instytucje, które tworząc kapitał, znaczną część kosztów przerzuciły na państwo i społeczeństwo w tym na drobny sektor prywatny. Właśnie wyszła moja książka, wydana przez Instytut Studiów Politycznych PAN o postkomunizmie. Skończyłam też drugą dla “Świata Książek”. Piszę tam m.in. o ewolucji postkomunizmu, pokazując, jak w kolejnych fazach doszło w pewnym momencie do koncentracji kapitału i władzy. Ale ta oligarchizacja rozpadła się, bo była za słaba, by opanować nowe strumienie pieniędzy, płynące z ubezpieczeń, prywatyzacji banków itd. Wraz z rozpadem oligarchii doszło do kolejnej fazy, która już nie jest kapitalizmem politycznym, żywiącym się rentą władzy, powiązaniami centralnymi. Powstał układ żerujący na bardzo rozproszonych środkach, właśnie m.in. na funduszach publicznych. Legalizacja w 1997 roku tego nieformalnego na początku zrostu między administracją a kapitałem, poprzez ustawę o funduszach publicznych, otworzyła pole działania w tej sferze także dla kapitału zagranicznego. To m.in. wynik koncepcji Balcerowicza, żeby postawić na kapitał finansowy.
Już zresztą w czasie planu stabilizacji (lata 1990-92) administracyjnie zróżnicowano szanse rynkowe przedsiębiorstw na niekorzyść państwowych. Wpędza ono nawet kosztem kolonizacji państwa przedsiębiorstwa państwowe (przez arbitralnie narzucone warunki amortyzacji, popiwek, obowiązek brania kredytu na bieżące funkcjonowanie), w zadłużenia – nawet tam, gdzie można było tego uniknąć. To była decyzja polityczna,
– Teraz ważnym centrum władzy będzie ośrodek decydujący o wydatkowaniu pieniędzy z Unii Europejskiej.
– W planie rządu na 2000 rok jest interesujący passus, dotyczący jedynego nowego strumienia pieniędzy, który napłynie z funduszy europejskich na rozwój regionalny i tereny wiejskie. Stanowisko Ministerstwa Finansów jest takie, żeby tworzyć specjalne komercyjne agencje do dysponowania tymi pieniędzmi. Czyli nie dawać na przykład wojewodom, którzy odpowiadają za te sprawy… Oto dowód, że cały czas następuje odwrót państwa od kontroli obiegu pieniędzy publicznych, wydawanie ich w pacht agencjom, które są też upartyjnione, ale już całkowicie poza kontrolą opinii publicznej i rządu?
– A dlaczego mówi się w Polsce o kartelowym układzie politycznym ?
– Bo u nas spory polityczne między partiami nie są szczere. Żadna partia nie może samodzielnie przejąć i sprawować władzy, musi się układać w kuluarach. Na przykład wokół funduszy celowych i agend powstają układy klienteli, interesu, odbywa się negocjowanie. I wpływy są tam podzielone pół na pól między koalicje i opozycje. Jak na rynku kartelowym, jest kontrola wejść i eliminowanie aktorów ekstremalnych, wnoszących ryzyko. Demokracja staje się rytuałem. Sprowadza się do gier symbolicznych, podtrzymujących tożsamość poszczególnych partii oraz odtwarzania klasy politycznej i kanałów awansu. Często te walki o programy są na pokaz (co przypomina sytuację we Włoszech), inscenizowane. Nasze społeczeństwo, choć marnie kształcone, ciągle reaguje na takie zachowania bardzo racjonalnie, odrzuca je, Ale to ma bardzo głębokie skutki natury socjologicznej, bo prowadzi do antypolityczności.
– W jakim sensie?
– Ludzie nie dostrzegają miejsca, w którym jest ulokowana władza, w realizowaniu zadań państwa przez rynek widzą układ kartelowy i zaczynają.też dewaluować własne prawą obywatelskie. Traktując je jako coś niewiele wartego. W Anglii dostrzeżono, że gdy w okresie władzy pani Thatcher powstawały pozarządowe struktury, żeby przechwytywać środki, równocześnie zanikała współodpowiedzialność społeczeństwa Tak, że my powielamy sytuacje, które się zdarzyły i z których bardzo trudno jest wyjść.
– Czy reforma samorządowa nie uaktywnia społeczeństwa?
– Gminy mogłyby spełnić tę role, ale pod dwoma warunkami: po pierwsze, musiałoby tam wpłynąć więcej pieniędzy, po drugie, należałoby usunąć taką istotną przeszkodę, jak bezradność obywatela wobec samorządu. Bo wobec prawa państwowego obywatel ma jakieś możliwości odwołania się; praktycznie nie ma ich wobec prawa samorządowego. W stosowny akt prawny wbudowano szereg rozwiązań, które dają bardzo krótki termin odwołania i może to zrobić tylko pojedyncza osoba. Nie można się organizować w sytuacji, gdy prawo zostało naruszone. Samorządy, również spółdzielcze, są pozą kontrolą i zupełnie bezkarne.
– Ale wracając do politycznej walki o programy na pokaz. Zatem kłótnia o wysokość podatków, też była pozorna?
– Nie znam symulacji, nie byłam wtedy w Polsce, Wtem, że wśród kategorii podatników o najwyższym przedziale dochodów – powołuję się na wypowiedź Borowskiego – połowa to są ludzie związani z jakąś działalnością gospodarczą, którzy by ewentualnie inwestowali, druga połowa to klasa polityczna oraz ludzie ze sfery mediów. I ta obniżka to byłby bardzo duży gest Balcerowicza wobec tej kategorii wyborców.
– Dlaczego wicepremier to robił?
– Na pewno jest w tym element kalkulacji w tworzeniu pewnego zaplecza. Bo ludzie – jakieś 250-280 tysięcy – którzy na tym by skorzystali, pracują w mediach, przemawiają w Sejmie, na forum partyjnym. Wszędzie tam będą mogli coś ciepłego o Balcerowiczu powiedzieć. Generalnie, gdyby chodziło o małe i średnie przedsiębiorstwa, które są w najtrudniejszej sytuacji, to obniżanie podatków jest wskazane. Ale one są w większości w drugim przedziale i przy zniesieniu ulg inwestycyjnych ich sytuacja pogarsza się.
Krąży pani obecnie między Polską a Chinami. Co tam się dzieje interesującego z punktu widzenia politologa?
– Uderzający jest rozmach w budowaniu instytucji. Śledziłam tamtejsze dyskusje o warunkach wchodzenia Chin do Światowej Organizacji Handlu, bo to się w pewnym sensie łączy z naszą sytuacją. W odróżnieniu od tego, co się stało u nas, tam dyskutowano w kategoriach instytucjonalnych, jaki może być efekt otwarcia się na świat kraju na dużo niższym poziomie rozwoju i jakimi instytucjami można by osłabić negatywne tego skutki. Powtarzanie na szczeblu rządowym, że Chiny wejdą pod warunkiem możliwości zachowania instytucji swojego poziomu rozwoju, wynikało z przekonania, że instytucje te są ważne, bo one decydują o efekcie otwarcia na świat.
Z drugiej strony, Chińczycy zdają sobie sprawę, że – gospodarka przeżyje szok, ale że trzeba pojąć ryzyko naruszenia równowagi, bo jest to de facto pułapka, czyli równowagi na niskim poziomie. Ale oni mają też zawory bezpieczeństwa. Cała dotychczasowa filozofia rządzenia w Chinach polega na tym, że istnieją trzy odrębne filary gospodarki: państwowy, ten oparty na kapitale zagranicznym i ten najszybciej rozwijający się, oparty na różnych lokalnych formach korporacyjnych, własności grupowej. Każdy segment ma własne reguły funkcjonowania. Filary państwowy i komunalny praktycznie nie miały kontaktów finansowych ze światem zewnętrznym, nie miały zadłużewenia, co więcej, można było politycznie decydować o proporcjach obecności każdego z nich w całej gospodarce. A także używać, jako bufora, czy amortyzatora napięć w pozostałych. Otwarcie i wejście do Światowej Organizacji Handlu zniosłoby tę segmentację, która notabene w 1999 roku pomogła zahamować rozprzestrzenianie się kryzysu azjatyckiego. Chińczycy chcieli to spowolnić poprzez rozłożenie na 5 lat wpuszczania kapitału obcego do ubezpieczeń i banków. Oczywiście, frakcja związana z wojskiem bała się tego. Być może obecny premier, który zgodził się na owe ustępstwo, a Chiny i tak nie zostały przyjęte do Światowej Organizacji Handlu, w związku z tym upadnie. To nowe wahnięcie w kierunku armii i zbrojeń we współpracy z Rosją i… Izraelem), może doprowadzić tam nawet do lokalnej wojny. Wszystko zależy od wyniku wyborów na Tajwanie. Obecny premier próbował innej strategii: umożliwiono np. Tajwańczykom kupowanie małych i średnich przedsiębiorstw w ChRL. Ale, wracając do instytucji. Gdy nas cechuje brak myślenia długofalowego, Chińczycy traktują instytucje jak takie nasionka – używają zresztą tego taoistycznego porównania – które ma w sobie wszystkie możliwości rozwoju, gamę, różnie uaktywnioną w zależności od tego, czy będziemy podlewać lepiej, czy gorzej. Starają się tworzyć dzisiaj strukturę czegoś, co da największy potencjał rozwojowy na przyszłość. W systemie przedstawicielskim, na przykład, tworzą wizje dwóch, na odmiennych zasadach wyłanianych parlamentów z różną obecnością partii komunistycznej i z możliwością jak gdyby zwinięcia roli tej partii. I co jest szczególnie fascynujące: oni chcą mieć do roku 2005 roku 15% ludzi z wyższym wykształceniem. Dlatego co rok o jeden procent dochodu narodowego podnoszą nakłady na oświatę. Tymczasem u nas jest tendencja do obcinania tej części budżetu, szczególnie jeśli chodzi o badania….
Tak więc i tutaj, podobnie jak w porównaniu z Europą Zachodnią różnice są na naszą niekorzyść.
– Dziękuję pani profesor za rozmowę.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy