Katechizm Lewandowskiego

Wieczory z Patarafką

Właściwie byłoby mi najłatwiej porównać Edmunda Lewandowskiego do siebie samego. Nie pod względem tytułu – bo on profesor, ani wieku – bo ja równo o dziesięć lat starszy, i też nie pod względem pracowitości – bo on przez 15 lat wydał dziesięć książek, i nie z racji zamieszkania – bo on mieszka w Łodzi, a cóż stamtąd może być dobrego? Ale nasze zainteresowania są wręcz kłopotliwie identyczne. Tyle że Lewandowski podchodzi do nich od zupełnie innej strony, co się wyraża choćby stosunkiem do prawdy. Ale w praktyce prawie na jedno wychodzi.
Mam na myśli książkę „Odkrywanie tajemnic bytu”, imponujący przegląd spraw dla człowieka zasadniczych. Bardzo bym chciał taką książkę napisać, wzdychałem więc z zawiścią, czytając i wręcz nie mogłem się oderwać. Jak znam życie współczesne, pies z kulawa nogą nie zwróci na nią uwagi albo po prostu nie znajdzie się w księgarni. A jest to próba syntezy ludzkiej duchowości, właściwie pięć książek w jednej. Najpokaźniejsza jej część – prawie połowa – to przegląd różnych stanowisk i mniemania na temat Boga, natury, życia i śmierci. Autor stosuje tu sławną heglowską triadę – w ogóle Hegel odgrywa w tej książce szczególną rolę. Tezą byłaby tu religia natury upostaciowana w politeizmie, antytezą monoteizm, a syntezą współczesny panteizm czy coś w tym rodzaju. Szczegółowych uwag i zastrzeżeń mam tutaj co niemiara, ale w zasadzie Lewandowski ma rację.
Część druga dotyczy osoby i poglądów Jezusa, w duchu najnowszych konstatacji, trzecia – problemów dobra i zła, czwarta – miłości i śmierci, a piąta jest próbą syntezy i zarazem pocieszenia. Trzeba zresztą rzec, że cała książka ma tendencję krzepiącą i w dobrym sensie pedagogiczną. Ja w każdym razie poczułem się zbudowany. Tylko że ja jestem o wiele mniej racjonalny od Lewndowskiego i buduję swój względny optymizm na dziedzinach hermetycznych i próbach doszukania się argumentów na rzecz przetrwania świadomości. Bardzo sympatyczna u Lewandowskiego jest skłonność do metafizyki ekologicznej. Ale książka jest w sumie tak bogata i ciekawa, że żadne streszczenie nie ma sensu.
Książka jest niejako zbudowana z prefabrykatów, boć trudno przy takiej rozpiętości problematyki samemu prowadzić jakieś badania źródłowe. Tylko że więcej mówi o poglądach samego autora niż o starożytnych Hindusach czy Chińczykach. Ale to już przypadłość syntezy, jakakolwiek by była, zresztą całkowicie w duchu naszych czasów, które właśnie są całkowicie syntetyczne – chociaż sceptycy mówią, że eklektyczne raczej. W każdym razie jeszcze 30 lat temu byłoby nie do pomyślenia sakralizowanie orgazmu, zresztą całkowicie słuszne i stawianie go w równym rzędzie ze skrajną ascezą, także prowadzącą do błogostanu i rewelacji duchowych.
Na zakończenie autor daje kilka rad, jak skutecznie borykać się z losem i jest to synteza najprzeróżniejszych kultur. Po pierwsze, trzeba mieć wiarę, nadzieję i miłość, z tym że wiara dla Lewandowskiego to „pewność, że coś jest prawdziwe”. Ni i tu bym się ciężko z Lewandowskim pokłócił. Miłosz mówił coś takiego raczej o nadziei, ale ja już całkiem straciłem wiarę w prawdziwość czegokolwiek i co i rusz odwołuję się do Gorgiasza z Leontinoi. Zresztą bieżąca historia tak obraca prawdziwym i nieprawdziwym, że jedyna pewność dotyczy tego, że absolutnie nic pewne nie jest. Niestety. Natomiast już następne zdanie należy do innego porządku logicznego, głosząc, że najchętniej wierzymy w to, na co mamy nadzieję. Prawda, ale bardzo żałosna, a odnosi się i do mnie i do wszystkich.
Dalej idą rady raczej minorowe. Ograniczenia potrzeb i docenienie tego, co mamy, „bo może być jeszcze gorzej”. Stoickie uznanie tego, co niemożliwe i horacjańskie carpe diem, połączone z „myśleniem pozytywnym”, radością dawania i przebaczania, tudzież cierpliwością. Wszystko to słuszne i szlachetne, ale autor zapomniał, o czym pisał przedtem, że istnieje społeczeństwo i „sumienie wstydu”. A wszystko to jest do zrealizowania, ale bez żony, sąsiadów i kolegów z pracy. No i wreszcie rada J.M. Bocheńskiego o konieczności posiadania celu. Ja bym się raczej odwołał do egzystencjalistów, ale mniejsza o to. Tylko czy istnieje jakikolwiek cel, który by warto w świetle poprzednich rad realizować?

 

Wydanie: 2002, 34/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy