Człowiek, który wygrał z IV RP – rozmowa z Janem Widackim

Człowiek, który wygrał z IV RP – rozmowa z Janem Widackim

W Polsce prokuratorzy są nietykalni i nie odpowiadają za swoje działania. Platforma mogła to zmienić, miała niepowtarzalną okazję, ale uległa… Sąd ogłosił wyrok w pańskiej sprawie, jest pan uniewinniony. – Postępowanie przed sądem, przesłuchanie świadków potwierdziło najgorszą wersję kondycji prokuratury, więziennictwa, a także policji. Tych organów, od których oczekujemy, że stoją na straży prawa. Najpierw był artykuł Pomówił pana Sławomir R., gangster skazany prawomocnym wyrokiem sądu. – Skazany za podwójne zabójstwo i – to jest bardzo ważne – za zgwałcenie, i to okrutne, ośmioletniej dziewczynki. Jak wiadomo, tacy osobnicy w zakładzie karnym są bardzo źle traktowani przez współosadzonych, bywa, że są doprowadzani do samobójstwa. W związku z obawami o reakcję współwięźniów Sławomir R. był szczególnie chroniony, i to zarówno przez służby więzienne, jak i Centralne Biuro Śledcze, które, jak się okazuje, wykonuje działania na terenie aresztu śledczego, tak jakby to była komenda dzielnicowa. Przebywał więc na oddziale dla niebezpiecznych, choć sam nie miał tej klasyfikacji. Był pod stałą ochroną. – Ktoś, kto przebywa w oddziale dla niebezpiecznych, podlega szczególnym rygorom. Jest izolowany od całego zakładu, oddzielony. Każde jego wyjście z celi jest połączone z rewizją osobistą. Jego cela jest stale monitorowana i kontrolowana. I co się okazuje – człowiek przebywający w takich warunkach wysyła list do posła Wassermanna. List, który nie jest odnotowany w ewidencji aresztu, nie jest odnotowany w ewidencji żadnej komisji sejmowej ani śledczej, ani w sekretariacie ogólnym. Czyli jak gryps. – Nie wiadomo, jak list opuścił areszt, nie wiadomo, jak trafił do rąk posła Wassermanna. Z listu wynikało, że Sławomir R. dużo wie o sprawie Dochnala. I że mógłby pomóc, i że może udowodnić, że mecenas Widacki w razie czego robi za posłańca, a w jego przypadku robił za posłańca bossa gangu pruszkowskiego. Wassermann dał jedną kopię tego listu jednemu z adwokatów Dochnala, a drugą – dziennikarce Dorocie Kani. I się zaczęło. – Pierwsza do Sławomira R. pojechała pani mecenas, która w tym czasie broniła Dochnala. Druga – Dorota Kania, która w areszcie przeprowadziła rozmowę ze Sławomirem R. i potem napisała artykuł pt. „Prokuratura prześwietla pełnomocnika Kulczyka”. Artykuł ukazał się w „Życiu Warszawy” 13 września 2005 r. W tym czasie jeszcze żadna prokuratura nic nie prześwietlała, żadne śledztwo się nie toczyło. Artykuł spowodował działanie prokuratury. – Sławomir R. został przesłuchany 25 listopada 2005 r. w Prokuraturze Apelacyjnej w Białymstoku. I złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przeze mnie – że nakłaniałem go do złożenia fałszywych zeznań. Gangster pomówił pana, twierdził, że namawiał go pan do składania fałszywych zeznań. Prokurator powinien to zweryfikować. – Mógł. Bez kłopotów. I sprawa skończyłaby się po dwóch dniach. Wersja, którą przedstawił Sławomir R., nie trzymała się kupy. Jak go mogłem podżegać, skoro to on domagał się, żeby przyjechał do niego obrońca Adama D., bo ma coś na jego obronę? A to jest udowodnione, mamy zeznania mecenasa, zeznania żony Adama D., billingi. Prawidłowa analiza dowodów na etapie postępowania przygotowawczego powinna już pokazać, że zeznania R. są niewiarygodne. Prokurator może wszystko Prokurator tej analizy nie przeprowadziła? – Możemy się domyślać, jak to wyglądało. Ale to jeszcze nic! Prowadząca sprawę pani prokurator Malczyk jeździła do zakładów karnych w Pińczowie i w Nowym Sączu, żeby rozmawiać z osadzonymi tam kryminalistami, którzy rzekomo mieli jakieś materiały przeciwko mnie. W Nowym Sączu rozmawiała z niejakim Łukaszem Z. On siedział za to, że uczestniczył w zabójstwie dokonanym z użyciem broni palnej, ale ponieważ sypnął kolegów, zastosowano wobec niego nadzwyczajne złagodzenie kary, potraktowano jako tzw. małego świadka koronnego i dostał cztery i pół roku. Pierwsze przesłuchanie – o żadnych grypsach nie słyszał. Pani prokurator poszła więc do niego po dwóch dniach. A on oświadczył: o tak, przemyślałem, Widacki przenosił grypsy. Skąd ta zmiana? – Z akt podręcznych wiemy, że pani prokurator razem ze swoim szefem wykonała wielki trud, tam jest kilkanaście pism, żeby Łukasza Z. przenieść z Nowego Sącza do Wadowic. Zgodnie z jego życzeniem. Bo w Nowym Sączu siedział razem z tymi, których obciążył. – W związku z tym nie wychodził ani do łaźni, ani na spacer, siedział w celi. Ale jego marzenie zostało spełnione

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 23/2011

Kategorie: Kraj, Wywiady