„Król”, ale bez poddanych

„Król”, ale bez poddanych

Dr Feliks Walichnowski,socjolog, uczestnik pierwszych po II wojnie światowej obchodów bitwy pod Grunwaldem Po kilku głębszych braliśmy się za bary, jednak bez mieczy i pancerzy – Miał pan wtedy 16 lat i pewnie postrzegał świat oczami młodzieńca, któremu w głowie były przygody, a nie patriotyczne manifestacje? – Poniekąd tak, choć bitwa pod Grunwaldem, tak jak pod Racławicami i kilka innych wydarzeń historycznych, była podstawą patriotyzmu mojego pokolenia. Nie miałem jednak świadomości, jadąc w marcu 1945 r. z Warszawy na tzw. Ziemie Odzyskane, że tam znajduje się miejsce tej epokowej bitwy. W tym czasie jako najmłodszy osadnik pracowałem na kolei w Ostródzie, skąd 15 lipca kierownik zabrał nas na uroczystości do pobliskiego Grunwaldu. Przypomnę tylko, że traktat poczdamski dopiero w sierpniu przyznał nam większość Prus Wschodnich, a więc w lipcu jeszcze nie było wiadomo, komu te ziemie przypadną. Wszystko odbywało się zatem na słowo honoru. – Czyli nie były to wielkie uroczystości? – Przeważnie przybyli pionierzy z Ostródy i okolic, a także z Olsztyna na czele z płk. Jakubem Prawinem oraz innymi wojskowymi. Pośród kilku grup uczestników wyróżniała się garstka warszawiaków ze Związku Walki Młodych, osiedlonych ochotniczo tydzień wcześniej w majątku ziemskim Grunwald. – I oczywiście był prezydent KRN Bolesław Bierut, który podobno przyleciał tam samolotem kukuruźnikiem? – Tego nie widziałem, tak jak nie rozróżniałem żadnego oficjela. Poza jednym – właśnie Bierutem, bo go już spotkałem w styczniu 1945 r. podczas defilady na gruzach Warszawy, jak stał na trybunie i pozdrawiał polskich żołnierzy. Tym razem, w Grunwaldzie, znalazłem się całkiem blisko niego, bo wtedy dostojnicy nie byli odgradzani kordonem ochroniarzy. – Coś pan z tej chwili zapamiętał? Jakiś gest, słowo, wyraz twarzy? – Grunwald był wtedy gołym polem, symbolicznym miejscem z niewielkim obeliskiem wbitym z okazji 535. rocznicy. Zapamiętałem, jak w pewnym momencie po tym polu prawie dobiegł jakiś pucułowaty jegomość, z którym Bierut serdecznie się uściskał i ucałował. Potem od starszego brata dowiedziałem się, że był to Karol Małek, pierwszy starosta powiatowy w Działdowie, zwany „Królem Mazurów”. On już pod koniec 1944 r. spotykał się z Bierutem, gdy razem z innymi działaczami referował w KRN i PKWN sprawy mazurskie. Po latach zaprzyjaźniłem się z Karolem Małkiem i dowiedziałem od niego, że rdzenni mieszkańcy Warmii, Mazur i Powiśla uciekli na początku 1945 r. albo władze hitlerowskie wysiedliły ich przed zbliżającym się frontem. Tak więc pod Grunwald przybył „król”, ale bez poddanych. – Zdjęcie z tej uroczystości, umieszczone na wystawie poświęconej Grunwaldowi w Archiwum Państwowym w Olsztynie, przedstawia Bieruta i innych notabli na trybunie honorowej, na której powiewają biało-czerwone sztandary. – Przyznam się, że ta fotografia mnie zaskoczyła, ponieważ tej trybuny nie pamiętam. Tam było gołe pole, delegacja stała nawet nie na wzgórzu, ale na płaszczyźnie, a że to był lipiec, więc gdzieś dalej złociło się zboże na pniu. Może ta trybuna znajdowała się w innym miejscu albo za jakiś czas okaże się, że to… mistyfikacja? Ale nie chcę przesądzać, bo nie mam żadnego potwierdzenia w źródłach, no i młodzieńcza pamięć nie notuje wszystkiego. – Ale mszę z udziałem Bieruta chyba pan pamięta? – Owszem, widziałem kapelana wojskowego, jak zmoczył pole i obelisk kropidłem, ale nie była to jakaś uroczysta msza na wzór tej, w której przed bitwą brał udział Władysław Jagiełło. Proszę pamiętać, że kapelani byli nawet przy I Dywizji im. Kościuszki, która formowała się w Związku Radzieckim. – Czyli nie była to rzucająca się w oczy manifestacja pod Grunwaldem? – Nie była. Pamiętam namiastkę parady wojskowej, a potem krótkie przemówienia i skromne wiązanki kwiatów złożonych pod obeliskiem. Później zasiedliśmy w grupach towarzyskich na trawie, wyjęliśmy z toreb przywiezione specjały, z których najważniejsze to chleb, słonina i bimber. Po kilku głębszych braliśmy się za bary, ale bez mieczy i pancerzy. – Ale czuliście chyba podniosłość chwili i miejsca? – Ja czułem, że jestem wolny, a Niemcy przegrali wojnę. Czułem, że znalazłem się na wyludnionej ziemi, którą trzeba zagospodarować. I że teraz Grunwald jest już nasz. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 28/2010

Kategorie: Kraj