Koniec imperium?

Koniec imperium?

Spazmy światowego kapitalizmu powodują kłopoty już nie tylko w krajach peryferyjnych i półperyferyjnych, lecz także w państwach, które uchodziły za centrum globalnego ładu. Po Grecji, Irlandii i Włoszech fala kryzysu uderza ze zdwojoną siłą w centralny układ obecnego porządku – w Stany Zjednoczone. Analitycy zastanawiają się, czy wielki dług publiczny nie spowoduje w sierpniu bankructwa USA. Che Guevara, podejmując w Ameryce Południowej rewolucyjną walkę z niesprawiedliwością społeczną, stwierdzał: „Zazdroszczę wam, Północni Amerykanie – żyjecie w środku największej bestii świata”. Dziś bardzo by się zdziwił, jeśli zobaczyłby na własne oczy, jak ta bestia staje się coraz bardziej wyliniałym kotem. Choć wciąż pokazującym pazury w różnych częściach świata. Nikt też nie przewidywał, że Amerykanie staną się dłużnikami Chińskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. To od Chińczyków dziś w wielkim stopniu zależy dalsze być albo nie być Amerykanów. Po zakończeniu zimnej wojny i triumfalizmie neoliberalnego, anglosaskiego modelu kapitalizmu niektórym mogło się wydawać, że nastąpił „koniec historii” i tylko kwestią czasu jest, kiedy nowy porządek świata będzie oznaczany puszkami coca-coli, logo McDonald’s i ruchami amerykańskich lotniskowców. Ci spośród amerykańskich elit władzy i biznesu, którzy martwili się, jak uzasadnić dalsze zbrojenia po upadku bloku wschodniego, nie musieli długo czekać. Straszak terroryzmu dostarczał wystarczających uzasadnień do dalszej krucjaty pod gwiaździstym sztandarem. Szczególnie po 11 września amerykańskie jastrzębie z prawicy republikańskiej poczuły wiatr w żaglach. Jak pisał znany ekonomista Paul Krugman, zanim jeszcze opadł pył ze zburzonych wież World Trade Center, wpływowi republikanie dali sygnał, „że zamierzają wykorzystać terroryzm jako pretekst do wprowadzenia radykalnie prawicowego programu”. Republikanie Busha uznali, że kwestionowanie działań władzy jest niepatriotyczne i szkodliwe. Natomiast patriotyczne było – jak zauważył Noam Chomsky – „realizowanie bezdusznej i wstecznej polityki, która przynosi korzyść bogatym, ograniczanie programów socjalnych służących ogromnej większości i podporządkowanie zastraszonej ludności wzmożonej kontroli państwa”. Wspomniany Paul Krugman w 2003 r. pisał na łamach „New York Timesa”, że bardziej skrajni republikanie, którzy są u steru, „najwyraźniej chcą zrujnować finanse publiczne, co stworzyłoby kuszącą perspektywę wprowadzenia cięć wydatków socjalnych tylnymi drzwiami”. Ta przepowiednia sprawdza się dziś. Pod pretekstem walki z kryzysem można ciąć wszelkie wydatki socjalne. Przy chórze tzw. doradców finansowych, na co dzień zatrudnianych w wielkich bankach, i w atmosferze zagubienia oraz obojętności reszty społeczeństwa koszty kryzysu zrzuca się na barki tzw. zwykłych ludzi. Co więcej, ten wątpliwy wzór działania wpływa również na inne kraje – w tym oczywiście na Polskę. Trudno, żeby było inaczej, jeśli amerykański porządek od czasu schyłkowej PRL był w tej części świata uosobieniem raju na ziemi, a później na progu polskiej transformacji amerykańska wersja kapitalizmu była jedyną, którą znał Balcerowicz i inni akuszerzy nowego ładu w Polsce. Model reński gospodarki, o skandynawskim nie wspominając, nie był znany ówczesnym elitom władzy w Polsce. Dominującą mantrą było „ciąć wydatki, obniżać podatki”. To pierwsze dotyczyło sfery publicznej. To drugie biznesu i najlepiej zarabiających. I tak zostało niestety do dziś. I choć społeczeństwo polskie coraz bardziej dystansuje się od „amerykańskiego marzenia” (wojna w Iraku o tanią ropę, wojna w Afganistanie, utrzymywanie wiz dla Polaków, kiepski interes z zakupem przestarzałych samolotów F-16 i niezrealizowanym offsetem zrobiły swoje), to jednak w praktyce Polska pozostaje wciąż jednym z najbardziej zamerykanizowanych krajów. Poza neoliberalnym modelem gospodarczym, który faworyzuje niewielką grupę bogatych kosztem reszty społeczeństwa, także w innych sferach życia zbiorowego widać wiele podobieństw między modelem amerykańskim a polską rzeczywistością. Problemy z opieką zdrowotną, które nękają Polaków, są i tak niewielkie w porównaniu z tym, z czym mają do czynienia w przypadku choroby Amerykanie pozbawieni ubezpieczenia zdrowotnego. Ale komercjalizacja służby zdrowia i przeznaczanie przez państwo polskie niewystarczających i jednych z najniższych w Europie nakładów na publiczną opiekę medyczną to jak najbardziej trend amerykański. Niewielkie znaczenie i marginalizacja związków zawodowych w życiu społecznym to również wspólna cecha społeczeństwa polskiego i amerykańskiego – mocno odbiegająca od standardów europejskich. Podobnie jak purytańska hipokryzja, obecność cenzury religijnej i umieszczanie symboli religijnych w życiu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 30/2011

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk