Jubileuszowy zapaszek

Jubileuszowy zapaszek

W Toruniu ujawnia się naukowców, którzy współpracowali z SB. Czy teczek używa się w rozgrywkach personalnych? Czy Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu był siedliskiem tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa? Gdyby kilka miesięcy temu zapytać o to przeciętnego torunianina, obruszony, obróciłby się na pięcie, ignorując – w jego odczuciu – impertynencję pytającego. Bo uniwersytet to nie tylko jeden z największych w województwie pracodawców – to także przedmiot lokalnego patriotyzmu; instytucja w znacznej mierze decydująca o prestiżu miasta i regionu. A zarazem funkcjonująca w zbiorowej, miejscowej pamięci, jako istotny ośrodek solidarnościowej opozycji początku lat 80. I teraz te przekonania wystawiono na bardzo ciężką próbę. Po raz ostatni, choć nie ostateczny, zaledwie przed kilkoma dniami. Oto bowiem w miniony wtorek lokalny dziennik opisał przeszłość prof. Jerzego Śliwowskiego, prawnika, jednego z filarów uniwersytetu. „”Casus” donosił piętnaście lat”, grzmiały toruńskie „Nowości”, ujawniając, że Śliwowski współpracował z bezpieką od 1968 do 1983 r., czyli aż do śmierci. TW „Casus” pisał raporty na temat zachowań kolegów z uczelni, miał też „puszczać w obieg informacje, na których zależało SB”. W zamian otrzymywał kosztowne alkohole i książki naukowe. Ferment, jaki wywołały te informacje, nie byłby tak duży, gdyby nie wydarzenia sprzed pięciu lat. To wówczas imieniem Śliwowskiego nazwano jedno z audytoriów w świeżo oddanym budynku Wydziału Prawa. „Wzór dla studentów”, mówiono, odsłaniając tablicę przed wejściem do auli. Dziś jej przyszłość jest zagrożona. W dniu publikacji wspomnianego tekstu po mieście rozeszła się plotka, że tablica właśnie została zdemontowana. Tłumy ciekawskich natarły na wydział, by stwierdzić, że tablica nadal wisi na swoim miejscu. – Sprawą zajęła się rada Wydziału Prawa – mówi Justyna Morzy, rzecznik rektora UMK. – Od jej decyzji zależy, czy tablica zostanie ściągnięta. TW z dorobkiem Toruń wrze ugodzony w czuły punkt. Cokolwiek by mówić, Śliwowski przez lata uchodził za osobę z kręgu najbardziej szanowanych w mieście. A kontrowersje rodzi nie tylko jego przeszłość, lecz także sam pomysł „odgrywania się na zmarłym” pozbawionym możliwości obrony. Lecz na samym uniwersytecie to nie sprawa nieżyjącego profesora wywołuje największe emocje. Do tej pory ujawniono tożsamość dwóch współpracujących z SB naukowców, nadal pracujących na uczelni. Jednak w aktach IPN, z którymi zapoznało się trzech pracowników naukowych UMK, ma być jeszcze kilkadziesiąt innych nazwisk. Co więcej, w większości przypadków mają to być osoby ze znaczącym dorobkiem naukowym i wysoką pozycją w strukturach uczelni. Przykładem jest prof. Błażej Wierzbowski, szef Katedry Prawa Rolnego. Kilka tygodni temu dr Sławomir Cenckiewicz z gdańskiego oddziału IPN, opublikował opracowanie pt. „Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów aparatu bezpieczeństwa PRL”, w którym opisał kulisy I zjazdu „Solidarności” w 1981 r. „Tajny współpracownik SB „Henryk”, który działał aktywnie podczas zjazdu, był doktorem nauk prawnych z Torunia” – ta informacja wystarczyła, by zidentyfikować dzisiejszego profesora prawa, do niedawna eksperta Komisji Śledczej ds. Orlenu, a w latach 90. sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Wierzbowskiego odsunięto od zajęć dydaktycznych oraz „zobowiązano” do przejścia na emeryturę w wieku 60 lat, czyli już za rok. Niestety, nie udało nam się skontaktować z domniemanym „Henrykiem” – służbowy telefon profesora milczał przez kilka ostatnich dni. A szkoda, chcieliśmy bowiem usłyszeć jego zdanie na temat opinii krążącej ostatnio w światku akademickim Torunia – że widmo teczek stało się skutecznym narzędziem, używanym w bieżących, personalnych rozgrywkach. Na UMK zaczęto właśnie wybory nowych władz, które potrwają do czerwca br. Tymczasem kilkanaście dni temu senat uczelni zaapelował do „byłych, świadomych współpracowników służb specjalnych PRL”, by powstrzymali się z kandydowaniem. Uchwałę skierowano do osób, zainteresowanych w sumie 120 stanowiskami i funkcjami: rektora, prorektorów, dziekanów, prodziekanów oraz członków Senatu UMK. – Tym samym wyeliminowano z gry kilkunastu kandydatów, którzy z sukcesem mogli zabiegać o większość z tych posad, a którzy przewinęli się przez akta SB w nieodpowiedniej dziś roli – komentuje proszący o zachowanie anonimowości pracownik naukowy uczelni. I zaraz dodaje, że w całej grze nie idzie tylko o prestiż. – Stawką jest także wyższa pozycja w walce o pieniądze na badania, ale i większa możliwość, na przykład, zatrudnienia żony, męża, córki. W końcu uniwersytet to wielki pracodawca… Prawnicy i historycy Kogo „wyeliminowano z gry”? W akademickim Toruniu krąży dziś wiele

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 10/2005, 2005

Kategorie: Kraj