Rodzice i opiekunowie niepełnosprawnych, rodziny wielodzietne, pielęgniarki, lokatorzy, ludzie starsi, młodzi bez pracy i perspektyw… „Jak te matki nawrzucały Tuskowi”, rozniosło się po Polsce po spotkaniu premiera z rodzicami dzieci niepełnosprawnych. Nieważne, czy rzeczywiście mu nawrzucały i czy stracił na tym wizerunek Donalda Tuska oraz Platformy Obywatelskiej. Ważniejsze w całej tej sprawie jest to, że Polacy zobaczyli, że tylko determinacja protestujących przynosi efekty i dopiero w obecności mediów rządzący biorą się do rozwiązywania nabrzmiałych problemów osób potrzebujących pomocy. Jednocześnie zaczęli zadawać sobie pytanie, kto następny będzie protestował, koczował w parlamencie. Nie trzeba było długo czekać – już w czwartek przed Sejmem pojawiły się namioty opiekunów niepełnosprawnych dorosłych. W kolejce są bezrobotni, młodzież bez perspektyw na pracę i własne mieszkanie, samotne matki, emeryci, pielęgniarki, lokatorzy, związkowcy. Postawa zdeterminowanych rodziców walczących o godne życie dla swoich dzieci prowokuje do myślenia. Czas pokaże, czy ich upór zmobilizuje innych do działania. – Sama się zastanawiam, czy śladem tych rodziców pójdą inni – rozważa prof. Zdzisława Janowska z Uniwersytetu Łódzkiego. – Dużo zależy tu od mediów. Jeśli przedstawiony zostanie obraz rodziców dzieci niepełnosprawnych, którzy otrzymali wystarczająco dużo, pojawi się niebezpieczeństwo wytworzenia negatywnego przekazu: dostali tysiąc złotych i tyle im wystarczy. Tego bym nie chciała. Rozgłos i przełom Protest rodziców dzieci niepełnosprawnych i protest opiekunów niepełnosprawnych dorosłych stanowią wyraz tego, że grupy wykluczone, zarówno społecznie, jak i z debaty publicznej, biorą sprawy w swoje ręce, domagając się respektowania ich praw. – Nie są to pierwsze wystąpienia tych grup, ale po raz pierwszy zdobyły tak szeroki rozgłos, wobec czego możemy mówić o pewnym przełomie. Przynajmniej jeśli chodzi o uświadomienie sobie niektórych problemów i tego, że nie można ich zamiatać pod dywan. Trudno powiedzieć, czy doprowadzi to do głębszych zmian w polityce społecznej, które byłyby odczuwalne dla wykluczonych grup. Takie zmiany wymagałyby kompleksowego podejścia i głębokiego namysłu, gdyż sprawa jest delikatna i skomplikowana – mówi dr Rafał Bakalarczyk, doktorant w Instytucie Polityki Społecznej UW, od dłuższego czasu wspierający rodziców niepełnosprawnych dzieci. – Tu chodzi nie tylko o podniesienie wysokości świadczeń pieniężnych, ale i o powiązanie ich z systemem usług społecznych, w tym edukacyjnych, rehabilitacyjnych, leczniczych, oraz z regulacjami na rynku pracy, tak by przynajmniej niektórzy opiekunowie mogli godzić opiekę z aktywnością zawodową. Tego nie da się wprowadzić ad hoc, w ramach gaszenia pożaru, który właśnie wybuchł. Komu źle się żyje Prof. Zdzisława Janowska w kolejce pokrzywdzonych widzi kilka grup. Są wśród nich rodziny żyjące w skrajnym ubóstwie, które nie mają szans na zaspokojenie podstawowych potrzeb, związanych np. ze zdrowiem, edukacją czy kulturą. Głębokie ubóstwo dotyka również rodziny niepełne i rodziny z czwórką lub większą liczbą dzieci. Osobną kategorię stanowią ludzie starsi, powyżej 65. roku życia, często samotni, żyjący z niewielkiej renty lub emerytury, którym nie starcza na leki i jedzenie, bo większość dochodów pochłania czynsz. A ci, których nie stać na płacenie za mieszkanie, bo chcą się leczyć i jeść, są zagrożeni eksmisją. Należy tu też wymienić matki, które tracą pracę po powrocie z urlopów macierzyńskich i czeka je kara, czyli tzw. reorganizacja w firmie. Rodziców czterolatków, dla których zabrakło miejsc w przedszkolu, niemogących płacić za opiekę prywatną. Wreszcie młodych, nieźle wykształconych absolwentów szkół, także wyższych, którzy z braku perspektyw emigrują i za granicą zakładają rodziny. Grupy przedstawione przez prof. Janowską mają wspólny mianownik – bardzo trudne położenie socjalne i brak widoków na pracę. Życie rodzin wielodzietnych czy osób starszych, które muszą oszczędzać na jedzeniu, by móc opłacić czynsz, tak jak życie rodziców niepełnosprawnych dzieci rzadko jest obiektem zainteresowania polityków. Bo jak będą wyglądać na zdjęciach z nimi, w otoczeniu biedy? Lepiej się pokazać w towarzystwie celebrytów, na koncercie lub stadionie. Zajmowanie się biedą rzadko przekłada się na głosy w wyborach, poza tym trzeba mieć jakiś program rozwiązywania problemów społecznych. Dlatego rządzący jak długo się da unikają potrzebujących pomocy, no chyba że zaczynają oni protestować, koczować, organizować miasteczka i trafiają do mediów. – Państwo przestało dostrzegać trudną sytuację obywateli i interesować się poszczególnymi grupami społecznymi – twierdzi Katarzyna
Tagi:
Kacper Leśniewicz