Drożyzna i wojna

Drożyzna i wojna

Polacy mają prawo się bać


Dr hab. Mirosława Huflejt-Łukasik – pracuje na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, w Katedrze Psychologii Biznesu i Innowacji Społecznych. Prowadzi badania m.in. nad skutkami i kosztami zmian. Pionierka coachingu w Polsce, senior coach i superwizor. Także psychoterapeutka i superwizor psychoterapii.


Czego najbardziej boją się dziś Polacy?
– Badania CBOS przeprowadzone na przełomie zimy i wiosny, ale jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę, dobrze pokazują nam obraz „lęków” i obaw Polaków. Na pierwszym miejscu są inflacja i drożyzna, których boi się 71% z nas. I właściwie tyle samo osób obawia się wojny. Na dalszych miejscach, ale dość blisko: choroba i pandemia (64% i 38%) oraz – znów – pogorszenie się sytuacji materialnej (34%). Jednak lęki i strachy to dwie różne rzeczy.

To znaczy?
– Lęk dotyczy nieokreślonych okoliczności, wypływa z tkwiącej w nas niepewności, to indywidualna sprawa dotycząca trudności i problemów pojedynczej osoby. Ale jeśli możemy zlokalizować i nazwać przyczynę, a strach dotyczy konkretnych wydarzeń, to mówimy raczej o obawach społeczeństwa, a nie lękach. Obawiamy się realnych zagrożeń: rosnących kosztów życia i drożyzny, nieudolności polityków w walce z tymi problemami itd. Trudno więc w tym przypadku mówić o nieuzasadnionych lękach. Lęku może doświadczać ktoś z powodu problemów osobistych, ten ktoś może mieć bardziej podatną na lęk osobowość, można doświadczać lęku nawet w dobrej sytuacji życiowej i zawodowej. Po prostu nie wszyscy rodzimy się doskonale uzbrojeni przeciwko lękowi i związanym z nim negatywnym emocjom.

Ale jeśli obok naszego kraju toczy się wojna, to nic dziwnego, że pojawia się szeroko odczuwany strach przed wojną, prawda? Nawet jeśli ta wojna nie toczy się u nas, a my doświadczamy jej konsekwencji tylko pośrednio, występujący dziś w Polsce strach przed wojną jest zupełnie zrozumiałym zjawiskiem.

To co o polskim społeczeństwie mówi dziś ten katalog obaw i strachów?
– Główne obawy lub strachy polskiego społeczeństwa odzwierciedlają prawdziwe zagrożenia wokół nas. Nie można się dziwić, że w czasach kryzysu inflacyjnego, wojny za progiem i po doświadczeniu pandemii trzy największe obawy społeczeństwa dotyczą właśnie drożyzny, bezpieczeństwa i zdrowia. Ludzie mają prawo się bać. Niezależnie też od naszej indywidualnej oceny tego, jak prawdopodobne jest, że Polskę dotknie wojna, co do tych trzech najważniejszych zagrożeń nasze społeczeństwo jest zgodne.

Zadam to pytanie w trochę nienaukowy sposób, ale czy powinno nas zaskakiwać, że dwie rzeczy zagrażające bezpośrednio życiu – wojna i choroba – i tak przegrywają w tym zestawieniu z drożyzną?
– Myślę, że dla wielu osób w naszym kraju drożyzna również jest wręcz zagrożeniem życia. Jeśli ktoś musi wybierać, co kupić: jedzenie czy leki, to nie jest teoretyczny dylemat. Co może nawet ważniejsze, to dramat bliższy naszej codzienności niż wojna. Bo ona wciąż toczy się za naszymi granicami. Zresztą w sprawie pandemii było trochę podobnie, bo zadziałał mechanizm „nierealistycznego optymizmu”, któremu wszyscy ulegamy.

Co to znaczy?
– Ludzie w pandemii uważali, że choroba jest jak najbardziej prawdziwa, ale akurat oni nie zachorują. Może ktoś inny umrze, może ktoś inny trafi do szpitala, ale nie ja! Takie myślenie można rozciągać na wiele dziedzin życia.

Czy to zjawisko jest charakterystyczne tylko dla nas, Polaków,?
– Nie, dla wszystkich ludzi. Nauka zbadała ten mechanizm. Natura wyposażyła nas w pewien wrodzony optymizm. To siła, która pozwala nam przezwyciężać trudne momenty. Ale ten mechanizm potrafi czasami działać w sposób nie najkorzystniejszy dla nas. Gdy np. zagrożenie jest trochę od nas oddalone, zaczynamy z przesadną pewnością uważać, że nas nie dotknie.

Uważamy więc, że wojna i wirus nas ominą. Ale wiemy, że od podwyżek cen nie ma ucieczki.
– Otóż to. Widzimy je przecież codziennie w sklepach, w swoich portfelach i na kontach. Nasze wpływy są takie same albo i mniejsze niż wcześniej, za to ceny artykułów pierwszej potrzeby i wydatki na utrzymanie rodziny rosną. Tu nawet nie ma miejsca na optymizm, bo zderzamy się z rzeczywistością inflacji i drożyzny dosłownie na każdym kroku! I nic nam po „nierealistycznym optymizmie”, gdy przed nami bliskie i realne zagrożenie.

Czy za obawą przed inflacją stoi wspomnienie lat 90.? Niektórzy badacze i ekspertki uważają – lub może uważali tak do niedawna – że to sprawa pokoleniowa.
– Nie sądzę, żeby kwestia pamięci była najważniejsza. Wszyscy znamy jakąś rzeczywistość i przyzwyczajamy się do niej. Owszem, Polacy pamiętają – ja również – inflację lat 90. i początku XXI w. Ale widzę znaczne różnice między tym, co było wtedy, a tym, co jest dzisiaj. Kiedyś byliśmy jako społeczeństwo w ogóle biedniejsi i nikt nie martwił się swoim kredytem na 30 lat – bo go po prostu nie miał. A w biednym społeczeństwie obawa przed drożyzną i tak jest powszechna.

Ale w ciągu przynajmniej ostatnich 20 lat sytuacja radykalnie się zmieniła na korzyść. Ludzie obawiają się nie tyle hiperinflacji – którą pamięta coraz mniej osób – ile nagłej zmiany i utraty stopy życiowej, do której zaczęli się przyzwyczajać.

A teraz spadamy z wysokiego konia?
– Oczywiście. Ludzie uczą się funkcjonować w rzeczywistości i rozumieć ją taką, jaka ona jest. A porównanie przeszło 20 lat stosunkowo bezpiecznych pod względem gospodarczym z tym, co zaczyna się dziać teraz, skutkuje wytrąceniem ludzi z poczucia bezpieczeństwa i stabilności. W dodatku szans na pozytywną zmianę w dziedzinie gospodarki nie widać. Co więcej, w przestrzeni medialnej i publicznej mamy do czynienia z niespójnością przekazu i wykluczającymi się informacjami (lub dezinformacją) na temat prawdziwej skali inflacji. To jeszcze trudniejsze doświadczenie, bo chaos informacyjny dokłada się do niepewności.

Mamy do czynienia z kilkoma niebezpiecznymi zjawiskami jednocześnie, w tym zupełnie nowymi, np. pandemią. Jak społeczeństwo sobie z nimi radzi i czemu zawdzięczamy to, że nie ogarnęła nas powszechna panika?
– To jest właśnie mój temat badawczy, czyli doświadczenie zmian. Co na ten temat mówią nam badania? Że każde doświadczenie zmiany, nawet dobrej i wyczekiwanej, jest kosztowne. Bo tworzy nową rzeczywistość, do której musimy się dostosować. Nawet nowa praca i awans mogą być związane z negatywnymi emocjami, przemęczeniem organizmu czy osłabieniem odporności. Jeśli jednak człowiek dostrzega pozytywne aspekty zmiany, to sobie poradzi.

Ale co z pandemią właśnie? Ona wydaje się nie przynosić żadnych pozytywnych zmian.
– Zrobiliśmy badania, w których pozwoliliśmy pytanym podzielić się również pozytywnymi aspektami doświadczenia pandemii. I okazało się, że ludzie są w stanie je odnaleźć i sami się nimi dzielą – np. mówiąc, że spędzą teraz więcej czasu z rodziną. Ale tak działają nasze mechanizmy ochronne, które pozwalają nam radzić sobie z trudnymi sytuacjami. Oprócz szukania korzyści w nowych warunkach jest jeszcze inny mechanizm, polegający na wyobrażaniu sobie korzyści czy zmian na lepsze, które przyjdą później, projektowaniu lepszej przyszłości. Niektórzy Polacy dziwią się Ukraińcom, których kraj dotknęła teraz wojna, że oni już myślą o odbudowie i planach na przyszłość. Ale tak to działa!

Przepraszam, ale nie potrafię się doszukać zmian na lepsze, które pojawią się w następstwie dzisiejszych kryzysów. Gdy ceny przestaną rosnąć, i tak będą wysokie, a wojna pozostawi kraj naszych sąsiadów w ruinie. Politycy zaś chyba nie są w stanie obiecać lepszego jutra.
– Podzielam pańskie obawy o gospodarkę i decyzje rządzących. Cofnęliśmy się pod względem dobrobytu o parę lat i pewnie jakiś czas zajmie nam powrót tylko do tego, co już było. Ale trzeba tu rozróżnić dwa poziomy: naszą ocenę sytuacji i ryzyka oraz reakcje na nie. Rzeczywiście nie widać wokół sygnałów, że prędko będzie lepiej – w dziedzinie czy to bezpieczeństwa, czy gospodarki. Ale czym innym jest nasza ocena sytuacji, której dokonujemy jako eksperci, naukowcy czy publicyści, a czym innym jest to, co robimy, żeby poradzić sobie indywidualnie z tymi problemami.

Ludzie nie są głupi – przecież wiedzą, że nie możemy oczekiwać wiele dobrego w najbliższym czasie. Indywidualnie jednak potrafią znaleźć oparcie w swoich prywatnych sukcesach albo dobrych decyzjach. Na przykład, mimo pandemii i drożyzny, dla kogoś oparciem może być to, że ma pewną pracę, w której może się rozwijać i jeszcze dostawać podwyżki, a więc też radzić sobie w trudniejszym otoczeniu gospodarczym i politycznym. Ktoś inny może liczyć na wsparcie rodziny i docenić, a nawet polepszyć relacje. A jeszcze inną osobę pogarszająca się sytuacja może zmobilizować do odkładanych działań, które przyniosą znaczną poprawę np. pozycji zawodowej. Jako ludzie umiemy znaleźć oparcie – czy w sobie, czy w innych – nawet w bardzo trudnej rzeczywistości.

A obawy o przyszłość? Zmianę klimatyczną i ryzyko kataklizmów potrafimy bardzo dobrze od siebie oddalać.
– To prawda, odpychamy od siebie myślenie o konsekwencjach zmian klimatu, podobnie jak palacze ignorują ostrzeżenia na paczkach papierosów, dopóki sami nie zaczną mieć problemów z oddychaniem. Ale widzimy np., że w młodszym pokoleniu pojawia się obawa przed posiadaniem dzieci. Czego to jest rezultatem?

To niech pani mi powie, czego.
– Wcześniej nie było aż takiej obawy, a teraz jest. Sytuacja związana z prawem aborcyjnym czy skutecznością opieki zdrowotnej w wypadku trudnych ciąż zmieniła się tak radykalnie, że coś, co nie było szeroko rozpowszechnioną obawą, właśnie nią się stało. Posiadanie dziecka jest ryzykowne, a Polki boją się, że ginekolog nie będzie mógł spokojnie wykonywać swojej pracy, pewnych zabiegów czy badań z powodu restrykcji prawnych. Strach mieć dziecko. Kobiety nie czują, że jeśli z ich ciążą czy zdrowiem zacznie się dziać coś złego, będą miały wsparcie, neutralną światopoglądowo opiekę medyczną i prawo dokonania aborcji. Widać zatem, że te obawy związane z ciążą i posiadaniem dzieci są nie tylko coraz bardziej rozpowszechnione, ale i uzasadnione. Byłoby wręcz dziwne, gdyby takich obaw nie było.

Eksperci i elity medialne są współwinni tego chaosu informacyjnego i podkręcają obawy?
– Czasy się zmieniły, kiedyś słowo pisane i opinia ekspertów cieszyły się autorytetem. Nawet niekoniecznie najmądrzejsze rzeczy, gdy ukazały się drukiem, miały poważanie. Dziś każdy jest swoim własnym ekspertem, mamy media społecznościowe, a w internecie znajdziemy wszystko – od blogów ekspertów po jawną dezinformację. I skoro wszystko to jest podane w identyczny sposób, odbiorcy nie kierują się jakością czy wiarygodnością tych przekazów. Wybierają te, które potwierdzają ich własne opinie, sądy i obraz rzeczywistości. Psychologia udowodniła, że ludzie chętniej sięgają po informacje, które potwierdzają ich obraz rzeczywistości.

Partyjne czy propagandowe przekazy potrafią też prowadzić do bagatelizowania zagrożenia. Albo politycy dla bieżących korzyści ogłaszają sukces. Pamięta pan, jak kampania wyborcza „zakończyła” pandemię, a premier Morawiecki ogłaszał, że „tego wirusa nie należy się już bać”? Albo kiedy prezes Narodowego Banku Polskiego przekonywał, że inflacja nie jest zagrożeniem i jest wręcz za niska? Głos lidera czy charyzmatycznej jednostki, szczególnie w świecie mediów i przekazów tak podzielonych, odgrywa ważną rolę w budzeniu i wygaszaniu obaw.

A politycy muszą grać na lękach.
– Ależ właśnie nie muszą! Gdy politycy grają wartościami, czyli budują przekaz tak, aby odwołać się do tego, co dla ludzi najważniejsze – bezpieczeństwa czy rodziny – mogą uruchomić bardzo silne reakcje. I to w różnych kierunkach. Spójrzmy na kwestię uchodźców: raz była przedstawiana jako olbrzymie zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa: choroby, przemoc, „islamizacja”… Ale dziś politycy, w tej samej kwestii – uchodźców, odwołują się do innego zestawu wartości, czyli gościnności Polaków i solidarności. I teraz reakcja jest odwrotna. Obawy związane z przyjmowaniem migrantów zeszły na dalszy plan i w małym stopniu dotyczą obywatelek i obywateli Ukrainy.

Ale powtórzę: nie ma powodu, by polityka tak wyglądała. Nie ma powodu, by politycy grali lękami. Żyjemy już w innej rzeczywistości – dużo ludzi jest wyedukowanych, oczytanych, mają możliwość wpływania na życie wokół siebie, angażowania się w życie obywatelskie. Ale godzimy się na daną rzeczywistość, trochę analogicznie jak ofiary przemocy domowej godzą się czasem z tym, że spotyka je krzywda, i znajdują dla tego „wytłumaczenia”, bo innej rzeczywistości nie znają. Ale tak nie powinno i nie musi być.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2022, 21/2022

Kategorie: Kraj, Wywiady

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy