Bez uprzedzeń Z ciekawością będę pytał studentów, czy oglądali w telewizji rozmowy z Leszkiem Kołakowskim i jak im się podobało. Jestem niespokojny, bo chodzi tu także o moją wiarygodność w ich oczach. Słyszeli ode mnie, że to jeden z najinteligentniejszych pisarzy filozoficznych na świecie i oczywisty kandydat do literackiej Nagrody Nobla (jak w przeszłości Bergson i Bertrand Russell). Tę nagrodę przepowiadam od dawna i przepowiednia prawie się spełniła, bo Kołakowski został pierwszym laureatem porównywalnej z Noblem nagrody ufundowanej w Ameryce. Stosunek studentów do Kołakowskiego zmieniał się odpowiednio albo właściwie nieodpowiednio do przemian politycznych. Od roku 1968 do końca lat 70. czytali jego prace z zainteresowaniem i chętnie podejmowali się wygłaszania referatów. W następnym, solidarnościowym dziesięcioleciu również się interesowali, ale żeby ich łatwiej skłonić do czytania, trzeba było dawać im teksty przepisane na powielaczu. Liczyło się tylko to, co było nielegalne i dało się przedstawić jako konspiracja. Parę miesięcy temu pewien senator IV RP, chcąc zabarwić swoją biografię modnym heroizmem, twierdził na łamach „Dziennika”, że w 1988 roku uczestniczył w konspiracyjnym seminarium uniwersyteckim, na którym czytano „Etykę Nikomachejską” Arystotelesa. Na jawnych czytano wtedy Hayeka, Gehlena, Bierdiajewa, Tocqueville’a… W miarę jak Trzecia Rzeczpospolita zbliżała się do Czwartej, doktoranci zaczęli się coraz bardziej interesować „komunistyczną przeszłością” Kołakowskiego, ale początkowo zgłaszali swoje zastrzeżenia miękko, niezaczepnie i można im było wiele wytłumaczyć. Dopiero w pełnym rozkwicie IV Rzeczypospolitej pojawili się studenci, którzy z dumą pogromców totalitaryzmu oświadczali, że nie mają zamiaru czytać Kołakowskiego, ponieważ „kolaborował z władzą komunistyczną”. Gdy mi o tym opowiadano, nie wierzyłem, ale już sam zdążyłem się z tym zetknąć. Od lat szkolnych przyzwyczajałem się do podwójnego myślenia u ludzi: jedno dla siebie, a drugie do mówienia. Uchodziło to za bardzo niemoralne. Teraz młodzi mówią to, co myślą, a myślą to, co propaganda głosi. Dwójmyślenie było z jednej strony wstrętną obłudą, a z drugiej mądrością życiową, która broniła przed propagandą. Relatywizm w kwestiach ogólnych teraz młodym jest obcy, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie można im powiedzieć: wstrzymajcie się ze swymi przekonaniami politycznymi; dwadzieścia lat zleci jak z bicza trzasł i to, w co wy teraz wierzycie, będzie wyśmiane. Mówili mi znajomi już jakiś czas temu, że Leszek Kołakowski stał się bardzo grzeczny. (I dawniej był, ale nie tak bardzo). Telewizyjne „rozmowy z mistrzem” to potwierdziły. Wysłuchał bardzo grzecznie wykładu profesora Osiatyńskiego na temat praw człowieka. Czuło się, że chce podnieść dwa palce i o coś zapytać wykładowcę, ale grzecznie postanowił nie przerywać. Zgadzał się też bezwarunkowo z księdzem, który dopowiadał końcówki jego zdań, zmieniając ich sens. Niektórzy rozmówcy stawili się przed kamery, żeby się wygadać, a nie rozmawiać z Mistrzem. Władysław Bartoszewski przyszedł wygarnąć to, co zwykle: że Armia Radziecka go nie wyzwoliła, że był męczony w więzieniu i że warto być przyzwoitym. Wszystko to prawda, ale jak długo można tego słuchać. Kołakowski napomknął, że w 1945 roku czuł się wyzwolony, a następnie zamilkł z respektem. W czasach, o których była mowa, w Polsce istniały dwa wrogie sobie obozy; Bartoszewski nie reprezentował całego narodu, jak mu się zdawało wówczas i dziś się zdaje. Kołakowski należał wówczas do drugiego wrogiego obozu, i dziś chciałoby się wiedzieć, czy było to wynikiem świadomego wyboru opartego na jakichś racjach, czy rezultatem niewytłumaczalnego przypadku. Nie o to chodzi, żeby się tłumaczyć przed gawiedzią czy wrogami, to nie ma sensu, ale swojego stanowiska bronić trzeba, zwłaszcza gdy jest ono sztucznie i z motywów sadystycznych, jak mówi Kołakowski, przenoszone w dzisiejsze czasy. Zaniedbanie tego pomaga fałszerzom historii. Generacja powojennych komunistów schodzi z areny życia, zacierając wszelkie ślady swoich racji. Po co to robi? Żeby uśmierzyć nieustający ból i złagodzić złość Bartoszewskiego i innych jak on przyzwoitych ludzi? Kto po wojnie wstępował do Polskiej Partii Robotniczej, zastanawiał się nad tym, co robi, miał po temu odpowiednie racje i mógł postąpić inaczej; część akowców natomiast (bardzo mniejszościowa) znalazła się w sytuacji przymusowej, w pułapce bez wyjścia; gdy zapanowała nowa władza, oni nie musieli stawiać sobie pytania, co robić, bo ich los był w cudzych rękach. Oni żadnych racji przytoczyć nie muszą i nie mogą. Za nich mówi bohaterszczyzna. Rozmowa Bartoszewski-Kołakowski, w której Kołakowski nie zdążył prawie nic powiedzieć (dla
Tagi:
Bronisław Łagowski