Rzezie polsko-polskie – rozmowa z prof. Januszem Tazbirem

Rzezie polsko-polskie – rozmowa z prof. Januszem Tazbirem

Haniebne epizody w historii Polaków

Prof. Janusz Tazbir – historyk, badacz dziejów kultury staropolskiej oraz reformacji i kontrreformacji w Polsce, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, w latach 1983-1990 dyrektor Instytutu Historii PAN.

Każdy, kto bliżej prześledzi tzw. historię popularną, pewnie dojdzie do wniosku, że w stosunku do sąsiadów zawsze byliśmy rycerscy, walczyliśmy za wolność waszą i naszą.
– Nie byliśmy aniołami historii. W stosunkach z sąsiadami, w większości przecież pobratymcami, niczym specjalnym się nie różniliśmy od innych narodów, które mają w swojej historii, zwłaszcza w wiekach XVI i XVIII, nie mówiąc już o XX w., momenty lub okresy okrucieństw, niekiedy masowych. Co więcej, jest pewna prawidłowość – w dziejach wszystkich krajów, które nie były podbite, zwykle zapomina się o mało chwalebnych momentach we własnych dziejach. Co więcej, w pracach historycznych można znaleźć tego typu wytłumaczenia licznych mordów czy zbrodni dokonywanych nie tylko w czasie wojen: taka była epoka, tym się charakteryzowała, śmierć była pochodną polityki, sposobem odreagowywania typowym dla epoki itp.

To o ludobójstwie w czasie II wojny światowej, Holokauście, zbrodni katyńskiej itd. w następnych stuleciach też będzie się pisało: taka epoka, zbrodnia była codziennością?
– Nie sprawdzimy tego, ale jest wielce prawdopodobne, że tak będzie, poza tym nie wiemy, czy nowe pokolenia narodów będą się zachowywać rycersko.

RZEZIE NA JEŃCACH

Zatrzymajmy się na naszej historii. O czym chcemy zapominać w relacjach z sąsiadami?
– Nie będę wracał do początków państwa polskiego, wieków średnich, ale warto pamiętać, że wyniszczyliśmy Jadźwingów – gdyby teraz nagle się objawili, okolice Urli, Ossych i Bossego (są to zresztą nazwy przez nich nadane) byłyby ich terytorium. Jadźwingów zlikwidowaliśmy przy pomocy Litwinów, częściowo Krzyżaków. O pierwotnych mieszkańcach Prus nie mówię, bo to powinno być znane. Zatrzymam się na czasach nowożytnych. Częściowo te wydarzenia opisałem w książce „Okrucieństwo w nowożytnej Europie”. Przytoczyłem w niej mało znany, wstydliwy moment w biografii hetmana Jana Tarnowskiego. To na jego rozkaz ścięto 1,4 tys. jeńców rosyjskich, obrońców Staroduba w 1535 r. Hetman jeszcze przed zajęciem miasta uprzedzał, że jeśli będzie musiał zdobyć zamek siłą, nie oszczędzi żadnego obrońcy. W 1596 r. dopuściliśmy się haniebnej rzezi powstańców kozackich, którzy skapitulowali nad Sołonicą na Ukrainie. Zabito wówczas ok. 1 tys. jeńców wraz z rodzinami, a więc kobiety i dzieci. I to tak niemiłosiernie, że jak pisał Joachim Bielski, syn kronikarza Marcina, „na milę albo dalej trup na trupie leżał”. Mimowolny sygnał do rzezi miał dać dowodzący wojskiem polskim Stanisław Żółkiewski.

Postać uznawana za chwalebną, dziś szczególnie za udział w wojnie z Rosją.
– A i wcześniej, w czasach PRL, oszczędzana. Mało tego, i wtedy nie chciano przypominać o naszych niechlubnych zachowaniach. Ze względu na opis okrucieństwa cenzura skonfiskowała tekst źródłowy, który zawierał listy polskie spod Smoleńska z roku 1612. Wśród nich był list Władysława Kieszkowskiego z Moskwy ze stycznia 1612 r., w którym czytamy: „I tak się stało, że nie tylkośmy bojar, chłopów, niewiast wysiekali, ale nawet niemowlątka, u piersi matek wpół przecinali”.
Jako klasyczny przykład znieczulenia na makabrę przytaczane są „Pamiętniki” Paska, w których przeczytać można, że i na martwym, a tłustym Szwedzie smacznie spał, i bezbronnego jeńca nie wahał się ściąć. Pamięć o niechlubnych wyczynach lisowczyków w wojnie 30-letniej (1618-1648) przetrwała na Słowacji jeszcze do XVIII stulecia, a nawet do pierwszej połowy XIX w. Straszono nimi dzieci. W samej Rzeczypospolitej wojsko polskie dopuszczało się okrucieństw i gwałtów wobec własnych rodaków, szczególnie w stosunku do chłopów. Kiedy w 1634 r. wracało ze zwycięskiej kampanii na wschodzie, już w Polsce postępowali nasi żołnierze niekiedy tak okrutnie, że – jak czytamy w pamiętnikach Albrychta Stanisława Radziwiłła – nie wiadomo, czy ludność w niektórych miejscowościach nie wolałaby raczej „wojny od takiego pokoju”. Niechętnie też przypominamy zachowanie się naszych wojsk w Hiszpanii jako oddziałów posiłkowych Napoleona.

Raczej szczycimy się bitwą pod Somosierrą.
– Bitwą możemy się chwalić, ale nasz tam pobyt, to, co żołnierze wyrabiali, jest haniebnym epizodem, wspomina o tym zresztą Stefan Żeromski w „Popiołach”.

WILNO I ZAOLZIE

Byliśmy także na San Domingo.
– Nasze zachowanie też nie było całkiem chwalebne, chociaż w porównaniu z innymi żołnierzami nie najgorsze, bo w późniejszej konstytucji tego państwa był paragraf, stanowiący, że na wyspie nie mogą się osiedlać cudzoziemcy z wyjątkiem Polaków i Niemców. Zresztą pobyt tam to chyba jedyny moment w całej naszej historii, kiedy starliśmy się z Anglikami, którzy wysadzili, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, swój desant na Półwyspie Iberyjskim, aby wspomóc Hiszpanów. To było u zarania XIX stulecia. Wiek później mieliśmy zajęcie Wilna w 1920 r. przez Żeligowskiego. A potem Zaolzie. Czesi do dzisiaj o tym pamiętają, już nie mówiąc o 1968 r. Przed wojną miałem znajomych, którzy zapisywali się do legionów zaolziańskich, mających pomagać wojsku polskiemu w zajmowaniu Zaolzia. Ono nam się należało, ale nie w takim momencie powinniśmy po nie sięgać, nie razem z Hitlerem. Wtedy, w 1938 r. użyliśmy argumentów, które rok później zostały rozdmuchane w odezwach, jakie wydawała Armia Czerwona we wrześniu 1939 r. Że Rosjanie nie mogli zostawić na pastwę wojny rodaków, Białorusinów i Ukraińców.

Skoro wymienił pan te nacje, to za co Polacy powinni je przeprosić?
– W ogóle nie jestem zwolennikiem przepraszania, nie tylko tych nacji, bo to niewiele daje, powoduje, że sięgamy coraz głębiej w przeszłość. Wzajemne wypominanie niechlubnych wydarzeń można długo ciągnąć. Niedawno pewien Rosjanin zapytał mnie, kiedy przeprosimy za udział w dymitriadzie, za interwencję polską w początkach XVII stulecia. Odpowiedziałem, że poczekamy, aż Tatarzy nas przeproszą za bitwę pod Legnicą w 1241 r. Od dawna trwa spór pomiędzy naszymi historykami, czy atakując w 1444 r. Turków, nie zerwaliśmy wiarołomnie zaprzysiężonego 1 sierpnia tegoż roku (przez króla Polski i Węgier Władysława) rozejmu z nimi. I to rozejmu, który miał trwać aż dziesięć lat. Wprawdzie papież Eugeniusz IV zwolnił króla ze złożonej wówczas przysięgi, ale już w XV w. niektórzy kronikarze z tego powodu uznali Władysława za wiarołomcę. Opinię tę podzielają po dziś dzień niektórzy badacze. Podobnie jak pogląd, że oddziały polskie, które wtargnęły do Rosji w okresie tzw. smuty, naruszyły rozejm z Rosją podpisany przez posłów Rzeczypospolitej w 1602 r., i to aż na lat 20.

PRZYMUSOWA KATOLICYZACJA

Co inne nacje zarzucają nam, mówiąc, że zachowaliśmy się niegodnie, antywolnościowo w XX w.?
– Podnoszą nasz stosunek do Ukraińców i Białorusinów jako mniejszości narodowych. W okresie międzywojennym był on naprawdę daleki od wzorowego, a nawet poprawnego. Ciekawe jest, że te mniejszości, głównie Ukraińcy, wykorzystywały doświadczenia Polaków w walce z okupantem i robiły to, co my w zaborze pruskim – zakładały kasy pożyczkowe, spółki, związki. W 1930 r. przeprowadziliśmy pacyfikację wielu ukraińskich wsi, ze zdzieraniem pokryć dachów, a potem w 1938 r. doszło do haniebnej akcji burzenia i zamykania cerkwi, przymusowej katolicyzacji ludności ukraińskiej. Za to niemądre zachowanie władz zapłaciliśmy w czasie mordów wołyńskich. Na Białorusi zamykaliśmy szkoły białoruskie, chcąc, by nauka odbywała się w polskich, by uczono się po polsku. Można powiedzieć, że to był epizod, do czego się nie przyznajemy, z dziejów walki o język polski, którą ujmujemy w darwinowskich kategoriach walki o byt. Walki w okresie odrodzenia, oświecenia itd.

Bo język miał być wyznacznikiem narodowości.
– To się zaczęło w czasie rewolucji francuskiej. Właśnie wtedy wprowadzono zasadę, że dobrym Francuzem jest tylko ten, kto mówi po francusku. W tym czasie w Polsce Stanisław August Poniatowski rozmarzał się, że za 25 lat Rzeczpospolitą Obojga Narodów będą zamieszkiwać wyłącznie katolicy mówiący po polsku, bo wszystkie czynności urzędowe i sądowe miały się dokonywać po polsku. Wtedy to dla Żydów miał być wprowadzony nakaz, który faktycznie uniemożliwiał małżeństwa, a mianowicie, że Żyd i Żydówka tylko wtedy otrzymają ślub, jeżeli skończą 25 lat i wykażą się znajomością czytania i pisania oraz mówienia po polsku. Gdyby ten warunek postawiono polskim plebejuszom i chłopom, to kto by wtedy został pełnoprawnym obywatelem, skoro nawet wśród biedoty szlacheckiej procent analfabetów był wcale niemały.

W międzywojniu odsetek nieznających polskiego też był spory.
– Przez trzy lata mieszkałem w Równem wołyńskim, w którym były całe ulice, gdzie nikt nie mówił po polsku, i nikt się temu nie dziwił, jak również temu, że zachowywaliśmy się jak w kraju kolonialnym. Wojewoda Henryk Józewski próbował prowadzić politykę asymilacji, zlikwidował związek młodzieży polskiej i ukraińskiej, działać mógł tylko Związek Młodzieży Wołyńskiej. W Równem urzędnicy, nauczyciele, nie mówię już o księżach katolickich, byli Polakami. Ukraińców nie przyjmowano do służby państwowej, bo im nie wierzono. To też był przejaw ucisku, a do tego wspomniane już wydarzenia w latach 30. Oczywiście trudno je porównać z głodem, jaki Stalin świadomie wywołał na Ukrainie, z procesem kolektywizacji, ale nasz stosunek do mniejszości nie był dobry ani mądry. Co ciekawe, teraz zaczyna się odgrzewać minione teorie. W 1985 r. ukazało się nowe wydanie książki Feliksa Konecznego („Święci w dziejach narodu polskiego”), historyka, wyznającego tezę, że nie ma języka ukraińskiego, że to polska gwara i w gruncie rzeczy ten język różni się od polskiego w mniejszym stopniu niż gwara góralska. Z drugiej strony Rosjanie na emigracji wydali książkę, że ukraiński to zepsuty rosyjski, narzucony przez Polaków z Austriakami, żeby przeciwdziałać szerzeniu się języka rosyjskiego.

KOLABORACJA W CZASACH POTOPU

Co się pomija w popularnych ujęciach dziejów Polski, a co powinno wskazywać, że rzeczywiście nie byliśmy aniołami historii?
– Pomija się nasze postępowanie w okresie dymitriad, postulowaną przez oświecenie przymusową asymilację. Jakiś czas temu wyszła książka pod redakcją prof. Anny Sucheni-Grabowskiej, która tłumaczy, że Polacy nie byli przygotowani psychicznie na rozbiory, bo sami nigdy nie prowadzili wojen zaborczych. Tymczasem historyk radziecki Porszniew pisze, że Polacy byliby naiwni, gdyby nie skorzystali z okazji, że Rosja jest słaba, i nie próbowali zagarnąć jej części w czasie smuty. Nasi przodkowie byli szlachetniejsi od sąsiadów – pisze prof. Sucheni-Grabowska – i nie przypuszczali, że ktoś im zrobi takie świństwo jak rozbiory. Świeżo ogłosiłem w „Nowych Książkach” recenzję pamiętników Stanisława Augusta Poniatowskiego. On widział na sąsiednich tronach ludzi tego samego pokroju i sytemu myślenia, a więc poniekąd kolegów. Król pisze, że Polacy nie spodziewali się rozbioru w 1772 r., a tym bardziej w 1795. Według mnie, to nie pierwszy rozbiór był największym wstrząsem dla ówczesnych, ale połowa XVII w., okres potopu, który stanowił policzek wymierzony narodowi szlacheckiemu. Przekonanemu, że jesteśmy narodem walecznym, mamy rozległe państwo, a tu Szwedzi nagle opanowują prawie całe jego terytorium. To był szok dla szlachty.

Jeżeli jesteśmy już przy potopie, to dość wstydliwym dla nas wydarzeniem było zachowanie wielu protestanckich magnatów, którzy uznali zwierzchność Karola X Gustawa.
– I nie tylko protestanckich. Tadeusz Boy-Żeleński, który miał błyskotliwe porównania, napisał: żeby chociaż się nie fotografował z nimi. W książce Samuela Pufendorfa o najeździe szwedzkim na Polskę jest ilustracja pokazująca, jak na czele wojsk kwarcianych, czyli stałej polskiej armii, przysięgę na wierność szwedzkiemu monarsze składa Jan, jeszcze nie III, Sobieski. Krzysztof Opaliński, który podpisał pod Ujściem oddanie Wielkopolski Szwedom, też nie był luteraninem. Bardzo charakterystyczne dla naszego patrzenia na historię potopu jest to, że kiedy pisze się o zdradzie szlachty i magnaterii, nie mówi się, że zdradzali prawie wszyscy, ale że głównie różnowiercy, a zwłaszcza arianie.

Tylko ci ostatni tak na dobrą sprawę zapłacili za postawę całej magnaterii i szlachty w czasie potopu.
– Tak, ale co jest znamienne, w akcie banicji nie wypomniano im tej zdrady, bo byłoby niezręcznie to robić, ponieważ prawie wszyscy szlachetnie urodzeni początkowo postępowali podobnie. Kolaboracja, jak byśmy dziś powiedzieli, była wtedy dość powszechna. Szlachta i magnateria traktowały wojnę jako ciągłą walkę o koronę szwedzką, dla nich to miała być kolejna zmiana panującego. Nie wiadomo, jak potoczyłaby się historia, gdyby Szwedzi nie zaczęli się zachowywać w sposób, który uniemożliwiał kompromis, czyli postępować jak w podbitym kraju. My w tamtym czasie zachowywaliśmy się podobnie, mimo że stanowiliśmy wyzwoleńczą armię w Danii. Pisze o tym Adam Kersten w książce o Stefanie Czarnieckim, o którego pogoni za Szwedem śpiewamy w „Mazurku Dąbrowskiego”. Kiedy wojska Czarnieckiego nie otrzymywały od Duńczyków należnego według nich przydziału jedzenia czy paszy dla koni, puszczały z dymem całe wioski. Od tamtych czasów, od połowy XVII stulecia w Polsce, a dokładniej w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, ksenofobia zaczyna się pojawiać jako masowe zjawisko. Obcy, którego spotykano tylko za granicami, nagle pojawiał się w środku kraju, gwałcił, kradł, zabijał, bezcześcił kościoły itd. Tu trzeba szukać genezy naszej ksenofobii.

BRATOBÓJCZE WOJNY

W historii Rzeczypospolitej, już bez udziału obcych, też dochodziło do jatek, myślę tu chociażby o rokoszach.
– Bratobójcze wojny rokoszowe również ją osłabiły i pogrążyły w chaosie. W czasie rokoszu Zebrzydowskiego było jeszcze stosunkowo mało ofiar, ale już rokosz Lubomirskiego to śmierć 3 tys. ludzi. Wtedy, w 1666 r., rokoszanie nie tylko w bitwie pod Mątwami koło Inowrocławia, ale i po niej wybiły w okrutny sposób wojska królewskie. W zasadzie wycięto w pień najlepsze pułki Czarnieckiego. O tym najczęściej się zapomina, a w zasadzie specjalnie się to przemilcza, bo burzy nasz ogląd samych siebie.

Chwalimy się też, że byliśmy „państwem bez stosów”.
– Do połowy XVII w. tak było. Jedna rzecz na zawsze pogrążyła nas w oczach Europy, a mianowicie rozminięcie się chronologiczne. Kiedy na Zachodzie procesy czarownic wygasają, u nas się rozpętują.

My z reguły byliśmy opóźnieni w stosunku do procesów zachodzących w tamtej części Europy.
– Prawda, ale to nie tłumaczy, dlaczego musiało dochodzić do tak licznych procesów czarownic czy Żydów oskarżanych o mordy rytualne. Chociaż trzeba powiedzieć, że nie było ich tyle co w Niemczech czy Hiszpanii. I nie każdy proces kończył się wyrokiem śmierci, często tylko wypędzeniem ze wsi czy miasteczka, chłostą lub podobnymi sankcjami.

Przejdźmy do historii najnowszej. W popularnym jej ujęciu mało się mówi o negatywnej postawie wielu Polaków wobec Żydów w czasie okupacji, choć to zaczyna się zadomawiać w naszej świadomości. Niewiele natomiast albo wcale się nie mówi o licznych donosach do gestapo. Jeden z niemieckich oficerów kiedyś stwierdził, że był zaskoczony, ile donosów do gestapo składali Polacy.
– Oczywiście, że Polacy donosili tej groźnej niemieckiej instytucji, i nie tylko jej. O tym się nie mówi, ale wyszła książeczka „Szanowny Panie Gistapo” Barbary Engelking, pokazująca to zjawisko, choć tylko na przykładzie Warszawy i okolic. To, że niechętnie wracamy do takich niechlubnych wydarzeń i o nich piszemy, mnie nie dziwi. Inni postępują podobnie. Interesuje mnie literatura dotycząca okresu Vichy, rządów Pétaina, postawy Francuzów w tamtych czasach. Pierwsze monografie tego okresu, jakie powstały, wyszły spod pióra Amerykanów i Brytyjczyków. Francuzi w ogóle tym tematem się nie zajmowali. Pamiętam słowa prof. Henryka Jabłońskiego, który w przystępie złości na to, jak Francja ustosunkowała się do stanu wojennego, powiedział: „Przecież ich partyzantka się składała głównie z Żydów, Polaków i Niemców, którzy tam się znaleźli”. Francuzi przez całe dziesięciolecia nie chcieli przypominać, że np. artyści występowali przed Goebbelsem i jeździli na gościnne występy do Niemiec. Kolaboracja ma różne oblicza. Wyznaję tezę, że im głębiej szła, tym ostrzej wypadały późniejsze rozprawy z jej uczestnikami. I to nie z wyroków sądowych. We Francji wyrżnięto kilkanaście tysięcy ludzi w ramach wzajemnych rozliczeń pozasądowych. Czesi w Sudetach zachowywali się podobnie. Wojna wywoływała różne ludzkie zachowania, zresztą po niej też to się zdarzało.

Tymczasem u nas dość powszechnie mitologizuje się np. postawę warszawiaków, wojskowych i cywilów, w czasie powstania 1944 r.
– Trochę prac na ten temat się ukazało, ale na pewno zachowanie żołnierzy wobec cywilów i postępowanie tych ostatnich nie jest dogłębnie zbadane. Znane są choćby z raportów AK przypadki złego zachowania walczących żołnierzy, niegodne zachowanie warszawiaków wobec warszawiaków, zdarzały się również kradzieże czy gwałty. Tego nie ma co ukrywać, takie postawy czekają na rzetelne opisanie.

AMPUTOWANE BIOGRAFIE

Podobnie jak czasy Polski Ludowej. Historycy IPN widzą w niej tylko ciemne strony, w popularnych mediach jeżeli już się ją pokazuje, to w formie prześmiewczej.
– Nie wiem, czy pan zwrócił uwagę, ale to, co teraz mamy, przypomina stosunek do II Rzeczypospolitej w Polsce Ludowej. Zaraz po wojnie oficjalna prasa nie szczędziła razów II RP. Wylewano kubły pomyj, wymyślano różne idiotyczne tezy, by ją obrzydzić, ale potem zaczęto widzieć coraz więcej pozytywów. I teraz mamy to samo. Proszę zauważyć, co się pisze w poważnych pracach, książkach, artykułach o upowszechnianiu oświaty i kultury, awansie społecznym, uprzemysłowieniu. Moja znajoma, która nigdy nie była osobą o komunistycznych przekonaniach, w tej chwili otwarcie mówi, że jest rzeczą oczywistą, że w dawnej Polsce studiów by nie skończyła, bo jej rodzice mieli nieduże gospodarstwo wiejskie i nie byłoby ich stać na edukację córki. Chwali się już wiele rzeczy, np. dość powszechne wyjazdy dzieci na kolonie. Poza nielicznymi już autorami coraz więcej historyków pisze, że jakie to państwo było, takie było, ale było polskie. Owszem, nie miało suwerenności, ale z każdą dekadą autonomia kulturalna była coraz większa. Od początków XVIII w. suwerenni byliśmy tylko w okresie Sejmu Czteroletniego oraz II Rzeczypospolitej.

Nie zmienia to faktu, że szczególnie w mediach nagminnie używa się określenia sowietyzacja.
– Owszem, były jej przejawy, ale nie było żadnej przymusowej rusyfikacji. Posłużę się przykładem. W Instytucie Historii PAN robiliśmy egzaminy wstępne na studia doktoranckie, trzeba było znać dwa języki obce. Jeżeli kandydaci podawali język rosyjski, to pisali, że znają go biegle, tymczasem najczęściej okazywało się, że nie potrafią odczytać i przetłumaczyć paru zdań.

Dziś młodzi ludzie wydają duże pieniądze, by się uczyć tego języka.
– A wie pan, kiedy były najliczniejsze ogłoszenia: „Uczę rosyjskiego”? W latach 1943-1944 w kolaboracyjnym „Nowym Kurierze Warszawskim”, gdy się zaczęła radziecka ofensywa na Zachód. Warto w tym miejscu powiedzieć, że okres PRL przyniósł upadek znajomości literatury rosyjskiej, bo odpychały od niej socrealistyczne gnioty typu „Daleko od Moskwy” Ażajewa czy „Bohater Złotej Gwiazdy” Babajewskiego. I czemu tu się dziwić, że potem ludzie nie chcieli czytać wielkich dzieł Tołstoja czy Dostojewskiego.

W naszej historii pisanej i pokazywanej dokonuje się pewnej selekcji w życiorysach. Przykładowo biografia Tadeusza Kościuszki kończy się na wzięciu go do rosyjskiej niewoli, ale już nie chcemy pamiętać, że został on obdarowany niezłą sumką po uwolnieniu.
– Dostał niemałe odszkodowanie. Tłumaczył się, że zatrzymał tylko pieniądze na koszty podróży, a resztę odesłał. Ja za Kościuszkę i przypomnienie tego faktu strasznie oberwałem, m.in. od Stefana Bratkowskiego, który napisał, że Katarzyna II dziękuje mi za artykuł, bo napisałem, że gdyby w Księstwie Warszawskim były procesy lustracyjne, to naczelnik powstania by ich nie przeszedł ze względu na zachowanie się po wypuszczeniu z petersburskiego więzienia. Amputowanie części biografii naszych bohaterów, wodzów, działaczy zawsze miało miejsce. Dzisiaj też, z tym że najbardziej było ono widoczne w okresie PRL. Hanka Sawicka oficjalnie była powszechnie czczona, ale nikt nie podawał, że miała na nazwisko Szapiro i była pochodzenia żydowskiego. Nikt też nie informował, że Janek Krasicki był II sekretarzem Komsomołu we Lwowie.

Gdyby użyć określenia niechlubne, to co pasowałoby do niego w historii polskiego Kościoła?
– Jeżeli chodzi o hierarchię katolicką, ale nie tylko, to obciąża ją stosunek do ludności żydowskiej, bo hierarchia brała udział w wielu procesach o mordy rytualne. Nie chce się pamiętać, również w PSL, że w okresie II RP Kościół katolicki nienawidził Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”, choćby za głoszenie potrzeby zmian społecznych. Jak i tego, co było wcześniej, a mianowicie, że u progu XX w. wielu duchownych, w tym biskupów, jawnie występowało przeciwko Witosowi i jego ugrupowaniu. W ogóle myślę, że chyba teraz historia Kościoła najbardziej czeka na rzetelne opisanie, problem tylko w tym, czy ułatwi on dostęp do wszystkich swoich archiwów.

Wydanie: 01/2014, 2014

Kategorie: Wywiady

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy