Kordoba Sikorskiego

Kordoba Sikorskiego

Do obsadzenia jest 130 ambasad i 130 stanowisk ambasadora. Polacy nie dostaną nic. Dlaczego? Politykę i polityków ocenić można na podstawie jednego kryterium – kryterium skuteczności. A jeżeli tak, to klęska Polski w staraniach o miejsca w nowo tworzonym korpusie europejskiej dyplomacji wystawia ministrowi Sikorskiemu bardzo złe świadectwo. Okazuje się, że Polska jest na marginesie Europy, choć Donald Tusk i Radosław Sikorski od dwóch lat nas przekonują, że jest inaczej. Bruksela, 19 listopada 2009 O tym, że Polska nie wróciła z europejskiego marginesu, gdzie trafiła w czasach Kaczyńskich, mogliśmy się przekonać podczas listopadowego szczytu w Brukseli. Szczyt ten układał Europę traktatu lizbońskiego, to on miał zadecydować, kto będzie przewodniczącym Rady Europejskiej, czyli prezydentem Europy, a także kto pokieruje nowo tworzoną europejską dyplomacją. Przed szczytem media opisywały dwie ścierające się koncepcje – francusko-niemiecką „słabego prezydenta” i brytyjską – „silnego”. Dodając, że w tej roli Londyn widzi Tony’ego Blaira. Dla nas ciekawsza była gra Polski, strategia działania. Z kim będziemy grać, jakie cele sobie stawiać. Teoretycznie Polska mogła odegrać na szczycie istotną rolę. Mogła próbować stanąć na czele „nowych państw” Unii, być języczkiem u wagi albo też pośrednikiem między różnymi koncepcjami. Jednak informacje, które z Brukseli napływały, dokładnie temu przeczyły. Pierwszym zgrzytem był głośny sprzeciw naszego ambasadora przy Unii, Jana Tombińskiego, wobec kandydatury Massima d’Alemy, byłego premiera Włoch, na stanowisko szefa europejskiej dyplomacji. Tombiński zaatakował d’Alemę za to, że ten w przeszłości był… działaczem Włoskiej Partii Komunistycznej. Ten atak wprawił w osłupienie Europejczyków, zaskoczonych agresją i ignorancją polskiego ambasadora. D’Alema był jednym z głównych z inicjatorów przekształcenia partii komunistycznej w socjaldemokratyczną, był twórcą Drzewa Oliwnego, cieszy się w Europie szacunkiem, i to nie tylko na lewicy. Niezręczny atak Tombińskiego pokazał, że Polska nie ma wyczucia w sprawach europejskich. Że wciąż jest PiS-owska. A to nie napawało optymizmem. A za chwilę było jeszcze gorzej. Tym razem autorem niezręczności był premier Donald Tusk, który po przyjeździe do Brukseli mówił dziennikarzom, że sprawa wyboru prezydenta Europy jest daleka od rozstrzygnięcia i że trzeba przygotować się na nocny maraton. A najpewniej nastąpi to na następnym szczycie. Tymczasem Herman Van Rompuy i Catherine Ashton wybrani zostali w trzeciej godzinie obrad. Co gorsza, premier nie potrafił skomentować tego wyboru – mówił, że są to słabe kandydatury, że specjalnie wybrano takie osoby, by odgrywały jak najmniejszą rolę. Najpewniej Donald Tusk miał rację. Tylko że nie przemyślał skutków swych słów. I z Van Rompuyem, i z panią Ashton przyjdzie nam załatwiać wiele spraw. Dlaczego więc mamy ich, bez jakiegokolwiek powodu, obrażać? Szczyt w Brukseli przyniósł obserwatorom polskiej dyplomacji wiele cennego materiału. Czarno na białym przekonaliśmy się, że polski premier stał na marginesie wydarzeń i nie był w niczym zorientowany. Nie tylko nikt niczego z nim nie konsultował, nie uzgadniał, ale nawet nie był poinformowany, jak toczy się gra. Najmocniejsi w Europie załatwili wszystko między sobą. A my nie zbudowaliśmy żadnego bloku, z którym trzeba by było się liczyć. I na dodatek nie wiedzieliśmy, jak w takiej sprawie się zachować. Warszawa, grudzień 2009 – styczeń 2010 (1) Wybór pani Ashton na stanowisko szefowej europejskiej dyplomacji przyspieszył operację budowy europejskiego korpusu służby zewnętrznej. Od początku było wiadomo, że Polska w budowie tego korpusu nie będzie odgrywać istotnej roli, ale mimo wszystko mamy poza obszarem Unii swoje interesy, które chcielibyśmy zabezpieczyć. Tak przecież budowaliśmy swój wizerunek. Unia zresztą tak działa, milcząco przyznając, że są państwa, które mają szczególne strefy swych interesów, że są jej oknem na poszczególne regiony. Wiadomo, że północna i zachodnia Afryka to domena Francji, że Commonwealth to Wielka Brytania, że Ameryka Łacińska to Hiszpania. Polska budowała swą pozycję jako państwo będące dla świata Zachodu oknem na Wschód. Oczywiście ta budowa była mocno na wyrost, ale – przynajmniej za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego – uznawano i w Europie, i w Stanach Zjednoczonych, że Polska na sprawach wschodnich się zna. Logiczną więc konsekwencją takiego stanu rzeczy było, że Polska powinna zapewnić sobie wpływ

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2010, 2010

Kategorie: Kraj