Byli czołowi politycy brazylijscy skazani za afery finansowe trafili do więzienia W Brazylii doszło do historycznego przełomu. Po raz pierwszy dygnitarze wysokiego szczebla skazani za korupcję, pranie pieniędzy, utworzenie organizacji kryminalnej i inne przestępstwa trafili do więzienia. Do tej pory czołowi politycy w tym wielkim kraju uchodzili za bezkarnych i przez dziesięciolecia rośli w siłę w ratuszach, pałacach gubernatorskich, w parlamencie i w zarządach przedsiębiorstw państwowych. W sondażach opinii społecznej politycy mają gorsze notowania niż prostytutki. Wielkie koncerny księgują wydatki na transport, pokonanie przeszkód biurokratycznych oraz na łapówki dla urzędników jako Custo Brasil – specjalne koszty brazylijskie. Brazylijczycy mówią, że w ich kraju korupcja w polityce i administracji jest wszechobecna jak samba. A finałem afer jest radosny taniec ich uczestników opływających w dostatki. Nie bez powodu przysłowie głosi: Tudo acaba em Samba (wszystko kończy się sambą). Pewien kandydat na burmistrza São Paulo prowadził kampanię wyborczą pod hasłem: „Tak, kradnę, ale przynajmniej coś robię”. Winni wreszcie za kraty Być może ta sytuacja przynajmniej częściowo się zmieni. 15 listopada sędzia Sądu Najwyższego Joaquim Barbosa orzekł, że 12 spośród 25 polityków, bankierów i biznesmenów skazanych w wielkim procesie korupcyjnym w końcu ubiegłego roku powinno zacząć odbywanie kary. Barbosa odrzucił kolejne odwołania od wyroku, nazywając je „próbą opóźnienia działania wymiaru sprawiedliwości”. 11 osób posłusznie oddało się w ręce policji. Tylko Henrique Pizzolato, były prezes państwowego Banco do Brasil, skazany na ponad 12 lat więzienia, zbiegł do Włoch. Ma obywatelstwo tego kraju i liczy na uniknięcie ekstradycji. W liście do adwokata stwierdził, że we Włoszech będzie miał „uczciwy proces bez nacisku mediów”. Najsławniejszym pensjonariuszem zakładu karnego został José Dirceu de Oliveira e Silva, w latach 2003-2005 szef gabinetu prezydenta Luiza Inácia Luli da Silvy. Dirceu był wtedy uważany za drugą osobę w państwie, a komentatorzy zakładali, że zostanie gospodarzem pałacu prezydenckiego. Afera korupcyjna zakończyła jednak jego błyskotliwą karierę. José Dirceu dowiedział się o decyzji sędziego Barbosy, gdy wypoczywał na ekskluzywnej plaży w stanie Bahia. Polityk twierdzi, że jest niewinny i stanie się więźniem politycznym. Dirceu był zasłużonym lewicowym bojownikiem przeciw juncie wojskowej, która w latach 1964-1985 sprawowała w Brazylii rządy represji. Po wybuchu afery korupcyjnej utracił jednak szacunek społeczny. Złośliwi nazwali go „Rasputinem prezydenta Luli”. Za kratkami znaleźli się też założyciel i były przewodniczący wciąż rządzącej w Brazylii Partii Pracujących José Genoino oraz dawny skarbnik tego ugrupowania Delúbio Soares. W listopadzie zeszłego roku Genoino usłyszał wyrok sześciu lat i 11 miesięcy, a Soares – ośmiu lat i 11 miesięcy. Genoino zareagował gwałtownie, pisząc w liście: „Z oburzeniem odrzucam decyzję Sądu Najwyższego. O co oni mnie oskarżają? Przecież nie ma żadnych dowodów”. Według sędziego Barbosy, dowodów winy jest aż nadto. Sowite miesięczne dotacje Przy współpracy bankierów i biznesmenów skazani politycy stworzyli system zwany przez obywateli mensalão, co można przetłumaczyć jako hojne comiesięczne honorarium. W ramach tego systemu każdego miesiąca wypłacano parlamentarzystom wysokie łapówki, niekiedy stanowiące równowartość 8 tys. dol. W zamian za to w głosowaniach deputowani popierali rząd. W brazylijskim systemie politycznym nie ma progu wyborczego. W Kongresie Narodowym zasiadali przedstawiciele 14, niekiedy nawet 18 partii, co uniemożliwiało skuteczne sprawowanie władzy. Tym bardziej że niektóre partie zakładane są przed wyborami, a ich najważniejszym, często jedynym celem jest zdobywanie ekonomicznych profitów czy lukratywnych stanowisk w przedsiębiorstwach państwowych dla swoich członków. Kupowanie głosów odbywa się na wszystkich poziomach życia politycznego Brazylii. Ale w systemie mensalão ta praktyka stała się niemal legalna. Pieniądze dla deputowanych pochodziły m.in. z fikcyjnych kredytów zaciąganych w przedsiębiorstwach państwowych. Podobno w ramach tego systemu zdobywania głosów wypłacono parlamentarzystom równowartość 50 mln dol. Gotówkę w kopertach wręczali zaprzyjaźnieni przedsiębiorcy, tacy jak Marcos Valério Fernandes de Souza, który w zamian dostawał dla swojej firmy lukratywne kontrakty państwowe. Burza rozpętała się, gdy w czerwcu 2005 r. oskarżony o korupcję parlamentarzysta Roberto Jefferson ze sprzymierzonej z rządem centrowej partii PTB
Tagi:
Jan Piaseczny