Bez uprzedzeń Konstytucja przyznaje Sejmowi za dużo władzy. Sejm jest zbyt liczny. Naród mógłby być reprezentowany z lepszym skutkiem przez dwustu posłów. Większość posłów jest niekompetentna w sprawach, którymi Sejm się zajmuje. Poważne kwestie gospodarcze i państwowe posłów nudzą. Zbiegają się oni do sali obrad dopiero, gdy na porządku dziennym znajduje się dekomunizacja, lustracja itp. tematy. Debaty nie są merytoryczne, liderzy partii posierpniowych wszystkie problemy przekształcają w preteksty do walki z SLD, to ich głównie, a może wyłącznie interesuje. W tej walce nie przestrzegają zasad logiki, kłamią, zmyślają, błaznują. Uważają, że z mównicy sejmowej można wygłaszać sądy, jakich wstydziliby się mówić w małym gronie i w domu. Niezależnie od formalnego immunitetu przyznali sobie immunitet faktyczny od kary za wygłaszanie głupstw, które bez tego immunitetu skompromitowałyby ich na długo. Niezależnie od poziomu posłów, koncepcja parlamentu, jaka się ustaliła, jest błędna. Chwalą się, że w jakimś okresie kadencji uchwalili sto ustaw, dwieście ustaw, trzysta ustaw. Każda taka ustawa zawiera w sobie nakaz jakichś, przeważnie jałowych działań urzędniczych, oznacza wydatki na nowe biura i komputery. Co gorsza, pociąga za sobą lub z góry zakłada skrępowanie działań ludzi pracujących w gospodarce. Zwiększenie do niebywałej wysokości kosztów funkcjonowania państwa i pogorszenie warunków gospodarowania w ostatnich latach jest skutkiem nadaktywności ustawodawczej Sejmu. „Kto chce mieć doskonałą rzeczpospolitą – ostrzegał Kołłątaj – niech sobie nie wystawia sejmu nieustannie prawodawczego”. To samo twierdzą dziś uczeni konstytucjonaliści. Inne jeszcze słowa Kołłataja warto mieć w pamięci. Do despotów można porównać „senatorów i posłów, którym wolno co sejm całą konstytucję rządu wzruszyć, kodeks cywilny i proces zupełnie odmienić, w sankcjach ulżyć lub im ciężaru przyczynić. Takowy kraj nie może się nazwać rzeczpospolitą, jest to nieukształtowana dzicz, która jeszcze nie wie, co dla niej dobre, a co złe, która nie tylko nikomu, ale sobie samej ufać nie umie”. Te istotne wady polskiego parlamentu nikogo nie oburzają i nie interesują. Oszczerstwa wygłaszane w Sejmie były przyjmowane ze spokojem, a nawet z satysfakcją, dopóki były skierowane do reprezentantów lewicy. Fala oburzenia wylała się dopiero teraz, gdy obelżywie potraktowani zostali prezesi IPN i NBP, powołani na te stanowiska przez koalicję solidarnościową. Oczywiście, że miotacze tych obelg powinni być przywołani do porządku. Niestety, reakcja na nie odsłania tylko nową stronę zepsucia panującego w polskim życiu publicznym. Nic mi nie wiadomo o tym, czy PEN Club odezwał się był choć jednym słowem, gdy w Sejmie rzucano wyrachowane oszczerstwa na urzędującego premiera. Wiadomo o czymś innym: w kołach zbliżonych do tego szacownego stowarzyszenia przyjmowano te oszczerstwa z nadzieją, że się potwierdzą, i bardzo sarkano na prokuratora, który uznał je za fałszywe. Milczenie PEN Clubu wówczas, gdy trzeba było mówić, odebrało mu dużo wiarygodności, bez której nie jest się autorytetem moralnym. Pomijam już bałamuctwa zawarte w oświadczeniu, wystarczające, aby go nie brać z całym zaufaniem. Czy nie chodzi naprawdę o obronę „właściwych środków finansowych” dla IPN? Też na lekceważenie naraża się autor, który winę za sejmowe skandale przerzuca na… Leszka Millera. („A za to, że taki klimat powstaje, w pierwszym rzędzie odpowiedzialnością obarczam rządzącą lewicę, zwłaszcza premiera Millera”. „Gazeta Wyborcza”, 9-10.03). Na paszkwilancki język przeciwników Leszek Miller powinien opuścić głowę i milczeć lub dać odpowiedź w słodkich słówkach. Hipokryzja, jak ktoś powiedział, jest hołdem złożonym moralności. I tylko ona, hipokryzja, pozostała „prawicy” z całej moralności. Świadectwem zatarcia rozróżnień instytucjonalnych i hierarchicznych w państwie polskim, świadectwem anomii na górze jest pouczenie, jakiego Sejmowi udzielili dwaj rzecznicy i dwaj prezesi (praw dziecka i obywatelskich, Trybunału Konstytucyjnego i NIK-u). Wszyscy oni na swoje urzędy zostali powołani przez Sejm. Do ogólnego pouczania Sejmu zajmowane przez nich urzędy uprawnienia nie dają. Panowie Jaros, Safjan czy Sekuła mogą krytykować Sejm na takich prawach, jak ja w tej chwili to robię, swoje tytuły i urzędy mają zostawić w szatni. Ten argument do nich nie trafi, ponieważ oni w gruncie rzeczy czują się reprezentantami koalicji, jaka ich powołała. Nasza elita jeszcze do tego nie dorosła, żeby pojmować Sejm bez zaimka dzierżawczego. Nas powołał nasz Sejm, wobec waszego Sejmu jesteśmy mentorami. Naczelna
Tagi:
Bronisław Łagowski









