Kto jest na czarnej liście radia i telewizji

Kto jest na czarnej liście radia i telewizji

W grudniu roku 2005 poseł PiS Jacek Kurski mówił z satysfakcją: „Na sylwestra media będą nasze”. De facto tak też było, bo jeszcze w roku 2005 Sejm przyjął nowelizację ustawy o mediach publicznych. Tak powstała nowa Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Pięcioosobowa – jak obłudnie tłumaczono – żeby było taniej. Tymczasem jej budżet jest większy niż dawnej, dziewięcioosobowej… Potem poszło zgodnie z oczekiwaniami – nowa rada powołała nowe rady nadzorcze mediów publicznych, według prostego klucza: PiS i przystawki, a one wybrały nowych prezesów. Jeśli chodzi o najważniejsze media publiczne, TVP i Polskie Radio, to właściwsze byłoby słowo – zatwierdziły, bo kandydaci wcześniej wskazani byli przez Jarosława Kaczyńskiego. Nowi prezesi zaczęli od czystek. Z dnia na dzień w telewizji i w radiu zmieniła się obsada dziennikarzy prowadzących najważniejsze programy. Zmieniły się też programy – ich treść, dobór tematów. A potem przyszło coś, czego spodziewali się już tylko co więksi pesymiści – pojawiły się „czarne listy” z nazwiskami dziennikarzy, których nie wolno zapraszać do programu. Oraz listy z nazwiskami dziennikarzy i ekspertów, których zapraszać się powinno. Lista jak czarna polewka Najgłośniej było o „czarnej liście”, która krążyła w Polskim Radiu. Powstała ona, gdy pacyfikowano popularny program „W samo południe”, emitowany w Jedynce. Najpierw podziękowano jego prowadzącym, Janowi Ordyńskiemu i Jerzemu Kisielewskiemu. A potem zapraszanym gościom. Na „czarnej liście” tych, których nie wolno zapraszać, znalazły się nazwiska m.in. Janiny Paradowskiej, Andrzeja Jonasa i Daniela Passenta. O tej liście było głośno parę tygodni temu. Potem ucichło, ale nie znaczy to, że kierownictwo radia nie trzyma ręki na pulsie – nie tak dawno dziennikarz prowadzący program zaprosił Andrzeja Jonasa. Po programie jego szef urządził mu dziką awanturę, grożąc wyrzuceniem z pracy, że zaprasza niewłaściwych ludzi. Co charakterystyczne, szefowie mediów publicznych, czyli z definicji mających służyć wszystkim, a nie tylko jednej partii, wcale swoich decyzji personalnych się nie wstydzą. „Telewizja (radio) leżała na lewym boku, teraz czas wrócić do pionu”, mówią zgodnie Bronisław Wildstein i Krzysztof Czabański. Ten „powrót do pionu” wygląda osobliwie. Z radia wypchnięto najpopularniejszych dziennikarzy, np. Romana Czejarka z Jedynki czy Magdę Jeton z Trójki. W ich miejsce usłyszeć możemy Stanisława Michalkiewicza z „Najwyższego Czasu” albo Tomasza Sakiewicza z „Gazety Polskiej”. W telewizji zamiast najpopularniejszego w Polsce prezentera Kamila Durczoka mamy Dorotę Gawryluk, o której nawet sympatycy prawicy mówią, że razi ich jej lizusostwo wobec prezydenta Kaczyńskiego. A zamiast Moniki Olejnik mamy bezbarwną Dorotę Wysocką-Schnepf. Te zmiany dotyczą nie tylko dziennikarzy programów informacyjnych i publicystycznych; są o wiele głębsze. Możemy się śmiać, że prezes Wildstein zakazał emitowania „Stawki większej niż życie” i „Czterech pancernych”, ale co powiedzieć o tym, że w TVP zakazany jest też serial „Boża podszewka”? Miał on być emitowany w Telewizji Polonia, reżyser serialu, Izabella Cywińska, minister kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, złożyła w tej sprawie wizytę Agnieszce Romaszewskiej-Guzy, kierującej tym programem. I usłyszała, że serial nie będzie przedstawiany, „bo mamy różne patriotyzmy”. Znaczy się, pokazuje w niesłusznym zwierciadle obraz litewskich dworków szlacheckich. Niesłuszna jest też Olga Lipińska, która o swoim kabarecie nie może nawet marzyć. Zresztą o czym tu mówić, skoro ma szlaban nawet na powtórki. Teresa Torańska miała z kolei umówiony z TVP film o emigrantach z 1968 r. żyjących dziś w Izraelu. Nakręciła kilka godzin taśmy, przeprowadziła kilkadziesiąt rozmów, tymczasem telewizja nagle z projektu się wycofała. Torańska miała szczęście, bo film zamówiła stacja TVN. Inaczej wspomina swoje rozejście z mediami publicznymi Ryszard Marek Groński. Współpracował on z Polskim Radiem i zaraz po tym, jak jego prezesem został Krzysztof Czabański, otrzymał telefon. „Panie redaktorze – mówiła pani z radia – dziękujemy za współpracę, nie przedłużamy jej, ale niech pan się nie martwi, bo ja też odchodzę”. Dziennikarze stacji komercyjnych w prywatnych rozmowach nie ukrywają, że obserwują w ostatnich miesiącach charakterystyczne zjawisko – zgłaszają się do nich dziennikarze z mediów publicznych, pytając, czy nie ma pracy. I są gotowi pracować nawet za mniejsze pieniądze, byle tylko w normalnych warunkach. Publiczne jest odwojowane Te zmiany odbijają się na oglądalności i słuchalności,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2007, 2007

Kategorie: Media