Koniec Londonistanu?

Koniec Londonistanu?

Rząd brytyjski zamierza żelazną ręką poskromić islamskich radykałów „Reguły gry się zmieniły”, oświadczył oburzony premier Tony Blair po zamachach z 7 lipca. Władze Wielkiej Brytanii zamierzają wreszcie rozprawić się z radykalnymi muzułmanami, którzy dotychczas cieszyli się nad Tamizą niespotykaną swobodą działania. W areszcie deportacyjnym znalazło się dziesięciu notorycznych podżegaczy, w tym palestyński imam Abu Qatada, uważany za „duchowego ambasadora bin Ladena w Europie”. Gabinet Blaira planuje też wprowadzić szereg ustaw umożliwiających deportację takich osób, niebędących obywatelami Królestwa, które nawet „pośrednio” usprawiedliwiają lub gloryfikują terroryzm także w innych krajach świata. Władze zapowiadają, że wyrzucani z kraju mogą być nawet ludzie, którzy odwiedzają księgarnie lub strony internetowe propagujące terroryzm i przemoc. Gabinet Blaira zdecydował się na te stanowcze posunięcia, aby skończyć z wizerunkiem Wielkiej Brytanii jako bezpiecznego matecznika islamskich ekstremistów i krzewicieli dżihadu. Wizerunek ten sprawił, że stolicę Zjednoczonego Królestwa zaczęto nazywać Londonistanem. Być może jako pierwsi o Londonistanie mówili funkcjonariusze francuskich sił specjalnych, poirytowani opieszałością i źle pojętą tolerancją swych brytyjskich kolegów. W każdym razie „mahometańska” nazwa dla metropolii nad Tamizą ma uzasadnienie. W Wielkiej Brytanii mogli bowiem przez lata szerzyć przesłanie nienawiści najbardziej fanatyczni imamowie. Jednym z nich był osławiony Abu Hamza, który przez 10 lat wygłaszał podjudzające kazania piątkowe w meczecie Finsbury Park. Jednoręki duchowny co tydzień rzucał gromy przeciwko „skorumpowanemu Zachodowi” i „bezbożnym niewiernym”. Do jego wielbicieli należeli Richard Reid, niedoszły bombiarz, który usiłował wysadzić w powietrze samolot pasażerski za pomocą ładunku wybuchowego ukrytego w bucie, jak również Zacarias Moussaoui, jedyny oskarżony w Stanach Zjednoczonych o udział w zamachach z 11 września 2001 r. W meczecie Finsbury Park bywał także Dżamel Beghal, skazany we Francji w 2002 r. za przygotowywanie zamachów na obiekty amerykańskie. Dopiero w styczniu 2003 r. władze odważyły się usunąć wichrzyciela z meczetu. Abu Hamza nie ugiął się i przemawiał na ulicach. Wreszcie w maju 2004 r. imam został aresztowany na wniosek Stanów Zjednoczonych, które domagają się jego ekstradycji. W USA Abu Hamza oskarżony jest o wspomaganie Al Kaidy oraz o zamiar utworzenia obozu szkoleniowego dla terrorystów w stanie Oregon. Innym fanatykiem, który prowadził słodkie życie w Londonistanie, był Omar Bakri Muhammad. Ten syryjski kaznodzieja uzyskał azyl polityczny w Wielkiej Brytanii już w 1985 r. Bakri założył angielską filię organizacji fundamentalistów islamskich Hizb-ut-Tahrir, a później al-Muhadżirun (obecnie rząd Blaira zamierza zdelegalizować oba te ugrupowania). Uczniowie imama z Syrii zostawali zamachowcami samobójcami w innych krajach. Bakri wydał fatwę (edykt religijny) stwierdzającą, że prezydent Pakistanu, Pervez Musharraf, zasłużył na śmierć. Drukował ulotki głoszące: „Islam jest przyszłością Wielkiej Brytanii” czy „Homoseksualizm to śmiertelna choroba”. Już po lipcowych zamachach oświadczył, że nie wydałby policji bombiarza-samobójcy. Prasa podniosła alarm, domagając się przykładnego ukarania „siewcy nienawiści”. Oburzenie było tym większe, że Bakri nie skalał się pracą i wraz z żoną oraz siedmiorgiem dzieci żył z zasiłku. Nad Tamizą rozległy się głosy, żądające postawienia Syryjczyka przed sądem za zdradę. Bakri przezornie wyjechał do Libanu, lecz okazało się, że gdyby zechciał powrócić, nie można mu tego zabronić. Na szczęście Bakri, przynajmniej jak deklaruje, wracać nie zamierza. Komentatorzy zastanawiają się, dlaczego rząd tak długo patrzył na knowania podżegaczy przez palce. Niektórzy, np. Ilyas Frahush, publicysta ukazującego się w Londynie międzynarodowego magazynu arabskiego „Al-Majalla”, twierdzą, że władze brytyjskie zawarły z wojowniczymi wyznawcami Proroka nieformalny układ. Islamiści mogli liczyć w Wielkiej Brytanii na azyl i wolność słowa, bezkarnie grzmieć przeciw „zgniłemu Zachodowi” i „zdradzieckim Żydom”. W zamian jednak musieli powstrzymać się od zamachów na angielskiej ziemi. Także wielu amerykańskich polityków podejrzewa, że rząd w Londynie zawarł z islamistami swego rodzaju „pakt Fausta”. Jeśli umowa rzeczywiście istniała, została przez stronę muzułmańską zerwana 7 lipca. Dla społeczeństwa brytyjskiego krwawe zamachy w Londynie, w których straciły życie 52 osoby, były szokiem. Tym większym, że okazało się, iż dokonali ich młodzi wyznawcy islamu, poddani królowej, urodzeni i wychowani na angielskiej ziemi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 38/2005

Kategorie: Świat