Wolę nie podpisywać się pod sformułowaniem „mistrz komedii”, ale robić niezłe filmy, na których ludzie chcą się śmiać Rozmowa z Sylwestrem Chęcińskim – Dlaczego prezydent USA, Jimmy Carter, nie wystąpił w „Kochaj albo rzuć”? Przecież miał pan jego zgodę… – Ale nie miałem zgody polskiej cenzury. Uznano, że prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nie powinien spotykać się z Pawlakiem i Kargulem. Ponoć stawiałoby to w niekorzystnym świetle dygnitarzy innych mocarstw. – Carter miał poczucie humoru! – Urzędnicy Kontroli Publikacji, Prasy i Widowisk brak poczucia humoru mieli wpisany w służbowych obowiązkach. – Ale to przecież w czasach PRL-u powstawały znakomite polskie komedie, działały legendarne kabarety, kwitła satyra? – Niektórzy twierdzą, że w ogóle „wszystko kwitło”… Były ku temu specjalne powody? – Pan jest innego zdania? – Mam dobrą pamięć! – Sądząc z sondaży, Polacy mają znacznie gorszą pamięć. A czy mają poczucie humoru, czy potrafią śmiać się z siebie? – To nieco różne sprawy… Sądzę, że mamy poczucie humoru, tak… Gorzej nieco z autoironią w skali globalnej. Być może wynika to z nadmiaru ironii losu, jakim obdarzyła nas historia. Bywamy nieco przewrażliwieni na swoim punkcie. Ale nie dramatyzowałbym. Wcale nie bardziej otwarci są Niemcy, czy Francuzi. – Francuzi śmieją się z Belgów, Rosjanie z Czukczów, Amerykanie mają swoje polish jokes… Wszyscy śmieją się z Żydów! – A Żydzi śmieją się z siebie, tworząc najlepsze szmoncesy! W ich autoironicznym dystansie do świata i historii kryje się nie mniej mądrości niż w najpoważniejszych dziełach filozoficznych. – Autoironiczny dystans do świata i historii… Czy to jeden z motywów trylogii o Pawlakach i Kargulach? – To pytanie o charakterze krytycznym, teoretycznym… Oczywiście, możemy przyjąć taki ton rozmowy, że już od najdawniejszych czasów literatura tworzyła wzorce archetypiczne… – Don Kichot i Sancho Pansa, Gargantua i Pantagruel… – Flip i Flap… Pewnie to wszystko prawda, ale ja inaczej podchodzę do pracy. – Jak? – Szukam scenariusza. Szukam historii, która mnie zaciekawia. Szukam postaci żywych, prawdopodobnych, realnych. Nie interesuje mnie świat wirtualny. To musi być mój świat, świat, który znam. Andrzej Mularczyk napisał scenariusz pod tytułem „I było święto”. Rzecz dotyczyła wsi. Tematyka wiejska nie miała wówczas najlepszej prasy, była wręcz wyśmiewana zarówno przez krytyków, jak i przez filmowców. Ale ja trochę się uparłem… Oprócz niewątpliwych walorów scenariusza, wartkiej akcji, świetnie zarysowanych postaci dwóch antagonistów: Pawlaka i Kargula, żywych dialogów, a także – choć może nie do końca to sobie uświadamialiśmy – budzenie dobrze rozumianych sentymentów, zdecydował fakt, że bardzo dobrze znałem opisywany przez Andrzeja świat. To były sprawy bardzo mi bliskie. – Był pan repatriantem? – Niezupełnie! Miejsce mojego urodzenia to lubelska wieś – Susiec. Do dziś leży w Polsce, ale los sprawił, że moja rodzina zamieszkała po wojnie na tzw. ziemiach odzyskanych… – Wyzyskanych! – jak powiada Pawlak! – Tak… Tu poznałem dobrze repatriantów. Ich mentalność… Jako kilkuletni chłopak mówiłem ich śpiewnym akcentem. – Czy kresowy sposób mówienia został wpisany już w scenariusz? – Brzmienia języka nie da się zapisać nawet za pomocą najbardziej wyrafinowanych systemów znaków fonetycznych, a na pewno nie za pomocą klasycznego alfabetu! Pracowaliśmy nad tym dość długo. Wacław Kowalski akcent kresowy miał opanowany perfekcyjnie, ale na przykład Władysław Hańcza, aktor absolutnie genialny, bardzo długo pracował nad kresowym brzmieniem. W „Samych swoich”, postsynchrony, czyli podłożenie głosu w studiu, to dzieło Józefa Płotnickiego! Dopiero w kolejnych częściach trylogii głos Hańczy dojrzał na prawdziwego Zabużaka. Powiem nieskromnie, wydawało mi się, że powinienem, że jestem uprawniony do zrobienia „Samych swoich”. Oczywiście, i przerysowywałem, i idealizowałem swoich bohaterów. To z pewnością nie są anioły – to żywi ludzie, wśród których przetrwały najmocniej zakorzenione cechy narodowe. Rzec można – charakter Polaka w stanie pierwotnym. Nie zniszczyła go ani współczesna nonszalancja, ani wielkomiejska hipokryzja. – „Sami swoi”, a także „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć” – wciąż biją rekordy oglądalności, wciąż wygrywają kolejne rankingi na najlepszą komedię półwiecza, wieku, a może i tysiąclecia! A czy nie kusi pana, by filmem wypowiedzieć się na ważkie
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska









