Prawie jedna trzecia żołnierzy, którzy powrócili z Iraku, otrzymała skierowania na psychoterapię w sanatorium Przeszywający świst nadlatujących granatów wyrwał go z letargu – chwilę wcześniej, otumaniony 50-stopniowym upałem, ledwie powłóczył nogami. W ułamku sekundy zerwał się do szaleńczego pędu, wprost do najbliższego baraku. Przekraczając jego próg, usłyszał potężną eksplozję. Mechanicznym ruchem włożył na siebie kamizelkę i wcisnął na głowę hełm. Równie odruchowo chwycił karabin i wybiegł w sam środek pyłowej zawiesiny. Początkowo nie widział zbyt wiele. Ot, niewyraźne sylwetki, wykonujące jakieś nerwowe ruchy. Przystanął, bo nagle zdał sobie sprawę, że coś potwornie dzwoni mu w uszach. Potrząsnął głową, jakby licząc, że w ten sposób wyrzuci to coś z siebie. I wówczas zobaczył przelatujący tuż nad nim helikopter. Potężna maszyna popędziła w stronę, z której nadleciały granaty. „Dorwijcie ich!”, pomyślał. Zapatrzony w śmigłowiec, dopiero po chwili zorientował się, że koło niego przystanęło kilku kolegów. Podążył za ich wzrokiem i… zaczął się śmiać. Na początku ledwie skrzywił usta, by po chwili rżeć już na cały głos. * * * – Czy spotkał pan kiedyś człowieka świeżo po zawale? – pyta Zbigniew Łąkowski, psycholog z 22. Wojskowego Szpitala Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjnego w Ciechocinku. – Nie? To dobrze – stwierdza po chwili, uśmiechając się przy tym smutno. – Bo widzi pan, to nic przyjemnego. Żyje sobie człowiek w swoim świecie – ma pracę, dom, rodzinę, przyjaciół. Gdy pomyśli o jutrze, wie, co będzie robił. Cały czas towarzyszy mu świadomość, że to on jest panem własnego życia. Bo zawsze może odmówić bądź się zgodzić, pojechać lub zostać, pobiec albo zwyczajnie pójść. – I nagle czuje ten dotkliwy ból w piersiach – kontynuuje dr Łąkowski. – Zapada się, odchodzi… Kilka godzin później otwiera oczy i nie ma siły ruszyć ręką. Wyczerpane ciało znacznie ogranicza czy wręcz odbiera możliwość samodzielnego wyboru. Zaś przewidywalność traci walor oczywistości, bo przecież wcale nie jest pewne, czy jutro będzie się jeszcze żyć. I tak ów człowiek wmawia sobie, że świat, w którym żył, trafił szlag. A poczucie wymykającej się spod kontroli rzeczywistości napędza negatywne stany. Strach, obojętność, przekonanie o własnej bezsilności. Potwornie niska samoocena. Podobnie jest z żołnierzami wysyłanymi w rejony działań wojennych. Z uporządkowanego i do bólu przewidywalnego koszarowego świata trafiają w samo centrum chaosu. Patrolując miasto, nagle stają się celem ataku. Na ich oczach granat rozrywa przypadkowego przechodnia, zabija bądź rani kolegę. Większość przeżywa dzięki wyćwiczonym przez lata odruchom – strzelaniu, kryciu się, czołganiu. Lecz ceną za ich życie jest psychiczny dołek. Bezradność przemieszana ze złością, bo są jak tarcze wystawione na odstrzał. Permanentny strach, bo nie wiadomo, kiedy i skąd padną kolejne strzały. I wstyd, bo w ogniu zadrżały ręce, puściły zwieracze, naszło zwątpienie. – Wydaje się, że powrót do domu to zarazem koniec ich problemów – mówi dr Łąkowski. – Tu przecież nikt do nich nie strzela. Niestety, wielu weteranów cały ten bagaż psychiczny przywozi ze sobą. Modyfikują tylko źródła zagrożeń i nadal z lękiem spoglądają w przyszłość, nadal nie ufają własnym możliwościom. Są jak zawałowcy, którym trzeba wytłumaczyć, że reakcje ich ciał i psychiki to normalne odpowiedzi na nienormalne sytuacje. Nienormalne, czyli niezdarzające się na co dzień. Ale generalnie codzienność jest przewidywalna, można nad nią zapanować. Uświadomienie tego to warunek powrotu do normalności – w przypadku zawałowca nieco dłuższego, bo poprzedzonego fizykoterapią. Paweł był jednym z pierwszych żołnierzy, którzy trafili do Iraku. Stacjonował w Camp Charlie w Al-Hilli, gdzie razem z nim, na samym początku, było zaledwie 40 Polaków. Tuż przed ostrzałem niemal wszyscy siedzieli w budynku, na który później spadły moździerzowe granaty. To widok gruzowiska wywołał u Pawła atak histerycznego śmiechu. Niewiele brakowało, a wszyscy byliby martwi. Paweł służy w wojsku od sześciu lat, lecz dopiero wówczas zdał sobie sprawę, jak wiele w życiu zależy od trafu. Gdy opowiada o tym, uśmiecha się, lecz widzę, że z tą świadomością nie jest mu najlepiej. * * * Ten widok przerabiał w snach niemal całe pół roku. Lecz teraz ze zdziwieniem stwierdził, że nad lotniskiem nie unosi się piekące słońce, ale tumany białego
Tagi:
Marcin Ogdowski









