Kongo – czyli pole bitwy

Kongo – czyli pole bitwy

Czy po śmierci dyktatora Kabili w sercu Afryki popłyną potoki krwi?  W Demokratycznej Republice Konga, dawnym Zairze, toczy się wojna z udziałem ośmiu ugrupowań rebeliantów i armii sześciu państw afrykańskich. Tylko we wschodnich prowincjach kraju zginęło od 1998 r. 1,7 mln osób. Komentatorzy obawiają się, że po śmierci dyktatora, Laurenta Kabili, popłyną nowe potoki krwi. “Zamordowanie Kabili może mieć dla Afryki takie same następstwa, jak dla Europy zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie”, ostrzega brytyjski dziennik “The Independent”. Wystarczy, że zdemoralizowana i często miesiącami czekająca na żołd armia rozpocznie kolejną falę grabienia kraju, jak w 1991 i w 1993 r. Wystarczy, że rebelianci kontrolujący połowę państwa rozpoczną ofensywę na stolicę. Laurent Kabila padł ofiarą zamachu 16 stycznia w swym pałacu w Kinszasie. Prezydent konferował właśnie z doradcą gospodarczym, gdy do gabinetu wszedł Raszid, 18-letni ochroniarz Kabili. Zazwyczaj każdemu gościowi dyktatora odbierał broń pułkownik Edy Kapend, szef sztabu armii, ale pułkownik był nieobecny. “Chciałbym powiedzieć coś ważnego i poufnego prezydentowi”, powiedział Raszid. Kabila nadstawił ucha, by usłyszeć szept ochroniarza. Ufał Raszidowi, który jako 14-latek przebył z nim cały “szlak bojowy” znad jeziora Kiwu do Kinszasy. Odległość taką, mniej więcej jak z Paryża do Warszawy, Raszid maszerował pieszo, a potem został osobistym ochroniarzem prezydenta. Ale młodzieniec zdradził swego chlebodawcę. Powiedział coś do Kabili, wydobył pistolet z tłumikiem i raz za razem naciskał spust. Jedna kula ugodziła prezydenta za uchem, a dwie w żołądek. Śmiertelnie ranny szef państwa osunął się na podłogę. Wciąż przytomnego dyktatora przewieziono do szpitala w Kinszasie, potem do Zimbabwe, lekarze jednak okazali się bezradni. Już w minutę po zamachu żołnierze gwardii pałacowej podziurawili Raszida kulami jak sito. Władze Demokratycznej Republiki Konga dają do zrozumienia, że zabójca działał sam. Międzynarodowi komentatorzy są jednak niemal pewni, że Laurent Kabila zginął w wyniku zorganizowanego sprzysiężenia. Podobno w Kinszasie dokonano już egzekucji kilkunastu zamieszanych w spisek wyższych oficerów. Śmierć prezydenta jest kolejnym ogniwem w długim łańcuchu nieszczęść, które wstrząsają jednym z największych i najbogatszych krajów Afryki. W XIX w. Kongo było “osobistą kolonią” króla Belgów, Leopolda, którego nawet koledzy-monarchowie uważali za wyjątkowego szubrawca. Kolonizatorzy sprawowali władzę z przerażającym okrucieństwem. Afrykanów, którzy okazali się “zbyt leniwi” podczas pracy, karano obcinaniem rąk. Kraj o powierzchni takiej, jak cała Europa Zachodnia, obfitujący w nieprzebrane bogactwa naturalne – miedź i kobalt, srebro i węgiel, diamenty i złoto, uzyskał niepodległość w 1960 r., ale nie zaznał spokoju. Pod władzą “socjalistycznego” prezydenta, Patrice Lumumby, rozpoczął się chaos i wojny domowe. Najbogatsza prowincja, Katanga, ogłosiła secesję. Lumumba zginął zamordowany. U steru znalazł się Mobutu Sese Seko, który zmienił nazwę kraju na bardziej “afrykańską” – Zair – i rządził w Kinszasie przez 30 lat. Korupcja i chciwość klanu Mobutu stały się legendarne – prezydent zagarnął miliardy i doprowadził kraj do ruiny. Dyktator zwalczał komunizm, mógł więc liczyć na poparcie Zachodu. W razie potrzeby do Kinszasy przybywali na odsiecz biali spadochroniarze. Po zakończeniu zimnej wojny skompromitowany Mobutu okazał się niepotrzebny. Amerykanie sprzymierzyli się z przywódcą rebeliantów, Laurentem Kabilą, który z pomocą wojsk Ugandy i Ruandy zainstalował się w Kinszasie, witany jako zbawca. Nowy prezydent nie miał jednak kwalifikacji na męża stanu. W latach 60. żarliwy marksista, Kabila, szkolił się do walki rewolucyjnej u boku Che Guevary. Potem jednak, jak stwierdził brytyjski “The Times”, więcej czasu spędzał na eksploatacji złóż złota, diamentów, jak również w domach uciech niż na linii frontu. Nowy prezydent rychło pokłócił się ze swymi sojusznikami w Rwandzie i Ugandzie, którzy w odwecie zaczęli popierać ugrupowania rebeliantów. Komentatorzy są zgodni, że Kabila zastąpił “korupcję jeszcze gorszą korupcją, zaś tyranię jeszcze sroższą tyranią”. Na usprawiedliwienie prezydenta można jedynie powiedzieć, że miał on niewiele czasu na wprowadzenie reform, zajęty walką o utrzymanie jedności kraju, zamieszkanego przez 200 różnych grup etnicznych. Rebelianci stanęli już u wrót stolicy, Kabilę uratowała jednak interwencja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2001, 2001

Kategorie: Świat