Postulaty, by zlikwidować PAN, godzą w całą sferę badań naukowych Prof. Andrzej B. Legocki, prezes Polskiej Akademii Nauk – Zna pan zapewne pierwsze wrażenie każdego gościa. W rankingu wielkości i przepychu urządzenia gabinetów ten, w którym się znajdujemy, byłby w czołówce. – Kiedy po raz pierwszy tutaj wchodziłem, miałem mieszane uczucia. Pamiętałem gabinet laureata Nagrody Nobla, Marshala Nirenberga, jednego z odkrywców kodu genetycznego. Była to dziewięciometrowa nora wyładowana książkami. Czuło się atmosferę nauki. – Czy to znaczy, że nie czuje się pan najlepiej na 26. piętrze Pałacu Kultury i Nauki? – Tutaj toczy się batalia o naukę. Jest to odpowiednia dla mnie atmosfera, ale przytłacza mnie trochę styl miejsca wynikający z filozofii ludzi Wschodu. Jak już ktoś wjedzie na to wysokie piętro, przejdzie długim korytarzem i dojdzie do celu, zdąży nabrać pokory. Chyba nie jest to droga, którą powinna iść nauka. – Powiedział pan, że toczy batalię o naukę. Ale czy podpisałby się pan pod słowami genetyka, prof. Piotra Słonimskiego, który odbierając niedawno Nagrodę im. Drawicza, powiedział, że, jego zdaniem, polscy naukowcy, wzorem francuskich, powinni wyjść na ulicę i zastrajkować? – Lubię i cenię prof. Słonimskiego, ale nie podzielam tego poglądu. Protesty we Francji mają nieco inny charakter. Nie są tak strywializowane jak u nas. My już oswoiliśmy się z ciągłymi buntami i mamy wobec nich często negatywne uczucia. Sądzę, że intelektualiści muszą mieć w sobie więcej odpowiedzialności za Polskę, a pewnych spraw nie da się rozwiązać na ulicach. Poza tym protesty wrosły w tradycję francuską od czasów wielkiej rewolucji i mają tam zazwyczaj pozytywny wydźwięk. Z kolei polskie protesty są przeważnie wynikiem tragedii. Zresztą w tej batalii, która się toczy, wcale nie chodzi o to, kto z kim się ściera. Ważne jest, o co się ścieramy. Zabolały mnie ostatnio krytyczne głosy, kwestionujące moją decyzję zamknięcia biblioteki PAN. Tak naprawdę chodzi o to, żeby grosz publiczny, z którego jest utrzymywany księgozbiór, był lepiej wykorzystany. Zamiast obsługiwać 30 czytelników miesięcznie przez taką samą liczbę pracowników, chcemy w całości przekazać księgozbiór jednej z uczelni lub instytucji, i to pod warunkiem że nadal będzie księgozbiorem otwartym. – Zaczynamy rozmowę od problemów, a więc warto zapytać, jak się rządzi nauką? Czy to w ogóle jest możliwe? – Nie można nią kierować na siłę. Organizatorzy nauki, tacy jak Polska Akademia Nauk, winni tworzyć infrastrukturę przyjazną naukowcom. Ja sam jestem człowiekiem, który do maja zeszłego roku był związany ze swoim naukowym warsztatem pracy tak silnie jak to tylko możliwe. Ale w życiu jest tak: każdy naukowiec, który traktuje swoją pracę jak misję, ma w sobie geny społecznikowskie. W pewnym momencie to one zwyciężyły, dokonałem wyboru i nie narzekam. Zawsze osiągamy coś kosztem czegoś. – Czy w tym bilansie więcej jest plusów niż minusów? – Mam w tej chwili pewien, może nawet spory wpływ na losy całej instytucji. Traktuję to jak misję, której się podjąłem, żeby usprawnić PAN. Na przykład wprowadziliśmy zasady funkcjonowania placówek naukowych, których teraz jest 78. To muszą być placówki, które prowadzą dobre, współczesne, ważne badania naukowe. Pracuje tam ponad 4 tys. pracowników ze stopniem co najmniej doktora. – Z tych 78 placówek 39 dostało najwyższą kategorię A. Zatrudniają 59%. naukowców. Tyle liczby. Ale czy to już dostatecznie dużo, żeby konkurować pod względem nauki na arenie europejskiej? – To statystyka, którą można się chwalić. Choć z najlepszymi można konkurować, pracując nawet w kiepskiej placówce. Ale w PAN nie może być miejsca na ośrodki uprawiające badania nikomu niepotrzebne, niewspółczesne. Mam ambicje, żeby każda placówka PAN była na najwyższym poziomie. Żeby to zrealizować, wprowadziliśmy pewne warunki. Po pierwsze, we wszystkich placówkach powinni być doktoranci. Po drugie, muszą wykazać się sprawnością w pozyskiwaniu grantów. Najpierw chcemy rozeznać, jakie jest nasze gospodarstwo, a następnie podejmować działania usprawniające. Na przykład na Śląsku mamy cztery placówki z dziedzin nauk chemicznych i przyrodniczo-technicznych. Musimy podnieść ich standard. Tych placówek powinno być mniej, ale powinny być lepsze, żeby mogły sprostać twardym regułom unijnej konkurencji. Pieniądz w nauce winien pozostawać









