Karnawał, czyli kultura po odwilży

Karnawał, czyli kultura po odwilży

Artyści, którzy przeżyli wojnę i czasy stalinowskiej opresji, nie mogli odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Andrzej Leder, urodzony w 1960 r. filozof kultury, opublikował w 2014 r. jedną z ciekawszych (dla mnie najciekawszą!) książek na temat najnowszej historii Polski – „Prześnioną rewolucję”. Pisze w niej, że każdy naród musi mieć w swej historii jakąś rewolucję. Może do niej dochodzić w różnych momentach historycznych, różna może też być jej specyfika. Jednak wspólnymi cechami wszystkich rewolucji są zasięg jej działania oraz głębokość dokonywanych przez nią zmian strukturalnych. Coś się kończy, a coś się zaczyna. I nic, co nowe, nie będzie takie jak dawniej.

Leder udowadnia, że w Polsce taka rewolucja dokonała się w latach 1939-1956, a ściślej mówiąc – między wybuchem II wojny światowej a VIII Plenum KC PZPR i wizytą Chruszczowa w Warszawie. Była to rewolucja okrutna, brutalna, niosąca krzywdy i nieszczęścia – jak to rewolucja. Była też narzucona nam z zewnątrz, ale, jak pisze Leder, głęboko przeorała ona tkankę polskiego społeczeństwa, tworząc warunki do ekspansji mieszczaństwa. A to oznacza, że utorowała drogę do najgłębszej, może od wieków, zmiany w mentalności Polaków – odejścia od mentalności określonej przez wieś i folwark ku mentalności zdeterminowanej przez miasto i miejski sposób życia.

Taka rewolucja musiała wywołać wiele głębokich zmian w wielu dziedzinach życia, a szczególnie w kulturze. I choć jej erupcja trwała krótko – bo symptomy załamania zaczęły się pojawiać już pod koniec lat 60. – to jej znaczenie, wartość dokonań artystycznych i wpływ na odradzające się życie umysłowe Polaków były tak duże, że pozwalały postrzegać ten fenomen jako zjawisko bezprecedensowe w naszej historii. Jej polityczny rodowód wywodzi Leder z ówczesnych kompromisów. (…)

Nowe epoki w kulturze powstają prawie zawsze w jakiejś relacji do poprzednich. Albo czerpią z ich dorobku, twórczo rozwijając go i przetwarzając do swoich potrzeb, albo negują go, tworząc puste pole dla swoich poszukiwań twórczych. Po naszej rewolucji nie było praktycznie ani do czego nawiązywać, ani kogo negować. Przeszłość stała się wspomnieniem, a powstałą nową teraźniejszość trzeba było najpierw rozpoznać i zrozumieć. Przesunięcie terytorium Polski na zachód było przecież nie tylko faktem politycznym czy geograficznym. Trzeba zrozumieć, co mogło znaczyć przemieszczenie milionowych mas ludności z kresów wschodnich, żyjących od wieków i pokoleń w kręgu kultury i tradycji wschodnioeuropejskiej, bardziej bizantyńskiej niż rzymskiej, na tereny europejskich Niemiec. Czym było dla nich przeniesienie ze świata malowniczych wiosek, dworków

i żydowskich miasteczek do zurbanizowanych i ucywilizowanych na sposób europejski regionów Dolnego Śląska, Pomorza Zachodniego i Mazur. Nie wszyscy repatrianci przyjeżdżali przecież z uniwersyteckich ośrodków Lwowa i Wilna.

Pod wpływem repatriacji, a także powojennych procesów industrializacyjnych obserwujemy na niespotykaną dotychczas skalę ruchliwość społeczną mieszkańców: przeobrażają się społeczności lokalne, tradycyjne ośrodki miejskie zmieniają swój charakter, zmienia się struktura społeczna: tradycyjnie rolniczy kraj ewoluuje w kierunku przemysłowo-rolniczym. Tradycyjna kultura dworkowo-zaściankowa w nowej rzeczywistości społecznej traciła swoje naturalne podłoże; kultura miejska, historycznie słaba, nie zdążyła się rozwinąć, gdyż podczas wojny – nie tylko skutkiem Holokaustu – poniosła szczególnie dotkliwe straty.

To po stronie odbiorców kultury. A po stronie jej twórców? Tu straty były relatywnie większe. Twórcy byli przedmiotem szczególnie brutalnych działań opresyjnych ze strony okupanta. Wielu zginęło, wielu uciekło za granicę, tak jak Hemar czy Gombrowicz, i po wojnie już nie wróciło. Niektórzy, szczególnie aktorzy współpracujący z Niemcami (Adolf Dymsza, Maria Malicka…), padli po wojnie ofiarą środowiskowego ostracyzmu. Inni, nie akceptując nowej władzy, wybrali tzw. emigrację wewnętrzną, jeszcze innych nie zaakceptowała nowa władza. No i Holokaust, wszak Żydzi w kulturze polskiej odgrywali rolę bardzo poważną. To były straty wojenne, można powiedzieć, bezpośrednie. Ale były i inne.

Od wybuchu wojny do zakończenia Lederowskiej rewolucji minęło wprawdzie tylko 17 lat, ale świat w tym czasie zmienił się nie do poznania. Także w sferze kultury. Przyczyny tych zmian były wprawdzie poza nią, ale na niej się odbiły, tworząc nową światową jakość i oddziałując na wszystkie jej dziedziny. W Polsce, gdzie przyczyny zmian były wyjątkowo dolegliwe, artyści, którzy przeżyli wojnę i czasy stalinowskiej opresji, nie mogli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Przesądzały o tym względy zarówno uzależnione bezpośrednio od nowej sytuacji politycznej, jak i te, wydawałoby się, niezależne.

Pierwszy przypadek dotyczył siłą rzeczy przede wszystkim tych dziedzin twórczości, które operowały treścią swych dzieł, a więc były bezpośrednio kontrolowane przez instytucje polityczne państwa. Drugi przypadek był bardziej złożony. 17 lat to rzeczywiście niewiele, ale w epoce tak gwałtownych i głębokich zmian wystarczyło to, aby przedwojenne doświadczenia i wzorce okazywały się coraz wyraźniej anachroniczne. Nie przemawiały jak należy do nowych odbiorców. Różne więc były tu postawy twórców. Utalentowani przedwojenni artyści teatrów rewiowych, Stefania Grodzieńska i poeta Jerzy Jurandot, wypracowali sobie swoisty modus vivendi między ograniczeniami politycznymi a poczuciem przyzwoitości i uprawiali z dużym powodzeniem satyrę bardziej obyczajową niż polityczną aż do Października. Po nim, nieopatrznie chyba, zostali zaliczeni do twórców minionego etapu i usunęli się w cień. Szkoda.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 45/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Fragmenty książki Mieczysława Kochanowskiego, Karnawał 1956-1968, Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2023

Fot. PAP

Wydanie: 2023, 45/2023

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy