Koszmarne miejsce na wojnę

Koszmarne miejsce na wojnę

Czy Afganistan stanie się grobem amerykańskich żołnierzy? „Jeśli Amerykanie pójdą tam wojować, będę współczuł tych chłopcom. Szkoda mi ich matek i sióstr. To okaże się dziesięć razy gorsze od Wietnamu. W porównaniu z Afganistanem Wietnam to piknik. Dostaną tam w zęby, ach jak porządnie dostaną”, ostrzega Jurij Szamanow, były pułkownik sowiecki, weteran walk w kraju Hindukuszu. „Rakiety ich nie uratują, bo tam nie ma celów. Można prowadzić kanonadę przez cały rok, góry wytrzymają wszystko”, dodaje Szamanow, wskazując, że z uwagi na rzeźbę terenu prowadzenie konwencjonalnych operacji wojennych w Afganistanie jest niemożliwe. Eksperci militarni są zgodni – rządzona przez talibów kraina jest najbardziej przerażającym teatrem wojny na świecie. Wygląda tak, jakby została stworzona przez dysponującego nieograniczonymi środkami generała, pragnącego mieć teren idealny do wojsk partyzanckich i obrony. Tom Carey, były komandos słynnych brytyjskich oddziałów specjalnych SAS, który szkolił walczących z wojskami sowieckimi afgańskich mudżahedinów, opowiada: „Jako teren walk to absolutny koszmar, także logistyczny. Masyw Hindukuszu jest naturalną fortecą. Nie można tam wprowadzić pojazdów – przełęcze są za strome. Można oczywiście wysłać piechotę, lecz należy zapewnić jej osłonę artylerii i moździerzy. W ciasnych wąwozach to prawie niemożliwe”. W Afganistanie przeciw wojskom inwazyjnym sprzysięgło się wszystko – rzeźba terenu, klimat, choroby oraz pozostawione przez Sowietów i różne frakcje mudżahedinów 15 milionów min! Złowroga nazwa „Hindukusz” znaczy „Zabójca Hindusów”. W tych dzikich górach, wznoszących się do siedmiu tysięcy metrów, w wyższych partiach, pokrytych wiecznym śniegiem i lodem zginęły bowiem tysiące jeńców wziętych w Indiach przez afgańskich najeźdźców i pędzonych przez śnieżne przepaście. Południowo-zachodnią, nizinną część Afganistanu pokrywają stepy i bezwodne pustynie. Latem temperatura dochodzi do 50 stopni C. Wichury, szalejące z mocą tajfunu, wzniecają burze piaskowe, w których spalają się silniki śmigłowców, zaś supernowoczesny sprzęt elektroniczny odmawia posłuszeństwa. Jeśli Amerykanie wylądują w Afganistanie w najbliższych dniach, wpadną wprost w objęcia srogiej zimy. 40-stopniowe mrozy nie są tu anomaliami pogodowymi. Najpierw uderzą zimne, rzęsiste ulewy, potem deszcz zmieni się w śnieg. W połowie października żołnierze usiłujący sforsować wąwozy Hindukuszu utkną w zaspach dosłownie po szyję. „Marszruta, którą można pokonać latem w trzy dni, zimą zajmie dni dziesięć. Trzaskający mróz uniemożliwi użycie śmigłowców. W cieplejsze dni helikoptery będą rozbijać się we mgle”, kreśli ponure wizje Tom Carey. Bombardowania z powietrza nie złamią woli oporu talibów – w Afganistanie nie ma infrastruktury, dróg, kolei, elektrowni, mostów, które można by obrócić w gruzy. Najlepszą obroną tutejszych bitnych górali jest ich zacofanie. Aby zdusić opór Talibanu, Amerykanie i ich sojusznicy będą musieli posłać wojska lądowe do walki. Ale nawet twardzi komandosi z oddziałów SAS czy Rangersów nie uchronią się przed czyhającymi wszędzie zarazkami, na które krajowcy są uodpornieni. Żółtaczka, malaria, wirus podobny do potwornej afrykańskiej Eboli okażą się zabójcze dla ludzi Zachodu. Po trzyletniej suszy wiele afgańskich rzek i strumieni przestało istnieć, ziemia jest twarda jak beton, zaś w studniach można znaleźć tylko piasek. Żołnierze tropiący bin Ladena będą musieli taszczyć kanistry z wodą na własnych plecach. Na zaopatrzenie z powietrza w warunkach afgańskiej zimy nie można bowiem liczyć. Oddziały talibów są w innej sytuacji. „Mudżahedini doskonale znają teren, są jak górskie kozice”, wspomina Tom Carey. Mają żywność i wodę ukryte w jaskiniach i bunkrach, mogą liczyć na zaopatrzenie w górskich wioskach. W Hindukuszu jest cały labirynt bunkrów połączonych z korytami podziemnych rzek, pochodzący jeszcze z czasów wojny z Sowietami, rozbudowany przez ludzi bin Ladena. Żołnierze Moskwy bali się zapuszczać w głąb tego podziemnego świata, wiedząc, że nie wrócą żywi. Podobno Amerykanie i Brytyjczycy przygotowali dwie specjalne superbomby, zdolne przeniknąć kilkadziesiąt metrów w głąb skały. Mają one posłużyć do uśmiercenia bin Ladena. Tylko jak ustalić, w której części wielokilometrowego labiryntu ukrywa się saudyjski herszt terrorystów? Wiadomo zresztą, że bin Laden nigdy nie śpi dwa razy pod tym samym dachem, a szlaku swych wędrówek nie zdradza nawet najbliższym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 42/2001

Kategorie: Świat