Kobiety z sali 104

Kobiety z sali 104

Pacjentki zapowiadają, że będą bronić onkologicznego szpitala przy ulicy Wawelskiej Upał. W ciężkim budynku z lat 30. jest odrobina chłodu. Korytarze, chorzy, rodziny. Na ścianach ksero artykułów o losach Instytutu. O niczym innym się tutaj nie mówi. Przecież do końca czerwca dyrektor warszawskiego Instytutu Onkologii ma podjąć decyzję co do dalszych losów Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie. Decyzję przedstawi resortowi zdrowia. O sprawie pisaliśmy w 20. numerze “Przeglądu”. Po nagłośnieniu informacji w prasie i telewizji wyrok odroczono. Lekarzom z Wawelskiej zaproponowano nawet, żeby przedstawili plan restrukturyzacji placówki. – Przy tej okazji chcę sprostować krążące informacje, że Instytut przy Wawelskiej wszedł w 2000 rok z czteromilionowym długiem – mówi dr Paweł Kukawski, ordynator oddziału chirurgii onkologicznej. – Ale trudno jest nam przedstawiać program naprawy, jeśli nie wiemy, jakie mamy podstawy ekonomiczne. Dziś wiadomo, że resort zdrowia przeznaczyłby pieniądze na niezbędny remont Wawelskiej. Jednak wiadomo także, że do budynku chce się wprowadzić Instytut Hematologii, którego siedziba się sypie. – Rozumiemy sytuację hematologów – dodaje dr Kukawski. – Ale to właśnie oni, nie my, powinni przenieść się na Ursynów. Rozpoczęto tam i zaniechano budowę ich siedziby. Ich związek z Instytutem na Ursynowie ma sens także dlatego, że 75% pacjentów hematologii ma choroby nowotworowe. Poza tym Ursynów zbudował pralnię, kotłownię i diagnostykę przygotowaną do obsługi dwóch placówek. Padają następne argumenty za pozostawieniem onkologii na Wawelskiej: Na Ursynowie czeka się parę tygodni na radioterapię, na Wawelskiej nie więcej niż trzy. Na Ursynowie czeka się około ośmiu tygodni na operację, u nich krócej. – Połączenie dwóch kolejek oczekujących na pewno nie będzie korzystne dla pacjentów – przekonują lekarze z Wawelskiej. – Jest tu 34 lekarzy, mamy 120 łóżek – mówią. – I marzymy o jednym, żeby nam pozwolili spokojnie pomagać chorym. Na razie, poza pacjentami i ich rodzinami, szpital przy Wawelskiej ma dość powściągliwych sojuszników. Władze miasta mówią, że popierają Wawelską i na słowach kończą. Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że czeka na decyzję dyrektora Centrum. Czekanie złości pacjentów. Dr Danuta Wejroch mówi, że stan psychiczny jest bardzo ważny w leczeniu. A tu niepokój, lęk o swoje miejsce, w którym czeka pomoc. Ale najlepiej będzie, jeśli sama porozmawiam z chorymi. Prawie zawsze zaczyna się od kąpieli. To w wannie kobieta wyczuwa guzek, zgrubienie, odkryje, że to coś, co zbagatelizowała, zamienia się w śliwkę. Potem jeszcze długo siedzi w tej wannie, bo czas, gdyby zechciał, mógłby się cofnąć. Wszystkie pamiętają daty – tej kąpieli, wizyty u lekarza, który powiedział prawdę albo owinął ją w bawełnę. Pamiętają datę każdej operacji na Wawelskiej. Większość nie rezygnuje z pracy. Potrzebne są pieniądze, a poza tym miło jest przebywać wśród ludzi, którzy nie wiedzą, że cię ubywa po kawałku. Dalszymi losami steruje nie tylko onkolog, ale także mąż. Nagle okazuje się dobrą opoką, choć, powiedzmy szczerze, był z niego niedorajda. I to nagle on pomaga przeżyć. Ale czasem okazuje się, że ten energiczny facet nie może żyć z kobietą bez piersi. On w ogóle nie może spokojnie pracować z rakiem w domu. I wtedy kobieta przeżywa szok, często straszniejszy niż choroba. Nie chce zgodzić się na operację. O zgodę błagają “koleżanki z Wawelskiej”. Oto one, oto sala 104. Najbardziej zbuntowana przeciwko likwidacji szpitala. Anna z Wołomina, chora od ośmiu lat Rok 1992. Lekarz zakładowy zrobił usg, powiedział, że to rak. Patrzył jej w oczy i powtarzał o Wawelskiej. Była na niego zła, bo trochę popsuł jej podróż służbową. Czuła się świetnie i uważała, że “to coś” na piersi na pewno nie ucieknie. Jednak wzrok lekarza powracał przed zaśnięciem, więc wreszcie poszła na Wawelską. Operację zrobiono tylko na podstawie tego pierwszego usg, bo inne badania nie dawały pewnej, złej odpowiedzi. Wszystkie jej operacje polegają na tym, że najpierw wycinają jej kawałek, tylko chore miejsce, potem badanie wycinka wykazuje, że nowotwór jest tak agresywny, że trzeba usunąć cały narząd. Anna ma 53 lata i młodą twarz, która przeczy metryce. W trzy lata po pierwszej operacji wyczuła zgrubienie w drugiej piersi. Najpierw była nadzieja, że zmiany są łagodne. Potem decyzja, że trzeba odjąć drugą pierś. Teraz jest po trzeciej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 26/2000

Kategorie: Kraj