Żołnierze przejmują wywiad – rozmowa z płk Aleksandrem Makowskim
Nie byłem zdziwiony stanem wojennym. Rozkazy zostały wydane, zadania rozdzielone, a życie toczyło się po staremu Płk Aleksander Makowski – były oficer polskiego wywiadu Wracasz do Polski w czerwcu 1980 r. (z placówki w USA – przyp. red.). – Tak. Piękne lato, do sierpnia wszystko wyglądało w miarę spokojnie. Gdzie dostajesz przydział? – Do wydziału amerykańskiego. Po znacznej aktywności za granicą przychodzi okres spokoju, totalnego. W Polsce jednak zaczyna się już sporo dziać. Od początku lata wybuchają protesty. – Trudno tego nie zauważyć. Czytam prasę, biuletyny wewnętrzne. Widzę, że strajki narastają. A macie dostęp do wolnych mediów? – Oczywiście, jak zawsze. W Ameryce miałeś dość dobry ogląd sytuacji. Widziałeś, że kraj się zadłuża, że gospodarka zmierza do upadku. Wpłynęło to na ciebie? – Potwierdziło moją opinię, że władze mamy marne. Ale w końcu nie był to pierwszy zakręt dziejowy, który przeżywaliśmy. Sprawy się jeszcze skomplikowały, bo wybory wygrał Ronald Reagan i zanosiło się na ostry kurs wobec bloku krajów socjalistycznych. – Zawsze gdy w Stanach Zjednoczonych republikanie zastępowali demokratów, należało się spodziewać ostrego kursu. Było wiadomo, że z republikanami nie będzie żadnej dyskusji. W dodatku Reagan miał wśród republikanów opinię konserwatywnego, jastrzębia. Wybory wygrał w listopadzie 1980 r., funkcję objął 20 stycznia 1981 r. Było jasne, że zacznie się jazda. Czyli idą ciekawe czasy dla wydziału amerykańskiego, w którym jesteś już szychą, tak? – Wróciłem i otrzymałem stanowisko starszego inspektora. Następnym awansem powinien być fotel zastępcy naczelnika. Miałem za sobą osiem lat pracy, jedną placówkę i pobyt stypendialny. Byłem w pełni samodzielnym oficerem, któremu wszystko można powierzyć. Osiągnięcie pełnej samodzielności to pięć, dziesięć lat pracy. Byłeś na pierwszej linii, a teraz? Jakie są twoje zadania? Czym się zajmujesz? – Obsługą terenu. Dostałem do prowadzenia rezydenturę nowojorską. W perspektywie cztery lata pracy za biurkiem, bo po tym czasie powinienem znów lecieć do Nowego Jorku. Po placówce to była straszna nuda. „Solidarność” liczyła 10 mln ludzi wkurzonych na władze i zmęczonych marną jakością życia. Nie robiło to na tobie wrażenia? – Zastanawiałem się, jak te strajki rzeczywiście się zaczęły. Historycznie często było tak, że politycy wykorzystywali „słuszny gniew klasy robotniczej”, żeby obalić rządzącą ekipę. Skoro na fali strajków szybko zmieniono ekipę Gierka i przyszli następni, to uważałem, że moja analiza jest słuszna. Zresztą nie tylko ja – tak sobie z kolegami ze służby dyskutowaliśmy. I opinia była zgodna: to był przewrót pałacowy, który się wymknął spod kontroli. A jeśli chodzi o strajkujących? Pewnie, że wszyscy w resorcie się zastanawiali: mają rację czy nie? 21 postulatów można sobie było roztrząsać pod różnymi kątami. Część oczywiście była uzasadniona. Wolne soboty każdy by chciał mieć. My też. I tak sobie o tym rozmawialiście w resorcie co rano? – Bez przesady. Nie tak, żeby to był główny temat. Ale rozmowy o tym, co się dzieje w kraju, były na porządku dziennym. (…) Wywiad dostarczał niesamowitych analiz. Siemiątkowski wykopał np. w IPN Biuletyn Informacyjny Departamentu I i Departamentu II MSW z września 1980 r. Jest tam notatka „Zachodnie plany działania przeciwko Polsce i innym krajom socjalistycznym”. Powołując się na ekspertów NATO, pisano, że sierpniowe strajki są wynikiem „immanentnych wad systemu komunistycznego”, że „przewidywano proces stopniowego wychodzenia Polski i następnie innych krajów socjalistycznych spod radzieckiej dominacji”. Wydaje się, że akurat ta analiza nie mogła powstać bez twojego udziału. – Oczywiście nie pamiętam tego dokumentu, ale to dość naturalne, że pewnie wykorzystano jakieś moje materiały z Nowego Jorku. Wyglądało to tak, że moje notatki trafiały do wydziału amerykańskiego, a potem do wydziału informacyjnego. Tam pracowali nad nimi analitycy, którzy nie dość, że byli fachowcami, to jeszcze mieli dostęp do wiadomości z całego świata. Mogli więc twój materiał rzucić sobie na tło. Każda informacja dostawała ocenę. Jeśli konfabulowałeś, robiłeś wstawki ideologiczne zamiast twardych faktów – oceny miałeś kiepskie. A od ocen zależała twoja dalsza kariera. Użyję porównania. Dobry wywiad jest jak dobra redakcja. Jeśli dostarcza badziewie, to traci czytelników. Oczywiście nie wiem, co na biurko dostawał Gierek czy któryś z jego następców, bo były różne sita.