Kozy, muzyka i ona

Kozy, muzyka i ona

Kwasu Katarzyny Gärtner nie ma na mapie, ale docierają tu listy z całego świata Po drodze nie ma drogowskazów z napisem “Kwas”, ale każdy wytłumaczy, jak tam trafić: w Morzywole w lewo, drogą przez las do końca, następnie z asfaltu zjechać na kocie łby, przy kapliczce w lewo i dalej żwirową drogą do drewnianej bramy. Potem jeszcze kilkadziesiąt metrów przejechać przez mostek przy wodospadzie, po prawej stoi drewniany dom. To właśnie tam. Dzisiaj Kwas to tylko jedno gospodarstwo. Po wojnie była to spora wieś, ale na początku lat 50. jej mieszkańców wysiedlono; miał tu powstać poligon wojskowy i lotnisko. Mimo że Kwasu nie ma na mapie, docierają tu listy z całego świata. Zaadresowane są rozmaicie: “Katarzyna Gärtner, koło Kielc”, “Kwas-Urwisko koło Końskich”, “Kwas-Złoty Zamek, woj. kieleckie”. Dotarł nawet list z adresem “Kwas, woj. konińskie”, chociaż Konin leży w Wielkopolsce. Jakoś się na poczcie domyślono, że nadawca miał na myśli “koneckie”, chociaż Końskie nigdy nie były województwem. Docierają też listy adresowane na Komaszyce i na Gowarczów. W okolicy, od Końskich po Kielce, wszyscy wiedzą, gdzie mieszka “pani Kasia”. Kozy na lekarstwo Na początku lat 80., gdy mieszkała w Szwajcarii, ciężko zachorowała. Poszła po radę do słynnego prof. Bernsteina, a ten stwierdził krótko: – Dziecinko, to na tle nerwowym. Kup sobie kozy i pojedź na kieleckie piaski. – A co ja będę robić z kozami? – zapytała. – Głaszcz je, pij ich mleko, jedz sery. To cię uleczy. I tak zrobiła. Porzuciła szwajcarskie luksusy i wróciła do kraju, do swojego domu na Kole, na warszawskiej Woli. Zaczęła rozglądać się za kawałkiem ziemi na Kielecczyźnie, jednak długo nie mogła znaleźć niczego, co by jej przypadło do serca. Lasy i łąki były piękne, ale brakowało rzeki, jeziora. A ona bardzo lubi pływać, najlepiej czuje się blisko wody. Któregoś dnia odwiedził ją na Kole ksiądz Granat, proboszcz z Końskich. Poprosił o skomponowanie mszy dla swojej parafii. W tym czasie – trwał stan wojenny – wielu artystów za wykonanie piosenki czy wierszyka w kościele brało duże sumy i występ wpisywało sobie do życiorysu jako działalność opozycyjną. Ona pieniędzy za mszę nie wzięła. Wkrótce pojechała do Końskich, na zaproszenie księdza Granata. Opowiedział jej o Kwasie – opuszczonym majątku ze starym młynem nad Drzewiczką. Kiedy pojechała go zobaczyć, wiedziała, że właśnie tego szuka. Była tam nie tylko rzeczka, także kilka stawów. Szybko dobiła interesu z Państwowymi Lasami. Kupiła 12 hektarów ziemi, potem stopniowo dokupowała więcej, teraz ma ponad sto. Wprawdzie ziemia tu marna, szóstej klasy – piachy, lasy, łąki i woda. Ale przecież nie kupiła jej pod uprawy, tylko żeby było pięknie. I żeby kozy miały gdzie się paść. Kozy przywiozła ze Szwajcarii. Długowłose, alpejskie kozy i kozły. Ludzie z okolicy dziwili się, że są takie piękne. Młyn, który stał nad Drzewiczką, do niczego się nie nadawał. Był stary, zrujnowany. Rozebrała więc swój stary domek w Sominach, na Kaszubach, i przewiozła go “na Kwas”, jak tu się mówi. Z pomocą miejscowych przebudowała młyn, obiła go od środka “kaszubskimi” deskami. Stary dach, kryty strzechą, pokryła blachą i papą. Brakowało pieniędzy na nowe, drogie materiały budowlane, więc skupowała okoliczne domy do rozbiórki. Pomocnicy rozbierali je i przywozili na Kwas. – Sama zdzierałam łopatą papę z dachów – mówi. – Sama wymyśliłam patent na ocieplenie dachu “kołdrą” z trocin, wapna i tłuczonego szkła. Po co szkło? Na gryzonie. Księżniczka z okładki Rolnicy z pobliskich Komaszyc mówią o niej: odważna, twarda, niejednego zapędzi w kozi róg. Na początku dziwili się, że chce mieszkać na wsi, sama z kozami. Potem z niedowierzaniem podpatrywali, jak sama macha łopatą, nosi deski i kamienie, wbija gwoździe, jak chodzi ubrana “do roboty”, bez makijażu. W telewizji i na zdjęciach w gazetach wyglądała przecież jak gwiazda z Hollywoodu. Jak ktoś taki może mieszkać na kieleckich piachach? Ona się śmieje: – Księżniczką byłam tylko na okładkach. Niektórzy ludzie myślą, że żyję w pałacu, otoczona luksusem, że śpię na pieniądzach. Kiedy mają okazję przekonać się, że jest inaczej, dziwią się. Na dobre urządziła się na Kwasie w 1986 roku. Początkowo mieszkała całkiem sama. Sama pasła kozy, doiła je, zajmowała się domem. Często przyjeżdżali do niej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2001, 2001

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska