Wspomnienia żony enkawudzisty Rodzina, przyjaciele i bliscy nazywali Sieriożę „Miroszą”. Tak naprawdę nazywał się Miron Józefowicz Korol. Ale zmienił nazwisko (w tamtych czasach wielu ludzi tak robiło) i stał się Siergiejem Naumowiczem Mironowem. Miroszę zobaczyłam po raz pierwszy na zebraniu w Rostowie. To było chyba w 1923 albo w 1924 r. (…) Zebranie zostało zorganizowane z okazji rocznicy powstania Armii Czerwonej. Prelegenci byli słabo wykształceni, nieciekawi – to byli nasi rostowscy partiejniacy. I nagle na trybunę wszedł zupełnie nieznany mi człowiek, cały w czerni, w skórze, w czapce wojskowej, z rewolwerem u pasa. Mówił coś o rewolucji światowej, o interweniujących, których wygnali, ale którzy pragną znów na nas napaść. (…) W domu i tak zapytałam: „kto to był?”. „To jeden z dowódców, którzy przyjechali z Jewdokimowem”. I zupełnie o nim zapomniałam. Pewnego razu wezwali nas, żony wojskowych, do sztabu i oznajmili nam, że zajmujemy się tylko strojami i sprawami domowymi, a tak zachowuje się mieszczaństwo, i powinnyśmy się podciągnąć do poziomu naszych mężów, a na początek stać się uświadomione politycznie. I wyznaczyli szkołę, do której miałyśmy przychodzić co wtorek o piątej, bez spóźniania się, na zajęcia z wiedzy politycznej, z ołówkami i zeszytami, w których będziemy robić notatki. (…) Siedzimy sobie i plotkujemy (…). I nagle wchodzi wykładowca. Od razu go poznałam – był to właśnie ten dowódca, który występował na zebraniu! Ale teraz był już bez czapki i mogłam mu się lepiej przyjrzeć. (…) Przedstawił się jako Mironow (…) i zaczął opowiadać, że nasza rewolucja jest pierwsza na świecie i jedyna w swoim rodzaju, że należy jej bronić z wykorzystaniem wszystkich sił naszej Armii Czerwonej, ponieważ proletariusze innych krajów jakoś się spóźniają z rewolucją światową, a kapitaliści nie śpią. (…) Moje notatki były robione na kolanie, nie nadążałam za wykładem, ale w domu poprosiłam Iwana Aleksandrowicza [męża], żeby mi wytłumaczył dokładniej niektóre rzeczy, żeby mnie w ogóle podciągnął. Bardzo się cieszył, że nie narobię mu wstydu. Następnym razem Mironow zaczął nas wzywać do odpowiedzi i zadawać pytania na temat ostatnich zajęć. (…) No i zostałam u niego prymuską, pokonałam wszystkie pozostałe damy. (…) A potem jakoś tak wyszło… nasze miasto było na południu… ciepły wiosenny zmierzch, rozchodzimy się po zajęciach do domów i nagle ktoś mnie dogania… i Mironow idzie już dalej obok mnie… Piękna pogoda, nie chce się wracać do domu, idziemy więc do parku. Pamiętam, że on nagle zaczął improwizować wiersze… I tak zaczęliśmy się spotykać. (…) • Chociaż wyjechaliśmy z Miroszą do Ałma-Aty, a potem do Dniepropietrowska, to każdego roku w czasie urlopu Miroszy jeździliśmy na wakacje nad Morze Czarne, a potem często odwiedzaliśmy też Grozny, Władykaukaz lub Tyflis, gdzie Mirosza miał wielu znajomych z poprzedniej pracy. Funkcję sekretarza komitetu krajowego WKP(b) na Zakaukaziu pełnił wówczas Beria, a zastępcą pełnomocnego przedstawiciela OGPU był tam Abulian. Abulian był przyjacielem Mironowa. Razem walczyli w armii Budionnego. (…) Abulian był człowiekiem niezależnym, nie chciał się podporządkowywać Berii. Było tam więc dwóch gospodarzy na jednej ojcowiźnie. Beria go znienawidził. W tym czasie Mironow był już naczelnikiem OGPU obwodu dniepropietrowskiego. I pewnego razu przeczytaliśmy w gazecie notatkę o śmierci Abuliana, który zginął w wypadku samochodowym. Mironow pociemniał na twarzy, nic mi nie powiedział, ale widziałam, że mocno to przeżył. (…) Śledztwo zostało już zakończone, do niczego nie można się przyczepić, nikt nie ponosi żadnej winy, to był nieszczęśliwy wypadek. Kilka lat później dowiedzieliśmy się, że rodzina Abuliana przebywa w Moskwie. Poszłam ich odwiedzić, a na miejscu okazało się, że mieszka tam już ktoś inny i nikt nic nie wie o Abulianach. To było już wtedy, gdy Stalin przeniósł Berię do Moskwy, gdzie został on zastępcą Jeżowa. Abulianowie zniknęli bez śladu. Beria w ogóle nie pałał sympatią do byłych kaukaskich czekistów – oni zbyt wiele o nim wiedzieli. (…) • Mój brat, Paweł, pracował w Suchumi, w Neftesbycie, którego dyrektorem był przyrodni brat Berii, Kwaracchelia. Pucha przysłał mi list, że ten cały Kwaracchelia ma przyjechać do Moskwy. „Przyjedzie do ciebie mój naczelnik – pisał Pucha. – Spotkaj się z nim i dobrze go przyjmij. On jedzie się tam leczyć, będą mu robić protezę kończyny”. Natychmiast wysyłam telegram: „Czekam!”. Ale czas
Tagi:
Mira Jakowienko