Kalina w polskim maglu

Kalina w polskim maglu

„Jestem najbardziej normalną kobietą na świecie”, mówiła Kalina Jędrusik, ale ludzie wiedzieli swoje – krążyły na jej temat niezwykłe plotki, o których pisze Dariusz Michalski

PLOTKA O PIJAŃSTWIE I CHAŁUPACH

Maciej Maniewski, krytyk filmowy: „Pewnego wczesnego ranka weszła do sklepu spożywczego w Chałupach na Helu Kalina Jędrusik, w szlafroku i pantoflach na szpilkach. Minąwszy dość długą kolejkę, poprosiła o kilka butelek szampana. Po czym odwróciła się do zaskoczonych i oburzonych ludzi, wyjaśniając:
– Przepraszam, ale muszę się w czymś wykąpać”.
Krystyna Cierniak-Morgenstern, była aktorka: „Rzeczywiście, jesteśmy w Chałupach i zawsze około siódmej rano straszny ogonek do miejscowego małego sklepiczku. Wszystkie rybaczki tam przychodziły, wśród nich znalazła się Kalina, która tego dnia przyszła kupić szampan. Rybaczki w kolejce zaczęły się buntować:
– Co to? po szampana? o siódmej rano? My tutaj po chleb przychodzimy – i tak dalej. A Kalina:
– Ale ja się w szampanie kąpię!”.
Maciej Maniewski: „I obraz takiej właśnie Kaliny – swobodnej i pełnej fantazji, uwodzicielskiej i prowokującej, niczym nieskrępowanej – został przeniesiony do świata artystycznej fikcji”. (…)

PLOTKA I PRAWDA O PRZEKLINANIU

(…) Włodzimierz Korcz: „Opowiadano przez lata anegdotę o Kalinie i strażaku. Że kiedyś stała za kulisami i paliła papierosa, czego oczywiście robić nie wolno. I podszedł do niej strażak, który zawsze pilnuje porządku w teatrze, bardzo grzecznie ukłonił się:
– Pani Kalino, ale tutaj nie wolno palić.
Kalina, która była nieduża, mimo to spojrzała na niego z góry:
– Odp….ol się, strażaku”.
Anegdota jest niedokładna, właściwie jest to ćwierć anegdoty. Całą chyba najlepiej opowiadał Gustaw Holoubek:
„W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział:
– Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić.
A Kalina jak Kalina – z wdziękiem odparła:
– Odpierdol się, strażaku.
I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej:
– Ja też potrafię przeklinać, ty kurwo stara!
Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział:
– A pan jest chuj!
Przy czym strażak był inny.
Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju. Typowa komedia pomyłek. Qui pro quo”.
(…)
Elżbieta Starostecka: „W czasie którejś z tras koncertowych, gdzieś-tam-w-Polsce, siedziałyśmy w garderobie razem z organizatorką koncertów, do której Kalina miała coraz więcej pretensji o drobne może, dla nas jednak ważne sprawy. Atmosfera gęstniała, robiło się coraz nieprzyjemniej. Niepomna, że nasze estradowe bytowanie i przyszłe zarobki zależą od tej właśnie kobiety, Kalina była coraz bardziej wymagająca, a więc ostra i złośliwa. Tamta nie wytrzymała i krzyknęła:
– Jak ci się nie podoba, to sp……aj.
Po krótkiej, ale wymownej pauzie Kalina wstała, uniosła się paręnaście centymetrów ruchem wężowym, slalomowatym, bardzo dla siebie charakterystycznym – i nagle wydobył się z niej głos heroiny z dramatu antycznego, stopniujący króciutkie kwestie:
– Ja! Kalina Jędrusik!! Dygatowa!!! Hasło w encyklopedii!!!! A ty do mnie: Sp……aj?! Elżuniu, czy ty słyszysz? Do mnie: sp……aj?!!
To była chyba rola życia Kaliny”. (…)

PLOTKA O KRZYŻYKU W DEKOLCIE

Marek Palka (w „Trybunie Śląskiej”, w 2001): „Mówili: jest wulgarna, odrzuca w tył głowę i przymyka oczy, rozchyla usta, szepce i dyszy, wypina biust. Ten dekolt zwieńczony krzyżykiem! Władysław Gomułka podobno na jej widok rozbił telewizor. Faktem jest, że przez pewien czas zabroniono Kalinie Jędrusik występów w telewizji – zresztą po jednym z barbórkowych koncertów w Katowicach”.
Liliana Śnieg-Czaplewska (w dwutygodniku „Viva”, w 2006): „Jej krzyżyk na dość długim łańcuszku między kształtnymi piersiami i omdlewające spojrzenie tak zdenerwowały Gomułkę, że temat trafił pod obrady Biura Politycznego [Komitetu Centralnego PZPR]”.
Jerzy Gruza: „Kalina była w partiach górnych interesująco zbudowana. Pierwszy sekretarz Władysław Gomułka z żoną Zofią oglądając jeden z programów, w którym występowała Kalina, doznał pewnego rodzaju szoku. Po prostu dlatego, że na tym pięknym dekolcie ukazał się krzyżyk. Skandal miał wymiar światopoglądowo-obyczajowy. Biust wystąpił jako skandal obyczajowy, a krzyżyk świadczył o przynależności do świata chrześcijańskiego. Było wówczas uczulenie obyczajowe, a Kalina nie mieściła się w konwencji biednego przeciętnego telewidza. Bobek Kobiela też miał zakaz występowania przez kilka miesięcy w telewizji. W jednym z przedstawień trzymał rękę w kieszeni.
Uznano to za obrazę klasy robotniczej i stąd kara.
Przed występem w kolejnym programie postawiono [Kalinie] warunek, że będzie ubrana od stóp do głowy. To był program muzyczny na żywo. Wszystkie występujące panie były mocno wydekoltowane. Tylko Kalina, zgodnie z obietnicą, zakuta była w suknię po szyję. Zaśpiewała, ukłoniła się. Odwróciła się – widzowie ujrzeli plecy Kaliny aż do granic możliwości”. (…)
Kiedy jednak w zestawieniu z rzeczywistością fantazyjna plotka okazywała się zwyczajną brednią, jej kolporterzy wprowadzali do akcji inne niż Gomułka osoby – choćby jego żonę Zofię.
Grzegorz Sroczyński, dziennikarz (w 2008): „Zofia Gomułkowa nabrała niechęci do Jędrusik podczas transmisji jakiegoś koncertu dla robotników. Aktorka miała na sobie suknię z ogromnym dekoltem, a na obfitym biuście kołysał się krzyżyk. Po tym występie została wezwana do dyrekcji telewizji i poproszona, by w programach nadawanych na żywo występowała ubrana przyzwoicie. Następnym razem przyszła zapięta pod szyję. Ale w którymś momencie odwróciła się tyłem do kamery, zdjęła szal i pokazała dekolt sięgający pupy”. (…)
Ryszard Strzelecki, syn Władysława i Zofii Gomułków: „Natychmiast proszę to sprostować! Owszem, chodziły plotki, że Kalina Jędrusik źle się prowadzi, matka mogła jej za to nie lubić, ale nigdy nie wydawała w tej sprawie żadnych poleceń. Kolejna idiotyczna opowieść”. (…)

PLOTKA O KAPCIU TOWARZYSZA WIESŁAWA

Ta plotka ma grubo ponad czterdzieści lat, tak wielki jednak ładunek emocji, że wciąż żyje, porusza polski magiel, stała się nawet tematem śledztwa. Śledztwa w sprawie kapcia, które na łamach „Dużego Formatu”, cotygodniowego dodatku do „Gazety Wyborczej”, przeprowadził 18 sierpnia 2008 Grzegorz Sroczyński: „Około szóstego odcinka [Kabaretu Starszych Panów], czyli pod koniec 1960 roku, z kręgów rządowych wyszła informacja, że Starszych Panów nie znosi pierwszy sekretarz [KC] PZPR. I że na ich widok rzuca kapciem w telewizor (pojawiły się też wersje cięższe gatunkowo z popielniczką i kałamarzem). […] Razem z synem Władysława Gomułki ustaliłem:
1. Gomułka nigdy nie nosił w domu kapci, bo został kiedyś postrzelony w stopę i było mu wygodnie tylko w specjalnych butach.
2. Nigdy nie rzucał niczym w telewizor, bo „było to sprzeczne z jego naturą””. (…)
Grzegorz Sroczyński: „Wyjaśnienie historii z kapciem obiecał mi jeden z byłych członków Komitetu Centralnego.
– Będzie jednoznaczne i ostateczne – zachęcał. […] Wyjaśnienie brzmi tak: Namiotkiewicz, który rozpowszechniał tę opowieść, był we frakcji moczarowskiej i oto cała tajemnica. […] Frakcja moczarowska w PZPR była wtedy prężna i zabiegała o ludzi kultury. Namiotkiewicz, rozpowszechniając tę historyjkę o Gomułce i kapciach, podlizywał się artystom. Że to on – Namiotkiewicz – taki równy chłop. W przeciwieństwie do tego zdziecinniałego Gomułki, który kapciami rzuca w inteligencki kabarecik. Plotka szła w miasto i żyła własnym życiem. Niby nic, ale tak właśnie robi się politykę”. (…)
Ważna uwaga: na dwie najpopularniejsze plotki – Kalina z krzyżykiem i Kalina z gołymi plecami – nałożyła się jeszcze jedna: Kalina śpiewająca w telewizji przebój Marilyn Monroe.

PLOTKA O KALINIE JĘDRUSIK I MARILYN MONROE (ORAZ MAŁŻEŃSTWIE GOMUŁKÓW)

Aktorka i piosenkarka Krystyna Sienkiewicz pamięta, że „chodziło o barbórkowy koncert telewizyjny Kydryńskiego i Rzeszewskiego, na którym Kalina śpiewała Bye, bye, Baby, jak urodzona seksbomba. To za ten dekolt pewnie Zofia Gomułkowa kazała potem ścigać Kalinę”.
Więc tak: Bye, bye, Baby to piosenka telewizyjna, tyle że z zupełnie innego programu, poświęconego Marilyn Monroe i późniejszego o dwanaście lat. Obce (geograficznie i politycznie) przeboje śpiewano w polskiej telewizji za Gomułki jedynie w polskich (nielegalnych) przekładach; za Gierka – i owszem, w angloamerykańskich oryginałach, ale i w tym przypadku zdecydowano się na spolszczenia tekstów. To po pierwsze. Po drugie, trudno sobie wyobrazić, żeby podczas dorocznego „święta braci górniczej” (jak pieszczotliwie pisała ówczesna prasa) polski artysta śpiewał w naszej telewizji nie po polsku – tego akurat dnia było to niemożliwe! Na pewno był to program na żywo, na pewno z tamtej okazji i na pewno w reżyserii Rzeszewskiego.
Wiem dobrze, bo go we wtorek 4 grudnia 1962 oglądałem i do dziś pamiętam: Kalina Jędrusik była wtedy tak pijana, że idąc między rzędami foteli w sali Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu z trudem utrzymywała równowagę, chwytając się oparć foteli czy krzeseł, a kiedy w nie nie trafiała rękami – łapała się przestraszonych (kobiety) lub rozweselonych (mężczyźni) widzów.

