Rozmowa z gen. Markiem Dukaczewskim, byłym szefem byłych WSI (2001-2005), w latach 1997-2001 zastępcą szefa BBN Jeżeli okaże się, że akcja CBA była od początku do końca przygotowana i prowadzona przeciwko rządowi, to już jest absolutna afera – Głośno o działaniach CBA. Podobają się panu te akcje? – Nigdy nie zdarzyło mi się w mojej służbie ani również w moich kontaktach ze służb cywilnych, aby tak szastać pieniędzmi podatnika, nie uzyskując praktycznie nic. Jeżeli w tej chwili słyszę, że CBA kupiło dom w Kazimierzu, właściciel chciał go sprzedać za 1,6 mln zł, ale oficer CBA chciał mu zapłacić 3 mln zł… – Nie płacił swoimi pieniędzmi. – Ten oficer, działając pod przykryciem, poruszał się porsche cayenne, porsche carrera, prowadził ostentacyjny tryb życia, mieszkał w luksusowym apartamencie. W każdym kraju taki człowiek natychmiast budzi zainteresowanie służb. Więc co to za przykrycie? Mało tego – firma, którą CBA założyła, była bardzo płytko zalegalizowana. Zwykły amator był w stanie stwierdzić, czy ona w ogóle istnieje. Jeżeli dowiaduję się z gazet, że te pieniądze były przekazane w teczce, w którą był wszyty GPS, i to był jedyny trop, który miał prowadzić CBA do pana prezydenta Kwaśniewskiego… Takich rzeczy nie robi się jednowariantowo, to się robi na 12-15 wariantów. Bo figurant może teczkę wyrzucić, pieniądze zostawić w szafie. Trzeba wykazać inicjatywę. Oczywiście, pod warunkiem że istnieją jakieś przesłanki takiej akcji. – Ano właśnie. – Pojawia się więc pytanie, które nurtuje wszystkich: czy przekroczono w tych działaniach granicę prowokacji? – A przekroczono? – W mojej ocenie – tak. Prowokacja jest tworem przeniesionym do naszego prawodawstwa z prawodawstwa Stanów Zjednoczonych w latach 90. Tylko że prawo amerykańskie reguluje jej zasady. A przede wszystkim nie dopuszcza tzw. wypadu na ryby. Na zasadzie, że wychodzi człowiek i zarzuca sieć, licząc, że coś w nią wpadnie. – Czyli zanim zarzuci się na kogoś sieć, trzeba mieć wiarygodną informację o niezgodnych z prawem działaniach. – Służba najpierw musi otrzymać informację z dwóch-trzech niezależnych, wiarygodnych źródeł. Że ten i ten urzędnik bierze łapówki za załatwienie odrolnienia ziemi. Oni to weryfikują. Jeżeli źródła są wiarygodne, można operację zaczynać. Na każdego coś się znajdzie – To znaczy… – Idziemy do tego urzędnika, tworzymy sytuację operacyjną, w której urzędnik mówi: ja to mogę panu załatwić, ale to będzie kosztowało sporo wysiłku, a mój czas jest bardzo cenny. Ja ten czas oceniam na tyle i tyle… I to jest operacja przeprowadzona właściwie. Ale jeżeli służba nie ma takiej wiedzy albo kolega powiedział koledze siedzącemu przez biurko: słuchaj, taki palant mi wczoraj zajechał samochodem, weź go sprawdź, kto to jest. To dyrektor departamentu w ministerstwie. To go załatwimy! – I go załatwiają? – Siedzą mu na telefonie pół roku, rok. Człowiek, okazuje się, ma problemy. Ma ciężko chorą żonę, która wymaga kosztownego leczenia. Ma trudną sytuację finansową, bo wziął kredyt. Buduje dom. Żona zarabiała nieźle, ale teraz jest ciężko chora, nie pracuje. On został z tym kredytem. Nie może na nikogo liczyć. Jest znakomitym urzędnikiem, uczciwym, prostolinijnym. I oto przychodzi do niego facet, który wykorzystuje elementy jego sytuacji osobistej, żeby się zbliżyć. – To jest ten agent? – Tak. I on mówi: wie pan, moja żona ma ciężką alergię, lekarz powiedział: panie, wyprowadź się pan z Warszawy, najlepiej na Mazury. A tam jest pewna działka, która mi wyjątkowo pasuje. Chciałbym ją kupić, zbudować dom. Zaczyna się jakiś kontakt. On się rozwija. Bo oni cały czas siedzą temu urzędnikowi na telefonie i wiedzą, co on myśli. A tu przychodzi człowiek z podobną sprawą. Mało tego – w podobnym wieku, wręcz mówi mu słowami jego chorej żony: zróbmy coś, wynieśmy się stąd. I wreszcie dochodzi do finału. Oficer podczas kolejnego spotkania mówi: sprzedałem wszystko, co miałem, jestem zdeterminowany, jak mi pan to załatwi, odpalę panu te pieniądze, bardzo mi na tym zależy. W normalnej sytuacji ten człowiek nigdy by tych pieniędzy nie wziął. Ale je bierze, bo rozwiązują mu sprawę leczenia… Bo widzi bratnią duszę. Tak działają służby. Kiedyś powiedział mi pewien Amerykanin: Marek, nie ma człowieka, na którego nie znajdziemy ceny. Na jednego to będzie 5 tys. dol., a na drugiego 50 mln.
Tagi:
Robert Walenciak









