Kongres (nie)zjednoczenia

Kongres (nie)zjednoczenia

Dziewiątego października, odbył się kongres Nowej Lewicy. Wybrano władze partii a impreza toczyła się pod znakiem zjednoczenia. Czy aby na pewno? Z sali został usunięty Piotr Rączkowski jeden z kandydatów na współprzewodniczącego partii, który opowiada nam jak to jest być niewygodnym dla Czarzastego człowiekiem.

Co się wydarzyło na kongresie Nowej lewicy?

Zaczęło się, tak naprawdę, sześć lat temu, kiedy konkurowałem z Włodzimierzem Czarzastym na funkcję przewodniczącego. Przegrałem wtedy, ale nikt nikogo nie wyrzucał z sali. Teraz niby zbieramy się pod szyldem „łączy nas Polska”, niestety można do tego dodać „dzieli nas Czarzasty”. „Ważny jest każdy człowiek”, w związku z tym, każdego niewygodnego dla siebie człowieka przewodniczący wyklucza. Kiedy Czarzasty został przewodniczącym 6 lat temu, powiedział, że będzie rozliczał Rozbrat (dawna siedziba SLD w Warszawie), rzucał dzidą, walczył o każdego członka i sztandaru nie wyprowadzi. Dziś widać, że nie zrealizował żadnej z tych obietnic. Taka jest właśnie rzeczywistość i demokracja według Czarzastego – co innego myśli, co innego mówi, co innego robi.

Dlatego pan kandydował?

Tak, walczę z Czarzastym o demokrację bezpośrednią w partii. W wypadku demokracji pośredniej, wybieramy delegatów, którzy są łatwi do zastraszenia, skorumpowania czy zmanipulowania w jakiś inny sposób. W opcji demokracji bezpośredniej nie ma sytuacji, w której ktoś ma wpływ na wszystkich członków. Przewodniczący musi wtedy przekonywać argumentami a nie siłą. Siłą polityka jest umiejętność przekonywania do swoich poglądów a nie narzucania ich. Partia jest dobrowolnym stowarzyszeniem ludzi pod wspólnym szyldem w celu realizacji wspólnych celów. Nie mam nic przeciwko łączeniu Wiosny z SLD, chociaż od zawsze powtarzam, że po to się podzielili, żeby się połączyć…

Jak to?

Biedroń, Czarzasty i Gawkowski byli członkami SLD. Wiosnę utworzyli w celu przejęcia młodego elektoratu przez partię Biedronia. Stary miał tymczasem zostać przy Czarzastym. Projekt nie do końca się powiódł, więc po prostu się połączyli, tylko nikogo, poza wąską grupą, nie zapytali o zdanie. Nie było żadnego pytania, żadnego referendum. Po prostu tak ma być, bo Czarzasty obiecał Biedroniowi. I to był jeden z powodów mojego kandydowania. Poza tym buntownicy przeciw wizji Czarzastego, de facto nie wykazali się żadną inicjatywą. Wówczas ja, taki, nobody, postanowiłem stanąć jeszcze raz w szranki z Czarzastym.

Nie powiedziałbym, że taki nobody, dopiero co, czytałem Pańską wypowiedź dla „Faktu”, że kiedy pana rozpoznano na kongresie, to okazało się, że pana obecność jest niepożądana.

Dla większości członków nie jestem znany. No może ktoś mnie kojarzy z Facebooka. Znam swoje możliwości i swoje miejsce w szyku też. Nie jestem bufonem, który będzie pozował na znaną osobę.

Wracając do sytuacji na kongresie…

Wiedziałem, że mogą nas wyrzucić z tego kongresu. Gdy weszliśmy na salę to jeszcze nic się nie działo. Ponieważ do środka wpuszczali wolontariusze z Wiosny, którzy nas nie znali, a my nie robiliśmy zadymy, to udało nam się wejść. Gdyby na wejściu stały osoby, które nas kojarzą, to pewnie sytuacja wyglądałaby inaczej. Jednak, gdy skończył się otwierający show, przyszli ochroniarze z organizatorem z Wiosny i kazali nam opuścić salę.

Jaka była pana reakcja?

Powiedziałem, że nie opuszczę kongresu, póki nie zostawię kartki ze zgłoszeniem swojej kandydatury na współprzewodniczącego. Dopiero wówczas mogę wyjść. Oczywiście nikt nie mógł mi powiedzieć, gdzie mogę zostawić zgłoszenie, bo nie odbyła się jeszcze rada kongresu.

Czyli nie udało się zgłosić tej kandydatury?

Na wszelki wypadek poprosiłem jednego z delegatów, żeby zgłosił moją kandydaturę. Okazało się, że dobrze zrobiłem, bo kolega, po tym jak mnie wyrzucono, zgłosił mnie. Ja zostałem w recepcji prosząc, aby wpuszczono mnie na salę abym mógł dokonać prezentacji, tak jak Czarzasty i Biedroń.

I wtedy przyjechała policja…

Tak. Wytłumaczyłem aspirantowi, że mam prawo tu być jako członek partii z frakcji SLD, że nie zakłócam imprezy, a nawet zgłosiłem swoją kandydaturę w głosowaniu. Poza tym, umówmy się, to nie jest prywatne wesele Czarzastego, Żukowskiej, Biedronia i Śmiszka. To impreza partyjna, z której nie można kogoś ot tak, wyrzucać jak z prywatnego wydarzenia. To, że Czarzasty narzucił pewne reguły gry nie oznacza, że musimy je akceptować. Szczególnie kiedy nie są zgodne z demokracją.

Czyli jak dobrze rozumiem, była możliwość formalnego zgłoszenia kandydatury na współprzewodniczącego, ale nie miał pan takiej możliwości?

Tak, w materiałach programowych, które były nawet w strefie dla gości, w paragrafie dwunastym regulaminu kongresu napisano, że zostawiając kartkę z imieniem, nazwiskiem i frakcją można zgłosić swoją kandydaturę. Tak też zrobiłem, spełniając wszystkie wymogi formalne.

Nasz redakcyjny kolega Robert Walenciak ukuł takie sformułowanie, że to teraz „Prywatna Partia Czarzastego”. Co pan o tym sądzi?

Kiedy usłyszałem to pierwszy raz, stwierdziłem, że to fantastyczna nazwa. Sam mówię, że Nowa Lewica to „Prywatna Partia Czarzastego”. Przynajmniej ta część związana z SLD. Co do innych frakcji trudno mi powiedzieć. Odczuwam na sobie sposób kierowania partią. Czarzasty jest jak prezes, wydaje polecenia. Tu nie ma pytań.

Rozmawiał Kornel Wawrzyniak

Robert Biedroń i Włodzimierz Czarzasty, fot. Tomasz Jastrzebowski/REPORTER; Piotr Rączkowski, fot. lewica.org.pl

Wydanie:

Kategorie: Z dnia na dzień

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy