Wygrali w sądzie z księdzem, który znęcał się nad ich dzieckiem, ale odwróciła się od nich prawie cała wieś – Nie dam swego dziecka na zatracenie, nie pozwolę Wojtka zmarnować. Tyle, cośmy się tu przez proboszcza wycierpieli, to szkoda gadać – Halina Król nerwowo zapala papierosa. – Żeby 12-letni chłopak nie mógł spać, nie miał kolegów i bał się do szkoły chodzić? Kiedyś proboszcz nie dał mu komunii, po prostu go ominął. Myślałam, że się spalę ze wstydu. – Teraz do spowiedzi i komunii jeżdżę do kościoła w Miętustwie – wtrąca cicho Wojtek. Plac Jana Kazimierza w Pyzówce to centrum wsi. Tu jest przystanek podmiejskich autobusów i prywatnych busów; trzy obdarte kosze na surowce wtórne, piętrowy pensjonat i kilku mężczyzn smętnie popijających piwo. Jest też sklep wielobranżowy, którego właścicielka przegania Wojtka, gdy dziecko chce kupić drożdżówkę. Pół kilometra w drugą stronę żółci się na wzgórzu dom Królów. Sąsiedzi chętnie pokazują, gdzie mieszkają ci, co to wstydu nie mają i księdza po sądach włóczą. – To, proszę pani, patologiczna rodzina. Chłopak chuligan, ojciec pijak. I do kościoła nie chodzą – informuje mnie kobieta na przystanku. Nie chce się przedstawić, ale za księdzem stoi murem. – Święty człowiek. Wyciąg dla dzieci zrobił i w piłkę z nimi grywa. Taki energiczny jest. I o tym byście lepiej pisali w gazetach – dodaje. Nie ci chrzestni Na Królowym płocie i rozciągniętych między drzewami sznurkach suszy się pranie. Same dziecięce ubrania. Porządne meble w kuchni, serwetka na stole, w pokoju solidna meblościanka. W drzwiach buja się kolorowa huśtawka. Na podłodze leżą porzucone zabawki. – Jeszcze nie zdążyłam posprzątać do reszty – tłumaczy się gospodyni. – Najpierw popraliśmy, prawda Wojtuś? – zwraca się do drobnego, krótko ostrzyżonego chłopca. A ten przytakuje i z wprawą łapie za rękę młodszą siostrę, która gramoli się na krzesło. Królowie dochowali się szóstki dzieci. Wojtek zabiera te młodsze na trawnik przed domem, dzięki czemu Halina Król może ze mną w spokoju porozmawiać. Właściwie nie pamięta już, czym jej rodzina źle się zasłużyła miejscowemu proboszczowi. Chyba zaczęło się od urodzin Damiana. Ważył ledwie 70 dekagramów i nie wiadomo było, czy przeżyje. Gdy po trzech miesiącach wrócił ze szpitala, rodzice chcieli go ochrzcić. Matka poszła w tej sprawie w sobotę, to ksiądz kazał przyjść w poniedziałek, a w poniedziałek minął ją na motorze bez słowa, jakby wcale nie byli umówieni. No to przyszła znowu, we wtorek. – Damian cały czas wymiotował, zostawiłam go z najstarszym, Pawłem. Wzięłam sto złotych, chciałam tylko, żeby dziecko było ochrzczone w kościele, kiedykolwiek, nawet w zwykły dzień, bo nie wiadomo było, czy długo pożyje. Ksiądz powiedział, że nie ochrzci. Podobno mu się chrzestni nie podobali. Gdy Damian skończył pół roku, rodzice ochrzcili go w pobliskim Miętustwie. Podobno to wtedy proboszcz upatrzył sobie Wojtka i postanowił nie dopuścić go do Pierwszej Komunii Świętej. – A on się starał, jak mógł – mówi Królowa i na kuchennym stole rozkłada dziewięć katechizmów. – To wszystko pokupowałyśmy z teściową. I dopiero ten z 1964 r. był dobry dla księdza. Ale i tak do sakramentu Wojtka nie dopuścił. „Nie umie odróżnić dobra od zła”, wyjaśnił nam. I tyle. Pani psycholog, pod opieką której jest Wojtek, uznała, że jest lekko opóźniony w rozwoju i – bez swojej winy – ma trudności w przyswajaniu wiedzy. Napisała o tym do księdza w poufnym liście, żeby dziecku pomóc. A katecheta odczytał ten list z ambony. – Takie upokorzenie – Królowa ociera łzy. – Dobrze, że ksiądz z sąsiedztwa okazał miłosierdzie i chłopak tam przystąpił do komunii. Inaczej chyba by sobie coś zrobił. Parę tygodni przed terminem tej uroczystości do Królów dotarła paczka z Ameryki. Był w niej rower dla Wojtka. – Korciło go, żeby się chociaż raz przejechać, no to mu w końcu pozwoliłam – wspomina matka. – Po jakimś czasie wrócił, schował rower i od razu się położył do łóżka. Nie chciał się myć ani nic jeść. Zajrzałam do niego, był rozpalony. Rano się przyznał, że chłopaki ze wsi go złapali, pobili i coś mu wsypali do gardła. Wtedy dopiero zobaczyłam, jak jest posiniaczony. W szkole czuł się źle i ledwie wrócił do domu. Pojechaliśmy do szpitala.
Tagi:
Majka Lisińska-Kozioł









