Kolejka po życie

Chorzy na nerkę czekają cztery lata, na serce – dwa, na wątrobę – ponad rok. Jeżeli dożyją…

Chcę żyć. Proszę, uratuj moje dziecko. Błagam, nie zostawiajcie mnie samej, bo bez was sobie nie poradzę. Takich apeli mamy w Internecie tysiące. Za każdym kryje się ludzka tragedia. Schemat podobny: nagła choroba lub kalectwo, a potem długa walka o życie. „Jesteście moją jedyną szansą na każdy kolejny dzień życia”, ten apel napisała Karolina Wojnarowicz.
Od lat choruje na mukowiscydozę, z miesiąca na miesiąc jest gorzej. Serce i płuca są coraz słabsze, każdy oddech to walka o życie. Powolne umieranie. Dlatego równo rok temu znalazła się na pierwszym miejscu oczekujących na przeszczep płucoserca. Nagle jednak okazało się, że potrzebna jest jeszcze nowa wątroba. Bo jej własna nie wytrzymałaby leków, które musiałaby brać po przeszczepie do końca życia. Tak minęło 12 miesięcy. Na razie w Polsce nikt nie miał odwagi podjąć decyzji o operacji, bo na świecie podobny zabieg przeżyło tylko dziewięć osób. A poza tym i tak nie ma dawcy.
Karolina trzyma się, bo ma już taki charakter. Jest śliczną dwudziestolatką. Przez 22 godziny dziennie jest podłączona do tlenu. Cienkie plastikowe rurki i nieodłączny pojemnik z tlenem to zestaw niezbędny do życia. Od niedawna ma chłopaka. – Na początku wstydziłam się, że jak mnie zobaczy z tymi rurkami, to się przestraszy i ucieknie. Ale został, bo to prawdziwa miłość. Dzięki niemu łatwiej mi to wszystko wytrzymać – mówi Karolina, która jeszcze może sobie pozwolić na 15-minutowy spacer wokół domu. Na tyle starcza jej sił. Ma też miniaturowy pojemnik z tlenem i dlatego czasami urywa się ze swoich czterech ścian na ploty do przyjaciółki.
Karolina przyjmuje teraz olbrzymie ilości nowoczesnych antybiotyków. Miesięczna kuracja kosztuje ok. 5 tys. zł. Ale dzięki temu łatwiej jej się oddycha. Jej ojciec jako drugi w Polsce sprowadził ten lek do kraju. Żeby opłacić rachunki, musiał sprzedać mercedesa.
– Czekanie w kolejce to wydzieranie śmierci każdego dnia – mówi tata Karoliny. – Napraszanie się, przypominanie i zabójcze oczekiwanie. Wcześniej na przeszczep, a teraz na decyzję i dawcę. Lekarze uspokajali, że Karolina jest pierwsza na liście. Teraz milczą. Niedawno dowiedziałem się, że jest szansa na operację za granicą, lecz to kosztuje kilka miliardów starych złotych. Założyliśmy konto, jednak dotąd wpłynęło 300 zł.

Umieram przez czyjeś widzimisię

Cztery lata temu u Marka Cierlińskiego ujawniła się genetycznie uwarunkowana choroba płuc, polegająca na szybkim zanikaniu miąższu płucnego. Potrzebny był przeszczep płucoserca. – Wtedy w Polsce takich zabiegów jeszcze nikt nie przeprowadzał. Lekarze powiedzieli, że jedyną szansą dla mnie jest operacja za granicą – opowiada. – Wysłałem listy do 66 klinik na całym świecie. 15 odpowiedziało, że są skłonne podjąć się operacji. Najpewniejsza wydała się klinika w Houston: najwięcej udanych przeszczepów na koncie. Jednak gdy przysłali mi swój kosztorys, byłem bliski płaczu – 250 tys. dol. Dla mnie to astronomiczna suma. Mimo to postanowiłem walczyć.
„Przy rencie 560 zł, bez pomocy firm i ludzi dobrego serca nie poradzę sobie sam”, prosił wtedy w rozpaczliwych apelach. Napisał ponad 600 listów, założył konto. Zebrał 8 tys. zł. – I zostałem sam – mówi teraz Marek Cierliński. – Kiedyś byłem szczęśliwy. Miałem własną firmę budowlaną, znajomych i żonę, która ponoć mnie kochała. Ale w chorobie opuścili mnie wszyscy.
Czas płynął. Marek czuł się coraz gorzej. W końcu sprzedał wszystko, co miał, i przeprowadził się z Gdańska do Zabrza. Żeby być jak najbliżej szpitala. Dzięki pomocy lekarzy mieszka teraz w domu opieki społecznej kilkaset metrów od kliniki. – Przestałem już zbierać pieniądze, nie mam na to czasu. Czekam na cud. Lekarze dają mi rok, potem będzie za późno – mówi z trudem. Ma zadyszkę, co jakiś czas przerywa. – Jedyna cenna rzecz, jaka mi została, to laptop, który trzymam teraz na kolanach. Dzięki niemu komunikuję się ze światem. Wszystko, co mam, to dwie torby ciuchów. A 8 tys. zł, które uzbierałem, z chęcią oddam Karolinie.
Na zabrzańskiej aktywnej liście jest teraz ośmioro oczekujących. Aktywnej, bo co i raz ktoś z niej wypada. – Czekam już dwa lata. To deprymujące patrzeć, jak znowu komuś się nie udało. Tkwimy w tych swoich zabobonach, wierzeniach i przez to umierają ludzie – mówi z goryczą Marek Cierliński. – A śmierć może być jednocześnie darem życia. Mówi się o prawach dawcy, a biorca to nie człowiek? W wypadkach samochodowych ginie kilkadziesiąt osób dziennie, głównie młodych ludzi. Jeden z nich mógłby uratować życie kilku osobom. Niech ktoś mi poda jeden logiczny powód, dlaczego tak się nie dzieje.
– Proszę mi nie chrzanić o współczuciu, skoro umieram przez czyjeś widzimisię, bo nieboszczyk w trumnie musi ładnie wyglądać – dodaje chłopak, któremu lekarze dają kilka miesięcy życia.
Karolina unika myśli o umieraniu. Ma hobby, uczy się angielskiego. Lubi się uczesać i pomalować. – Chcę być gotowa na życie, gdy tylko skończy się to idiotyczne czekanie – mówi. – Po prostu nie wierzę, że mogłabym tak głupio umrzeć. Bo nie starczyło dla mnie miejsca w kolejce po życie.
87% Polaków akceptuje pobieranie narządów od zmarłych. Ale pięknie wygląda tylko statystyka. Na oddziałach intensywnej opieki dochodzą już do głosu uprzedzenia i zabobony.
– Szpik, rogówkę i tkankę kostną można przechowywać w banku tkanek. Poszczególnych narządów – serca, nerki, wątroby – już nie – mówi Marek Karczewski, zastępca ordynatora Oddziału Transplantologii Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Poznaniu. – Mimo że ustawa o transplantologii jest po stronie biorcy, to jednak lekarze zwyczajowo pytają rodzinę zmarłego o zgodę na pobranie narządów. I wtedy bywa różnie. Bo w Polsce panuje przeświadczenie, że robi się krzywdę zmarłemu.

Odstać swoje

– Łukasz miał już dwa przeszczepy nerek. Pierwszy się nie przyjął, bo organ był w fatalnym stanie. Drugi jakoś się trzyma. Ale leki, które Łukasz bierze od pierwszego przeszczepu, zrujnowały mu wątrobę – denerwuje się Zofia Walerska. Jej syn ma teraz 18 lat i nigdy nie był zdrowy. Dializy przed pierwszą operacją, a potem w przerwie między przeszczepami cztery lata hemodializy i sześć lat dializ otrzewnowych. Regularnie co cztery godziny z zegarkiem w ręku. Opatrunki, rurki i wszystko obowiązkowo sterylnie czyste. O śnie i jakichkolwiek planach można zapomnieć. – Teraz dzieciaki mają już w domu cyklery, ale kilka lat temu to było marzenie.
Jej pierwsze dziecko umarło, bo nie było ani nerki, ani leków. Dlatego Łukaszowi poświęciła wszystko. – Nie mamy już żadnych oszczędności. Nigdy nie pracowałam, więc nie mam prawa do zasiłku. Mąż niedawno stracił pracę – opowiada. Łukasz drugi miesiąc nie bierze niektórych leków, bo nie starcza pieniędzy. Poza tym podróże do Centrum Zdrowia Dziecka też kosztują. W Warszawie stać ją najwyżej na hotel robotniczy. W ścisku, w przepełnionym pokoju nie ma się nawet gdzie wypłakać.
Na jedną nerkę czeka się w kolejce kilka lat. A potem nagle w środku nocy wezwanie: jest dawca. I pędzisz, żeby zdążyć. Dwa razy już tak było. Samochód nie chce zapalić, karetka po drodze gubi koło. A gdy już jesteś na miejscu, okazuje się, że są jeszcze dwie osoby, które też wezwano. I zaczyna się loteria, bo nerka jest tylko jedna. Kto będzie szczęściarzem? Wystarczy drobne przeziębienie i tracisz szansę. Do domu wraca się potem w kompletnej ciszy.
– Zaglądała pani kiedyś w oczy dziecku, które czeka na przeszczep? Nadzieja miesza się ze zwątpieniem – mówi Zofia Walerska. Jej zdaniem, ludzie już dawno przestali sobie współczuć. To mieliby się zmienić tuż przed śmiercią?
W Polsce w zeszłym roku na przeszczep nerki czekało 2,7 tys. chorych. Blisko 950 się doczekało, kilka osób wykreślono, jeszcze kilka zmarło. W 922 przypadkach organy do przeszczepu pobrano ze zwłok, a zaledwie w 25 od dawców żywych. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych połowa takich przeszczepów pochodzi od żywych osób. Norma światowa to 30%. – Prowadzę wśród chorych statystykę. Wynika z niej, że 99% pacjentów nie ma żywego dawcy, czyli nawet najbliżsi nie zawsze kwapią się do pomocy. Nie mówiąc już o obcych: takie przeszczepianie jest darmowe, więc się nie opłaca – mówi Danuta Rowińska z Centralnej Listy Biorców.

Miałem szczęście

Po korytarzu kliniki kardiochirurgii przy ul. Spartańskiej spaceruje Piotr. Kroki ma jeszcze niepewne, pcha przed sobą chodzik na trzech kółkach. Ma 48 lat – albo raczej dziesięć dni, bo po przeszczepie serca zaczęło się dla niego nowe życie. – To dopiero szczęściarz – mówią o nim lekarze. Przed operacją dawali mu dwa tygodnie życia. Teraz, jak dobrze pójdzie, przynajmniej dziesięć lat. Akurat żeby zrealizować marzenia. – Zacznę od tego, że pojadę w długą podróż. Dokąd? Przed siebie! Potem kupię nowy samochód. Stary sprzedałem, bo myślałem, że już nigdy nie usiądę za kółkiem. Będzie wspaniale – mówi z uśmiechem.
A było bardzo źle. W sierpniu zeszłego roku nastąpił kryzys i po dwóch miesiącach leżał już podłączony kabelkami do specjalistycznej aparatury. – Któregoś dnia przyszedł lekarz, spojrzał w monitor rejestrujący pracę serca i powiedział, że właściwie to powinienem teraz umierać. I za chwilę byłem reanimowany – wspomina. Gdy wrócił do żywych, lekarz powiedział mu, że jedyną szansą dla niego jest przeszczep. I tak trafił do szpitala przy Spartańskiej, prosto pod skrzydła prof. Religi. – Długo nie mogłem zdecydować się na zabieg. Aż w końcu prof. Religa nie wytrzymał i powiedział, że jestem człowiekiem niezrównoważonym. I że w każdej chwili może mnie wypisać do domu, ale nie powie, co to jest! Wtedy się zgodziłem i wszystko potoczyło się błyskawicznie – opowiada Piotr. Serce znalazło się po paru dniach. Operacja trwała od godz. 1 w nocy do 9 rano. – Pierwsza świadoma myśl: żyję!! Druga: dlaczego ja? Bo prawie nie czekałem na dawcę, bo nie musiałem zbierać pieniędzy. Słowem, ominęło mnie to całe piekło, które dotyka ludzi w mojej sytuacji – mówi Piotr. Ma wrażenie, że czuwała nad nim jakaś siła. Wokół jego szpitalnego łóżka wisi kilka świętych obrazków. Na większości Jezus Miłosierny. Tak jest przy każdym łóżku pacjenta na kardiochirurgii.
– Ciśnienie mam prawie idealne, apetyt olbrzymi – mówi i częstuje wszystkich cukierkami. Zaraz jednak poważnieje: – Żyję dzięki temu, że rodzina zmarłego potrafiła współczuć innym. Choć nie był to jej obowiązek. Wciąż niewielu stać na taki gest.
W Instytucie Kardiologii w Warszawie w ubiegłym roku przeprowadzono 30 przeszczepów serca, w szpitalu MSWiA – 18, tyle samo w krakowskiej Klinice Chirurgii Serca i Naczyń Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. – I z roku na rok jest coraz gorzej, bo liczba dawców systematycznie spada – mówi doc. Jerzy Sadowski z krakowskiej kliniki. – W tej chwili na przeszczep serca czeka u nas około stu osób. Nie wszystkie doczekają operacji.

Strasznie chciałem żyć

Krzysztof Pijarowski, zanim dostał nową wątrobę, był już po dwóch śpiączkach. Jedna z nich trwała ponad dwa tygodnie. – Wtedy myślałem, że to ostatnie dni mojego życia. Leżałem tak i czekałem, aż ktoś wykituje i dostanę nową wątrobę – wspomina niechętnie. – Tak, miałem świadomość, że ktoś musi umrzeć i że jeszcze wielu innych na to czeka. Ale życie to takie kółeczko wokół własnej osoby. A ja strasznie chciałem żyć.
W kolejce po wątrobę panują sztywne zasady. Czujesz się zbyt marnie, to musisz czekać na lepszy moment. A jak zbyt dobrze, to też spadasz w kolejce na dalsze miejsce, bo są inni, bardziej potrzebujący. Krzysztof od momentu, kiedy znalazł się w szpitalu, czekał tylko dwa tygodnie. Bo jako „pacjent na wylocie” miał absolutne pierwszeństwo. – Półtora miesiąca po przeszczepie miałem bardzo ostry odrzut. I po raz drugi myślałem, że to koniec. Żyję, bo jestem uparty i bardzo chciałem wrócić do pracy – mówi Krzysztof. Pół roku po operacji wrócił do ukochanego Radia Eska. – Potem chciałem się dowiedzieć, dzięki komu żyję. To odruch wszystkich po przeszczepie. W końcu zrezygnowałem. Stałem się bardziej religijny i codziennie modlę się w intencji tej osoby.
Krzysztof szykuje teraz akcję medialną. Jego radio będzie rozdawało ulotki przed kościołem. I jeszcze specjalne karty: jak wypełnisz i podpiszesz, to znaczy, że zgadzasz się być dawcą. – Bo teraz to jest trochę tak, że papież swoje, a reszta Kościoła swoje. I nie zawsze pomaga przyrównywanie daru przeszczepu do ofiary na krzyżu. U nas ciągle panuje kult ciała zmarłego – mówi Krzysztof. – Sam słyszałem, że ludzie najbardziej sprzeciwiają się pobieraniu siatkówek, bo to mogłoby oszpecić zmarłego.
Takich akcji potrzeba jak najwięcej. Choć niedawno jedna z nich nie zakończyła się najlepiej. Organizatorzy rzucili hasło, żeby każdy, kto zgadza się być dawcą, wytatuował sobie na ramieniu znak nieskończoności. W Internecie na stronie „Bądź świadomym dawcą narządów” podane były nawet dokładne wymiary i kształt tatuażu. Mimo że wytatuowało się ponad 300 osób, akcja nie wypaliła. Transplantolodzy orzekli, że igła to potencjalne źródło zakażeń, więc tatuaż może zdyskwalifikować dawcę.

Kolejka dawców

W kolejce stoją nie tylko chorzy. Urszula Smok prawie od razu po wykryciu białaczki wiedziała, że ktoś z rodziny może być dawcą szpiku. Jednak na zabieg czekała aż rok. W szpitalu musiało zwolnić się dla niej miejsce. – Przeszczepy rządzą się jedną generalną zasadą: im wcześniej, tym lepiej. W moim przypadku żadnych przeciwwskazań nie było – mówi z żalem Urszula Smok. – I to czekanie najbardziej mnie wykańczało. Marzyłam, żeby usłyszeć: jest pani zdrowa. W końcu tak się stało. Czułam, że mam dług wobec ludzi, którzy mi wtedy pomogli. Dlatego zdecydowałam się założyć fundację. Nie chcę, aby inni narażali się na to bezsensowne czekanie w kolejkach.
Teraz Urszula Smok zajmuje się wyszukiwaniem dawców. Jej fundacja działa zaledwie od roku i zdążyła przebadać 107 osób. Wszystkie się nadają.
– Na świecie jest ponad 7,5 mln zarejestrowanych dawców szpiku, więc teoretycznie nie powinno być problemów ze znalezieniem odpowiedniego. Ale statystyka nie zawsze pokazuje całą prawdę – mówi Tomasz Pacuszko, dyrektor banku dawców szpiku Dolnośląskiego Centrum Transplantacji. – Dawcą jest się dopiero po szczegółowych badaniach. W Polsce nie zawsze są na to środki.
Na liście Urszuli czeka następne 500 osób i wszystko rozbija się o pieniądze – 1140 zł za badanie. Czyli nawet ci, którzy chcą pomagać, muszą odstać swoje.
Z kolei w Fundacji Urszuli Jaworskiej zarejestrowanych jest już ponad 10 tys. dawców, na przebadanie czeka dalsze 18 tys. – O tym, kiedy będzie przeszczep, decyduje sporo czynników. Czy szpik jest od dawcy spokrewnionego, czy obcego, jaki jest stan zdrowia pacjenta i czy jest miejsce w szpitalu? Bo kliniki mają zazwyczaj po dwa, trzy stanowiska – tłumaczy Urszula Jaworska. – Czasami trafiają do mnie chorzy zupełnie zdezorientowani. Właśnie usłyszeli wyrok i nie wiedzą, co dalej robić. A przydałaby się taka instrukcja: krok po kroku, co robić od momentu zachorowania do rekonwalescencji.
14-tysięczna armia zarejestrowanych dawców szpiku może robić wrażenie. Ale tylko do chwili, gdy porównamy się z innymi krajami europejskimi. W Czechach zarejestrowanych jest 30 tys. dawców, w Wielkiej Brytanii – 45 tys., w Hiszpanii – prawie 50 tys., a w Niemczech – 1608 tys.

Turystyka przeszczepowa

– W październiku 2001 r. przeszczepiono płucoserce facetowi mniej więcej w moim wieku. Teraz ma się dobrze i cieszy się życiem – opowiada Marek Cierliński. – Drugi przeszczep odbył się w sierpniu 2002 r. Ratowano młodą dziewczynę z Malborka, ale po operacji żyła tylko miesiąc. Dla porównania w Houston przeprowadzono już około 150 takich operacji, a w Cambridge przeszczepy liczy się w tysiącach. Znam te liczby na pamięć – dodaje Cierliński.
– Transplantacje nerki czy serca wykonuje się w Polsce dość często. Znacznie gorzej jest z wątrobą czy płucosercem. Na Zachodzie mają już niezłe wyniki, podczas gdy u nas wszystko jest dopiero na rozruchu – potwierdza Marek Karczewski.
– Problem płucoserca polega na tym, że wymaga niezwykle starannego dobrania organu do pacjenta. Oprócz tak prozaicznych spraw jak grupa krwi liczą się też waga i wiek dawcy i biorcy – wyjaśnia Jerzy Sadowski.
Klinika w Houston zobowiązała się, że jeżeli Marek Cierliński wpłaci 180 tys. dol. zaliczki, to w ciągu 180 dni znajdzie mu dawcę. – Śmiać się czy płakać? Już sam nie wiem – mówi. – Mam dopiero 45 lat i wspaniałe marzenia. Chciałbym założyć rodzinę i jeszcze choć raz zjechać z Kasprowego na nartach. Jednak nie chcę o tym myśleć, bo marzenia o życiu bolą.
Tacy chorzy jak Marek i Karolina za granicą mają rzeczywiście większe szanse na uratowanie. Ale na operacje zagraniczne często decydują się pacjenci, którzy mogliby zostać wyleczeni w Polsce. Aby zebrać potrzebne kilkaset tysięcy dolarów, zakładają fundacje, konta, piszą setki listów do firm i instytucji. Tak mija rok, półtora, na ile pozwoli zdrowie. Gdy konto wciąż świeci pustkami, nadchodzi olśnienie: ludzi dobrej woli już nie ma. I trzeba wrócić do krajowej kolejki. Za granicę wyjeżdżają nieliczni. – Jeżeli ktoś chce mieć przeszczep za granicą, ma do tego pełne prawo. Ludzie, których na to stać, nie chcą czekać w nerwach przez rok. Wolą wyjechać i załatwić wszystko niemal od ręki – mówi Urszula Jaworska. – Choć zakończenie nie zawsze jest szczęśliwe. Ostatnio przyszedł do nas pan dumny z tego, że udało mu się załatwić przeszczep dla syna za granicą. Sprzedał niemal wszystko, żeby uzbierać pieniądze. Gdy wytłumaczyliśmy mu, że to samo mógł uzyskać w kraju za darmo, prawie się załamał. Teraz nie ma za co opłacić leczenia pooperacyjnego dla dziecka.

Żeby ktoś inny nie musiał czekać

W domu małego Maćka Szczepańskiego obchodzona jest właśnie niewielka rocznica – równe 12 miesięcy po przeszczepie. Choroba zaczęła się w styczniu 2000 r. U chłopca oprócz chłonniaka wykryto w kościach komórki nowotworowe. – Nie byliśmy przygotowani na chorobę, zresztą kto jest? – wspomina matka chłopca. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania, bo nikt z rodziny nie mógł być dawcą szpiku. Lekarze zdecydowali się na autoprzeszczep z komórek macierzystych. Tylko że trzeba było poczekać, podleczyć Maćka, bo był za słaby. Czas płynął od jednej chemioterapii do drugiej. Potrzebny był jeszcze lek ze Szwajcarii, który miał „wyczyścić” kości z komórek nowotworowych. Szpital długo nie mógł się porozumieć z kasą chorych. Ale na początku stycznia 2001 r. wszystko było gotowe.
– Szczerze wierzę w cuda. Bo na początku lekarze mówili, że Maćkowi przydałby się cud. Teraz synek nadal uczy się w domu, ale już przytył i uśmiecha się. Nie lubi rozmawiać o chorobie, wyrzucił wszystkie pamiątki ze szpitala – mówi matka chłopca. I dodaje, że jeszcze za wcześnie na robienie planów. – Cieszymy się, ale nie za głośno, żeby nie zapeszyć.
Rodzina i znajomi Szczepańskich na wszelki wypadek zbierali pieniądze na przeszczep od dawcy niespokrewnionego, gdyby autoprzeszczep się nie udał. Chodzili od drzwi do drzwi. I jakoś się udało. – Jeżeli życiu Maćka nic już nie będzie zagrażać, przekażemy te pieniądze innemu dziecku – mówią rodzice. – To taka niepisana zasada na oddziałach onkologicznych. Żeby ktoś inny nie musiał zbyt długo czekać w kolejce.

*

Karolina wynajduje sobie różne zajęcia. Nie lubi mieć wolnego czasu na rozmyślania. – Ale gdy zasypiam, miewam czasami koszmar: że nie dam rady, że nie utrzymam się w tej kolejce, że zabraknie mi czasu – mówi. – Lech gdy się budzę, odganiam od siebie te myśli. Zaczął się nowy dzień, a ja żyję. Czyli jeszcze mam szansę.

PS Już po napisaniu tekstu okazało się, że lekarze z Centrum Chorób Serca w Zabrzu nie podejmą się wykonania Karolinie przeszczepu. Teraz jest zmuszona szukać ratunku za granicą. Na koncie ma 300 zł.


 

Wszystkie informacje dotyczące możliwości pomocy Karolinie Wojnarowicz można znaleźć na stronie internetowej:
www.republika.pl/karolina_mika
Numer konta:
POLSKIE TOWARZYSTWO WALKI Z MUKOWISCYDOZĄ
PKO BP SA O/Rabka
25-10203466-110450067 z dopiskiem „Karolina”

Internetowe apele osób potrzebujących pomocy
www.sos.xo.pl
www.mukoloud.prv.pl
www.przeszczep.pl
www.akcjasos.pl


Kiedy można pobrać narządy?
W naszym kraju obowiązują ustalenia podobne do stosowanych w Austrii, Belgii, Francji, Luksemburgu, Hiszpanii, Portugalii i w niektórych kantonach w Szwajcarii, gdzie dopuszczalne jest pobieranie narządów w przypadku, gdy zmarły nie sprzeciwił się temu za życia.
W Finlandii, Danii, Wielkiej Brytanii i w Niemczech obowiązuje rozwiązanie nazywane modelem rozszerzonej zgody wyraźnej. Oznacza to, że jeżeli zmarły nie wyraził za życia ani zgody, ani sprzeciwu na pobranie po śmierci jego narządów, wymagana jest zgoda jego krewnych – w kolejności: mąż, żona, dorosłe dzieci, pełnoletnie rodzeństwo. Podobne prawo obowiązuje także w Stanach Zjednoczonych.


Jak zostać dawcą?
Może nim być każdy zdrowy człowiek w wieku 18-50 lat. Wystarczy, że zgłosi się do dowolnej fundacji zajmującej się wyszukiwaniem dawców. Kwalifikowanie odbywa się na podstawie analizy krwi (m.in. badania antygenów zgodności tkankowej i inne niezbędne badania laboratoryjne). Wyniki badań są wprowadzane do rejestru i od tego momentu brane pod uwagę podczas poszukiwania dawcy dla chorych, którzy nie mają dawcy rodzinnego.
Przeciwwskazania:
– zakażenie wirusem HIV
– aktywna astma, wymagająca podawania leków
– nadciśnienie
– cukrzyca (jeśli wymaga podawania leków)
– padaczka (jeżeli w ciągu minionego roku nastąpił więcej niż jeden napad)
– przebyty zawał serca, zabieg wszczepienia by-passów i inne schorzenia serca wymagające podawania leków
– obecność antygenu HBS, przeciwciał anty-HCV
– gruźlica (aktywna w okresie minionych dwóch lat)


Postawy wobec przeszczepów:
87% Polaków akceptuje przeszczepianie narządów pobranych od zmarłych
83% w przypadku śmierci bliskiej osoby nie sprzeciwiłoby się pobraniu narządów, jeśli zmarły nie miał nic przeciwko temu
60% zgodziłoby się na przeszczep, gdy opinia zmarłego nie jest znana
15% Polaków zezwoliłoby na pobranie narządów dla ratowania życia mimo wyrażonego wcześniej sprzeciwu dawcy
15% uważa przeszczepianie narządów za sprzeczne z religią katolicką
(Źródło: CBOS, badanie „Aktualne problemy i wydarzenia”, 1997 r.)

W 2002 r. od zmarłych pobrano 1241 narządów, przeszczepiono – 1182, czyli o 6,2% więcej w porównaniu z 1113 przeszczepów w 2001 r. W tym samym czasie od dawców żywych pobrano i przeszczepiono 25 nerek i 13 fragmentów wątroby. I jest to aż o 25% mniej w stosunku do 51 przeszczepów w 2001 r.


Przeszczepy serca/serca+płuca w latach 2000-2002
ośrodek 2000 2001 2002
Kraków 43 27 18
Zabrze 55 45+1 serce/płuco 43+1 serce/płuco
Warszawa – 31 30+1 serce/płuco
Inst. Kardiologii
Warszawa
szpital MSWiA 31 25 18
(Źródło: Centralny Rejestr Sprzeciwów i Poltransplant)

Wydanie: 07/2003, 2003

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy