Język nie znosi fałszu – rozmowa z prof. Jerzym Bralczykiem
Jeżeli PiS wygra, będzie to zawdzięczało w dużej mierze lewicowemu programowi społecznemu W cudzych butach W przygotowanej na Kongres Lewicy broszurze ubolewano, że lewica utraciła własny aparat pojęciowy i przejęła język liberalny, sprzyjając utrwalaniu istniejącego porządku. Efektem tej diagnozy jest postulat „wypracowania języka odzwierciedlającego pryncypia oraz adekwatnego do społecznej roli lewicy”. Lewica potrzebuje języka, panie profesorze! – Nie dziwi mnie to – wszyscy potrzebujemy języka. Tyle że z takich zawołań niewiele wynika. Mało tego. Jeżeli będziemy formułowali podobne wnioski, od razu pojawi się niebezpieczeństwo języka sztucznego, przyjętego specjalnie na jakąś okazję. A język nie znosi fałszu i sztuczności. Nie da się go uchwalić na kongresie? – Nie da się go wymyślić w sposób zorganizowany, chyba że będzie się nad tym bardzo długo pracowało. Na kongresie można zaintonować „Międzynarodówkę”, można zdjąć marynarkę i pomachać. To nawet zostanie kupione przez media, bo jest efektowne. Ale uczestnicy podobnego widowiska będą mieli poczucie czegoś nieautentycznego. Miałem poczucie, że na Kongresie Lewicy te gesty są zbyt na pokaz. Powinny być znacznie bardziej spontaniczne. Podobnie jest z językiem. On całe swoje bogactwo i siłę czerpie ze spontaniczności. A co z tym przejęciem języka liberalnego? – Owszem, możemy diagnozować, że duża część polityków i partii, które uważają się za lewicowe, przyjęła – albo żeby odreagować dawne czasy, albo żeby się z kimś stowarzyszyć na nowo, albo żeby nie być odrzuconym – język liberalny. Wchodzenie w buty liberalne to rzecz poniekąd naturalna, bo tam mieści się cała poprawność polityczna i pojęcia kojarzone z nowocześnie pojmowaną lewicą: demokracja, prawa człowieka, równouprawnienie mniejszości. Ten oświeceniowy, odwołujący się do rozumu język jest jednak często obcy ludziom. Część lewicy korzysta z języka populistycznego, głoszącego hasła obrony pokrzywdzonych przez system kapitalistyczny, a takich jest bardzo wielu. Obciążona hipoteka System kapitalistyczny – to dziś niezwykle rzadkie określenie. – Passé. Słowo kapitalista w ogóle wypadło z użycia. Dlaczego? – Wszelkie etykietowania łatwiej prowadzą do negatywnych konotacji niż pozytywnych. W przeszłości przypisywano pozytywne znaczenia takim słowom, jak komunista i socjalista. Ale już słowo bolszewik w Polsce w ogóle się nie przyjęło, ponieważ przedwojenne konotacje były wyraźnie negatywne. Jeżeli chodzi o kapitalistę, to jeszcze przed wojną ten rzeczownik był obciążony negatywnie, przede wszystkim przez jego używanie głównie w kontekstach populistycznych. Kapitalistę kojarzyło się z kimś, kto czerpie zyski z handlu pracą, wykorzystywania cudzej pracy. Myślę, że wiele terminów marksistowskich przez indoktrynację ideologiczną straciło możliwość zastosowania. Szkoda, bo były one niejednokrotnie bardzo trafne. Moje pokolenie uczyło się o „walce proletariatu”, „walce klas”, „masach pracujących miast i wsi”. To miało efekt bumerangowy, bo dawało poczucie ideologizacji. Nie ukrywam, że do dziś jest mi bliski opis rzeczywistości ekonomicznej przedstawiony przez Marksa. Jednak posługiwanie się aparaturą pojęciową charakterystyczną dla marksizmu byłoby obecnie bardzo utrudnione. Dlaczego? – Myśl marksowska może się odradzać na Zachodzie, może mieć tam ciekawe kontynuacje, natomiast u nas ma bardzo obciążoną hipotekę. Marksizm wykorzystano do tworzenia ideologii państwowej, zacierano granice między tekstami naukowymi a tekstami jawnie indoktrynującymi. To odbierało moc terminologii. Terminologia w służbie ideologii zaczyna pełnić zupełnie inną funkcję, niż kiedy opisuje świat. To obciążenie przeszłością wciąż jest silne. Podczas jednego z paneli towarzyszących Kongresowi Kobiet profesor szwedzkiego uniwersytetu ubolewała, że w Polsce dominuje liberalny feminizm anglosaski, podczas gdy w Niemczech i Szwecji – społeczny, odnajdujący inspirację w ruchu robotniczym i myśli socjalistycznej. – Myśl społeczna, która ma źródła w marksizmie i różnych jego wariantach, jest wciąż dosyć żywa, ale nie w Polsce. U nas niestety ją zideologizowano. Zresztą już po 1980 r., wcale nie dopiero po 1989, opiniotwórcze media zaczęły odchodzić od skostniałego i kompletnie jałowego języka ideologicznego lat 70. Wnikliwie go badałem i jest on mi najbardziej znany. Tamten język już nie opisywał rzeczywistości, lecz ją zafałszowywał, kojarzył się z opisanymi przez Orwella dwójmyśleniem i nowomową (newspeak). Media rządzą językiem Czy taki język można uwiarygodnić? – Pewnie można, nie zważając na konsekwencje, trzymać się starego języka. Ale powielanie go nie na wiele by się zdało, boby odstraszało. Dlatego częściej próbowano