PRAWDA O TAMTYM KONCERCIE BARBÓRKOWYM

Janusz Rzeszewski (w niepublikowanej rozmowie radiowej w grudniu 2002): „To, że publiczność uwielbiała Kalinę, nie miało dla nikogo znaczenia [była laureatką Złotej Maski 1961, wybrana przez sto trzynaście tysięcy telewidzów – przyp. D.M.]. Po tamtym programie wyrzucenie z telewizji groziło wszystkim, którzy przy nim pracowali. Nie tylko Kalinie, naprawdę bardzo nietrzeźwej, ale również innym wykonawcom, ekipie technicznej, kamerzystom, w ogóle wszystkim realizatorom. Zanim Gomułka wściekł się – wcale jednak nie rzucał ani telewizorem, ani kapciami w teleodbiornik: tu fantazja poniosła łasą na takie plotki warszawkę – wydarzyło się kilka spraw.
Przede wszystkim musieliśmy wszyscy karnie stawić się w Katowicach na próby już w niedzielę; dzień przed Barbórką Irena Dziedzic prowadziła swoje Tele-Echo, w karierze tej niebywale wtedy popularnej i opiniotwórczej audycji po raz pierwszy spoza Warszawy. Irena była osobą szczególnie ważną, bo razem z braćmi Kydryńskimi [Lucjanem i Juliuszem – przyp. D.M.] przygotowała scenariusz tej wielkiej rewii [teleshow rzeczywiście zatytułowano Barbórkowa rewia gwiazd – przyp. D.M.], wyjątkowej, bo kierownictwo muzyczne pełnili aż dwaj ludzie, Jerzy Harald ze Śląska i Bogusław Klimczuk od nas. Wystąpiła cała ówczesna lista przebojów: Bożena Grabowska, Helena Majdaniec, Irena Santor, oczywiście Halina Kunicka, Krysia Sienkiewicz, Jerzy Połomski, Bohdan Łazuka i Wiesław Gołas oraz dwie gwiazdki z importu, socjalistycznego rzecz jasna [Rumunka Gigi Marga i Bułgarka Maria Kosewa – przyp. D.M.]. O tym, żeby całe to towarzystwo przez dwa dni i dwie noce omijało hotelowy bar, nie było mowy, wszyscy jednak mieli nakazane: Po programie róbcie, co chcecie, ale do wejścia na antenę obowiązuje pełna prohibicja. […]
Nie muszę przypominać, że program był nadawany na żywo z miejsca szczególnego, bo z matecznika polskiej klasy robotniczej (wszystkim nam tak powiedziano na obowiązkowej odprawie), i że musiał szczęśliwie dobrnąć do końca: żadnych wpadek, żadnych pomyłek, żadnych potknięć. […] W wozie transmisyjnym patrzyliśmy wszyscy w monitory w niemym milczeniu i modliliśmy się, każdy do swojego boga i każdy po swojemu, żeby Kalina dojechała do końca zwrotki czy refrenu wykonywanej piosenki, już nie pamiętam, zaś idąc na wprost odjeżdżającej kamery, żeby się nie wywaliła, bo wtedy byłaby już pełna kompromitacja; wtedy mieliby prawo wszystkich nas rozstrzelać! Kalina dośpiewała, co miała dośpiewać – na szczęście pod playback, więc mieliśmy potem tę jedną, jedyną szansę obrony przy późniejszym tłumaczeniu się: Ale dykcję piosenkarka miała w porządku!
Wtedy, podczas transmisji na żywo, kazałem kamerzystom najeżdżać na orkiestrę, na dyrygenta, byle już po tym refrenie czy zwrotce piosenki nie pokazywać Kaliny całej Polsce – a oglądały ten program naprawdę miliony!
Kto śpiewał jako następny, tego już nie pamiętam, w każdym razie gdy program się skończył i dobiegłem do garderoby, żeby Kalinę – nie wiem: udusić, rozszarpać, zarąbać, usłyszałem jej omdlewający głos: – Widziałeś, jak ci górnicy na mnie patrzyli, jak mnie pożerali wzrokiem? A jacy byli pijani! Ale wiesz, to przecież Barbórka, ich święto, tego dnia mieli prawo…
To był wtorek – i chwała Bogu! Bo kiedy w następny poniedziałek zebrało się Biuro Polityczne, to wcale nie z powodu Kaliny, tylko miało swoje zwyczajowe posiedzenie. Zresztą nawet gdyby któryś z dostojników oglądał tamten program, to liczył, że inni, na czele z Gomułką, może go nie widzieli, więc „po co babcię denerwować?” (jak śpiewano w kabarecie Dudek [oczywiście kilka lat później – przyp. D.M.]). Ale jeden lizus oczywiście się znalazł. Zanim odczytano porządek obrad, wstał Zenon Kliszko i jak to on, podnóżek Gomułki, zapytał kąśliwie – nie jego jednak, tylko pozostałych towarzyszy sekretarzy – czy polskiemu górnikowi rzeczywiście należy urozmaicać jego święto „jakąś cycatą wywłoką, potykającą się o własny biust i błyskotki?”. Wezwany przed oblicze pierwszego sekretarza prezes telewizji [Włodzimierz Sokorski], który zdążył już nas wszystkich zdrowo opieprzyć, odpowiedział, że oczywiście nie, że on z tym zrobi porządek, że nigdy więcej – i tak dalej. Ale prywatnie, kiedy nas ściągnął, żeby wszystkim dać opeer, wcale nie był taki groźny! To że Kalina – taka ponętna, taka kobieca i do tego taka odważna, że sobie golnęła i weszła między ludzi, żeby im pośpiewać – to go wcale nie oburzyło: Sokorski był straszny babiarz, do takich skandali przykładał własną miarę. No, ale musiał, jak to się wtedy mówiło, dać odpór, więc mnie odsunął na jakiś czas od robienia programów, dyrektorowi ośrodka telewizyjnego w Katowicach poleciał po premii, kierownika redakcji rozrywki zwolnił [był nim Jerzy Dobrowolski, który i tak chciał z telewizji odejść – przyp. D.M.], dyrygenta orkiestry ochrzanił (ale tylko naszego, warszawskiego), Kalinę zaś oczywiście kazał zdjąć z wizji na czas nieokreślony”. (…)

Fragment książki Dariusza Michalskiego „Kalina Jędrusik”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry. Tytuł i skróty pochodzą od redakcji.

Wydanie: 2010, 46/2010

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy