Kto zabił Papałę?

Kto zabił Papałę?

Świadek koronny to zawsze przestępca, który myśli o własnej skórze. Dlatego jego zeznania trzeba oceniać szczególnie wnikliwie

– To „Patyk” strzelił. Gdy próbował ukraść daewoo espero, doszło do szamotaniny z właścicielem samochodu – oświadczył Robert P., nowy świadek koronny. Te słowa wywróciły do góry nogami śledztwo w sprawie zamordowania gen. Papały.
Wcześniej, prawie trzy lata temu, gdy stołeczna prokuratura postanowiła oskarżyć dwóch gangsterów, Andrzeja Banasiaka-Zielińskiego, „Słowika”, i Ryszarda Boguckiego, o współudział w zamordowaniu gen. Papały w 1998 r., najważniejszym świadkiem oskarżenia był inny świadek koronny – Igor M., „Patyk”. Oświadczył on
podczas przesłuchania, że na miejscu zbrodni widział mężczyznę, którym, jak się później okazało, był właśnie Bogucki. Boguckiego rozpoznała także wdowa po generale.
W wyniku słów „Patyka”, uzupełnionych przez inne zeznania, powstała wersja zmowy „Słowika” i Boguckiego, którzy mieli zorganizować zamordowanie Papały na zlecenie polonijnego przedsiębiorcy Edwarda Mazura.
Był to jeden z 11 rozpatrywanych scenariuszy zamordowania gen. Papały, ale zdaniem warszawskich prokuratorów pracujących przy tej sprawie, najważniejszy, bo oparty na zeznaniach skruszonego członka bandy złodziei samochodów, który już od dłuższego czasu współpracował z organami ścigania. Igor M. nazywał się kiedyś Ławrynowicz, ale gdy został świadkiem koronnym, zmienił nazwisko i został objęty ochroną.
W kwietniu tego roku „wersja warszawska” legła w gruzach. Świadek koronny „Patyk” został zatrzymany pod zarzutem… zamordowania gen. Papały. Oprócz niego ujęto trzech innych mężczyzn podejrzanych o udział w tej zbrodni, a piątego doprowadzono z aresztu, gdzie siedział w innej sprawie. Zatrzymań dokonano w wyniku zeznań nowego świadka koronnego, Roberta P., członka tego samego gangu samochodowego, do którego należał „Patyk”. Robert P. w połowie 2011 r. zeznał, że to właśnie „Patyk” strzelił. Oznajmił to funkcjonariuszom łódzkiej grupy śledczej, która równolegle, od 2009 r., zajmowała się zabójstwem gen. Papały.
Robert P. otrzymał status świadka koronnego, ale prokuratorzy nie od razu zamknęli „Patyka”. Jak mówią, przez kilka miesięcy weryfikowali zeznania Roberta P.
Wreszcie parę tygodni temu doszło do zatrzymania pięciu podejrzanych. Nie bardzo wiadomo, dlaczego Robert P. tak długo zwlekał z wyjawieniem rewelacji na temat zamordowania generała – choć miał powody, by obciążyć „Patyka”, bo gdy ten 11 lat temu poszedł na współpracę i zaczął sypać towarzyszy, również Robert P. trafił na kilka lat do celi. W każdym razie od tej chwili najważniejsza jest „wersja łódzka”, a sprawa przeciw „Słowikowi” i Boguckiemu (i tak siedzą, pierwszy za rozboje, drugi za udział w zabiciu „Pershinga”) została odroczona.
W wyniku zatem zeznań jednej osoby deklarującej chęć współpracy z prokuraturą potężna machina organów ścigania – kilkuset fachowców, którzy do tej pory przesłuchali ponad 400 świadków – dokonała raptownego zwrotu. Na tym właśnie polega specyfika funkcjonowania instytucji świadka koronnego w Polsce. Jeśli więc – załóżmy – w dającej się przewidzieć przyszłości zgłosi się kolejny członek gangu samochodowego, który za cenę uzyskania statusu świadka koronnego oświadczy, że widział, jak Robert P. strzelał do gen. Papały, to jego słowa staną się najważniejszym dowodem, a do aresztu pójdzie Robert P.

Wystarczy jedno zeznanie

Przypadków, gdy o aresztowaniu i skazaniu decydowały przede wszystkim słowa jednego świadka koronnego, jest bardzo wiele. Np. zeznania Jarosława Sokołowskiego, „Masy”, doprowadziły do skazania pięciu członków zarządu mafii pruszkowskiej. Zeznania Włodzimierza Celejewskiego, „Prezesa” (potem stracił status świadka koronnego, bo przyłączył się do grupy porywającej ludzi dla okupu), pozwoliły zlikwidować śląski gang „Krakowiaka”. Informacje uzyskane od Rafała Ch., „Czarnego”, doprowadziły do rozbicia szczecińskiego gangu „Oczki”.
Scenariusz zwykle jest podobny – najpierw następuje zatrzymanie podejrzanych, potem próby weryfikowania zeznań świadków koronnych, porównywanie ich z innymi dowodami. Nie zawsze udaje się je znaleźć, co niekoniecznie świadczy o niskiej wiarygodności świadków koronnych, raczej o skutecznej taktyce obronnej zorganizowanych grup przestępczych. Bywa i tak, że dowodem potwierdzającym zeznania koronnych jest tylko to – czy aż to – że po zatrzymaniu wskazanych przez nich osób wyraźnie zmniejszyła się liczba najgroźniejszych przestępstw popełnianych w danym regionie.
Obrońcy – zatrzymanych i praw człowieka – podnoszą niekiedy, że areszt na podstawie zeznań świadków koronnych bywa stosowany pochopnie, bez potwierdzenia zarzutów w inny sposób niż tylko ich słowami. Trzeba jednak powiedzieć, że we wstępnej fazie postępowania jest to niemal nieuniknione. Na początku są bowiem zwykle wyłącznie zeznania świadka koronnego. Jeśli człowiek, którego on oskarża, nie zostanie zatrzymany, słowa świadka trudno będzie potwierdzić. Chodzi tu przecież zwykle o bardzo doświadczonego, przebiegłego przestępcę, który doskonale się orientuje, że interesują się nim organy ścigania – i podejmie wszelkie możliwe przeciwdziałania, łącznie ze zlikwidowaniem osób mogących ewentualnie potwierdzić zeznania koronnego. W dodatku postępowanie zaczyna się od dowodów gromadzonych przez policję i prokuraturę, dopiero później, gdy zatrzymany zaczyna się bronić i przytaczać okoliczności świadczące na jego korzyść, pojawiają się przesłanki mogące spowodować zastąpienie aresztu innymi środkami zapobiegawczymi.

Niech sobie posiedzi

Nie zmienia to faktu, że wciąż są w naszym kraju prokuratorzy hołdujący zasadzie długiego aresztu wydobywczego, którzy chcą trzymać w zamknięciu ludzi, jak się okazuje, całkowicie niewinnych, czekając, aż skruszeją. Parę tygodni temu, po postępowaniu trwającym aż 10 lat, sąd apelacyjny uniewinnił Krzysztofa Stańkę, który na wniosek prokuratora – tylko na podstawie zeznań świadka koronnego Macieja B., „Grubego”, członka gangu zajmującego się wyłudzaniem pieniędzy – został aresztowany na 27 miesięcy pod zarzutem produkcji amfetaminy w swoim ośrodku wypoczynkowym. Oskarżony miał to robić na zlecenie trzech braci, rzekomo szefów gangu narkotykowego. Wszelkie działania kryminalistyczne, łącznie z użyciem psa wykrywającego narkotyki, wykazały, że w ośrodku nie wytwarzano żadnych substancji odurzających. W dodatku świadek koronny Maciej B. popełnił przestępstwo – obiecał żonom wspomnianych trzech braci, że za 100 tys. dol. zmieni zeznania, tak by zostali oni oczyszczeni z zarzutów. Kobiety na pozór się zgodziły, zorganizowano spotkanie z „Grubym”, podczas którego wpadł on na gorącym uczynku. Skazano go za to na pięć lat. Mimo to nie stracił statusu świadka koronnego i po wyjściu z więzienia podtrzymywał zeznania przeciwko oskarżonym.
Podobnych zdarzeń w praktyce naszego wymiaru sprawiedliwości jest więcej i oczywiście skłaniają one do poglądu, że instytucja świadka koronnego jest nonsensem, służącym szykanowaniu niewinnych ludzi. Można by spytać, jakim cudem Maciej B. nie stracił przyznanego mu statusu, a także dlaczego prokuratura uparcie dawała wiarę kłamcy, który, będąc świadkiem koronnym, popełnił przestępstwo umyślne. Tyle że trzeba zauważyć, iż sąd z jakichś powodów odrzucał jednak wnioski o uchylenie aresztu tymczasowego, godząc się, by oskarżony tak długo był pozbawiony wolności. Być może wpływ na to miały jego powiązania z trzema braćmi, których proces o kierowanie gangiem narkotykowym trwa. Zresztą po uniewinniającym wyroku sądu apelacyjnego prokuratura rozważa wniosek o kasację.
O tym natomiast, że zeznania Macieja B. są ciągle traktowane z pełną powagą, decydują przepisy polskiej ustawy z 1997 r. o świadku koronnym. Nie byliśmy tu oryginalni, ustawa wzoruje się na rozwiązaniach niemieckich i włoskich.

A jednak się sprawdza

Polskie przepisy stanowią, że świadkiem koronnym nie może być osoba, która popełniła lub usiłowała popełnić zabójstwo, kierowała zorganizowaną grupą przestępczą, nakłaniała innych do popełnienia przestępstwa, by skierować przeciw nim postępowanie karne.
Za pozostałe popełnione przez siebie przestępstwa świadek koronny nie podlega karze, a postępowanie w jego sprawach zostaje umorzone. Z tego przywileju nie może jednak skorzystać, jeśli zeznał nieprawdę, odmówił zeznań przed sądem, zataił majątek (do 2006 r. nie było obowiązku ujawniania go), popełnił nowe przestępstwo, działając w zorganizowanej grupie, a także dopuścił się czynu uniemożliwiającego nadanie mu statusu świadka koronnego (czyli zabójstwa, kierowania grupą przestępczą, namawiania innych do popełnienia przestępstwa).
Tego wszystkiego świadek koronny Maciej B. nie zrobił – może z wyjątkiem zeznania nieprawdy. Ale ani prokuratura, ani sąd nie stwierdziły prawomocnie, że świadomie dopuścił się kłamstwa. A to, że sądy kolejnych instancji nie dały mu wiary, nie oznacza jeszcze, że na pewno nie mówił prawdy – bo może być i tak, że świadek koronny po prostu się pomylił, do czego ma prawo.
– Nie wystarczy uniewinnienie osoby oskarżonej na podstawie zeznań świadka koronnego, by można było zarzucić mu kłamstwo. Konieczne są wniosek prokuratora i decyzja sądu, stwierdzająca, że świadek koronny zeznał nieprawdę – podkreśla prof. Zbigniew Ćwiąkalski, w latach 2007-2009 minister sprawiedliwości i prokurator generalny, który za rządu Hanny Suchockiej był też pełnomocnikiem ds. ustawy o świadku koronnym.
Błąd czy pomyłka nie mogą więc być przyczyną utraty statusu świadka koronnego. Taką przyczyną może natomiast być przestępstwo, czego „Gruby” ewidentnie się dopuścił. Tyle że przepisy ustawy mówią: „Jeśli świadek koronny popełni nowe przestępstwo umyślne, postępowanie (w sprawach dotyczących jego wcześniejszych przestępstw) można wznowić”. „Można”, a nie „wznawia się”.
Czyli to, czy świadek koronny będzie ciągany do sądu za to, co zrobił wcześniej, zależy od swobodnej oceny prokuratury. I nie każde nowe przestępstwo, za które pójdzie siedzieć, powoduje, że automatycznie wraca się do oskarżania go o czyny popełnione wcześniej. Jest to uzasadnione, bo z faktu, że ktoś ponownie stał się przestępcą, nie wynika, że kilka lat wcześniej także chciał nim być. A w przypadku „Grubego” prokuratura na razie nie zamierza wznowić jego starych spraw o wyłudzenia, co można zrozumieć, skoro trwa jeszcze proces trzech innych osób wytoczony na podstawie jego oskarżenia.
Ten przykład pokazuje, że ustawa o świadku koronnym na pozór stwarza rozległe pole do nieuzasadnionych oskarżeń i stawia w niekorzystnej sytuacji osoby, które znalazły się na celowniku koronnych. Ale na razie bilans jest taki, że – jeśli wierzyć raportom z prokuratur – w przypadku postępowań prowadzonych na podstawie zeznań świadków koronnych i już prawomocnie zakończonych, aż w 97,7% zapadły wyroki skazujące, a tylko w 2,3% uniewinniające. Wynikałoby z tego, że jest to instytucja pożyteczna i dobrze funkcjonująca.

Dużo do stracenia

Być może dzieje się tak dlatego, że skruszeni przestępcy mają bardzo dużo do stracenia. Zyskują przecież bezkarność za wcześniej popełnione przestępstwa, poczucie bezpieczeństwa dla siebie i bliskich, darmowe wynajęcie mieszkania (za wodę, prąd i gaz płacą sami), opiekę zdrowotną, zatrudnienie, wynagrodzenie na poziomie średniej krajowej, a jeśli nie znajdą pracy, to stałą pomoc finansową; mają szansę na nowe i w miarę normalne życie. Mogą się uczyć, pracować, prowadzić własną firmę, zaciągać kredyty. Biorą śluby – choć panna młoda (świadkowie koronni to wyłącznie mężczyźni) jest sprawdzana przez funkcjonariuszy; rodzą im się dzieci, rozwodzą się. Czasu na to jest pod dostatkiem, bo najstarsi stażem mają uprawnienia koronnego już od ponad
10 lat i jeśli nie stanie się nic niezwykłego, zachowają je do końca życia.
Świadek koronny i członkowie jego rodziny dostają też nowe nazwiska i nowe dokumenty, mogą zostać wyekspediowani za granicę (kilku już wyjechało), a także poddani bezpłatnej operacji plastycznej. Ustawa wyraźnie mówi, że taki zabieg chirurgiczny przysługuje również „osobie dla niego najbliższej”. O liczbie operacji nie ma jednak żadnych wiarygodnych informacji.
Po odebraniu statusu świadka koronnego traci się nie tylko wszystkie te przywileje. Trzeba także zwrócić, jak nakazuje ustawa, równowartość wszelkich świadczeń otrzymanych w ramach pomocy, czyli naprawdę spore sumy. Utrzymanie i chronienie jednego świadka koronnego kosztuje bowiem ponad 300 tys. zł rocznie.
Świadkowie koronni, z wyjątkiem kilku najbardziej zagrożonych, nie korzystają z 24-godzinnej ochrony. Mimo to nie było ani jednego przypadku, by świadek lub ktokolwiek z jego rodziny został napadnięty, zraniony lub pobity. Nie zdarzyło się to także świadkom koronnym siedzącym czasowo w więzieniach i aresztach. Wbrew pozorom nie przebywają oni wyłącznie w pojedynczych celach z pełnym monitoringiem. Gwarancją ich bezpieczeństwa jest nie tyle ochrona, ile dyskrecja. O tym, że w zakładzie karnym przebywa świadek koronny, wie bowiem wyłącznie dyrektor placówki. – Najłatwiej drzewo ukryć w lesie – mówi doświadczony funkcjonariusz więziennictwa. Podobną zasadę stosuje się i na wolności, dlatego z reguły skruszeni gangsterzy mieszkają w dużych miastach, na anonimowych blokowiskach.
Momentem szczególnej mobilizacji jest natomiast wyprawa do sądu w celu złożenia zeznań przeciw dawnym towarzyszom. Powrót z rozprawy odbywa się pod ochroną, często ze zmienianiem samochodu, by uniemożliwić namierzenie miejsca zamieszkania świadka.
W życiu na wolności każda „rodzina koronna” ma dwóch stałych opiekunów. Nie tylko dlatego, że jeden mógłby sobie nie poradzić, chodzi także o uniknięcie ewentualnych pomówień i oskarżeń. Między funkcjonariuszami i prokuratorami a skruszonymi dochodzi bowiem niekiedy do sporów, z reguły na tle zakresu swobód, wielkości otrzymywanej pomocy finansowej, charakteru składanych zeznań.
Finał takich konfliktów może być dramatyczny, jak w przypadku Andrzeja Ł., który powiesił się trzy lata temu w areszcie w Białymstoku. Był on członkiem gangu kradnącego luksusowe auta, zgodził się zeznawać, zyskał status świadka koronnego. Prokuratura nie była jednak do końca zadowolona z jego zeznań, padła zakamuflowana groźba, że zakończą współpracę i odeślą go do jego miasta (gang działał w Gorzowie), gdzie kumple będą już na niego czekać. Groźba okazała się aż nadto skuteczna. Niezależnie bowiem od tego, czy doskwierają im rozmaite ograniczenia, skruszeni przestępcy jak ognia boją się utraty statusu świadka koronnego.
Andrzej Leszyk

Wydanie: 2012, 21/2012

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Kot Jarka
    Kot Jarka 22 maja, 2012, 20:45

    inteligencja i wiedza płk Ryszarda Bieszyńskiego objawia się w
    „to ja śmieję się i wierzgam nogami”,
    oraz,
    „jeżeli sprawców jest więcej niż jeden, to przy postępowaniu państwa, które oferuje za wskazanie tropu wielkie nagrody, nie mają oni szans „.

    Warto zastanowić się dlaczego Paulini z Jasnej Góry wpłacili 2 mln zł kaucji, żeby zwolnic bandziora z aresztu

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Janusz Bartkiewicz - Wałbrzych
    Janusz Bartkiewicz - Wałbrzych 24 maja, 2012, 17:24

    Na pytanie „kto zabił Papałę” odpowiedzieć należy, że nie wiadomo, ponieważ ani policja, ani służby specjalne, ani prokuratura sprawców zabójstwa nie ujawniła. Jak na razie, o tym kto zabił M. Papałę opowiadają dwaj świadkowie koronni, a problem polega na tym, że ich opowieści wzajemnie się wykluczają. Z jednym wszak wyjątkiem, albowiem z treści każdej z tych opowieści wynika, że na miejscu zbrodni przebywał ps. Patyk. Czy to on pociągnął za spust? Trudno wyrokować, nie mając dostępu do wiedzy wynikającej z zebranego materiału dowodowego, dlatego siłą rzeczy opieram się jedynie na informacjach ujawnionych przez media.
    Działalnością grup przestępczych, zabójstwami i bandyckimi napadami zajmowałem się przez bez mała ćwierć wieku pracując w wydziale kryminalnym KWP w Wałbrzychu, a następnie we Wrocławiu. Zdobyte w tej materii doświadczenie pozwala mi na stwierdzenie – tak jak to czyni płk R. Bieszyński – że wręcz ucieszną jest teza wskazująca, że M. Papała padł ofiarą zamachu zorganizowanego przez świat przestępczy, bo organizacja takiego zamachu, jak i jego wykonanie nie umknęłoby uwadze służb operacyjnych policji, które ten świat przestępczy dosyć mocno i skutecznie inwigilują. Jeżeli zatem policja (ani inne służby)nie dysponowała i nie dysponuje żadna – poza pochodzącymi od świadków koronnych – informację operacyjną o tym kto, jak i dlaczego targnął się na życie M. Papały, to wszelkie opowieści świadków koronnych są – w mojej ocenie – warte funta kłaków. Tym bardziej, że opowieści te (celowo nie używam określenia „informacje”) pojawiły się w czasie zbyt odległym od zdarzenia, aby przyznać, iż posiadają cechy wiarygodności. Świadkowie koronni zazwyczaj nie kierują się poczuciem sprawiedliwości. Oni – o ile nie zostają przez policję wytypowani i nakłonieni – zgłaszając swoje usługi mają na uwadze własne i istotne dla nich cele, które chcą osiągnąć i nie są to cele zbieżne z celami organów ścigania. Dlatego wiara w ich wiedzę na temat określonego przestępstwa musi być bardzo, ale to bardzo mocno dozowana. I jeżeli nie ma oparcia we wcześniej pozyskanych informacjach operacyjnych (nawet fragmentarycznych), to w zasadzie winna być z miejsca odrzucona, jako mało wiarygodna. Tak policja postępuje w sprawach, w których nie dominują jakiekolwiek inne niż kryminalistyczne motywy postępowania śledczych. Przy pojawieniu się motywów politycznych, wszelkie zasady logicznego myślenia, wiedzy kryminalistycznej i kryminalnego rozpoznania biorą w łeb, albowiem nie służą z góry założonej tezie, do której dopasowywane są celowo tworzone, na użytek takich tez, informacje. Podobno na karoserii samochodu M. Papały ujawniono ślady papilarne pochodzące od ps. Patyka, co mogłoby wskazywać na jakiś związek z tym zabójstwem. Wydaje mi się jednak, że jest to mało prawdopodobne, aby taki ślad papilarny był w posiadaniu organów ścigania, bo gdyby tak było, to Patyk winien być z miejsca ustawiony w pierwszym szeregu podejrzewanych. A tu upływa 14 lat i dopiero teraz okazuje się, że jest ślad pasujący do niego. Czy zatem uwierzyć mamy, że przez 14 lat tenże ślad papilarny nie był przebadany przez fachowców z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego KGP? Bo nie chce mi się wierzyć, że został ujawniony dopiero w kilkanaście lat po zabójstwie. Jeżeli zatem to nie świat przestępczy wydał wyrok na Papałę, to kto i dlaczego? O pewnych wątkach wspomina płk. Bieszyński, ale jak wiadomo zostały one odrzucone mimo, że wiele przemawiało za tym, iż sprawca wywodzić się mógł spoza świata przestępczego. Ja osobiście przywołać mogę pewne zdarzenie, które miało miejsce 26.06.1998 r. w KSP w Warszawie. Otóż w tym dniu (świtem) do KSP przybyła grupa operacyjno-śledcza w składzie 4 funkcjonariuszy ówczesnej KWP w Wałbrzychu. Ich zadaniem było sprawdzenie pewnego wątku związanego z mieszkańcem Warszawy, w sprawie podwójnego zabójstwa wrocławskich studentów, dokonanego w Górach Stołowych, w sierpniu 1997 r. Zabójstwo to do dnia dzisiejszego pozostaje nie wykryte i tak jak w przypadku zabójstwa M. Papały, nie udało się nam uzyskać żadnych informacji operacyjnych mogących doprowadzić do ustalenia motywów i sprawców. Jako kierujący czynnościami operacyjno-śledczymi uznałem, iż fakt ten wskazuje na to, że sprawcy (bo musiało ich być co najmniej dwóch) nie pochodzą z terenu Dolnego Śląska, a brak informacji z terenu kraju wskazywał, że nie pochodzą oni z środowisk typowo kryminalnych. W czasie gdy moi koledzy przebywali w jednym z pokoi KSP, po jakimś czasie przybyła tam ekipa warszawskich funkcjonariuszy, którzy akurat powrócili po nocnych oględzinach m.in. garażu będącego własnością M. Papały. Z ich opowieści wynikało, że zabezpieczyli oni tam dużą ilość rożnego rodzaju dokumentów operacyjnych, których w tym miejscu absolutnie nie miały prawa być. Nie miał też prawa do ich posiadania sam M. Papała, albowiem dysponentem tychże dokumentów mógł być tylko prowadzący daną sprawę, albo archiwum KSP. Gdy już zdążyli przekazać te bulwersujące ich informacje, zostali nagle wezwani (prawdopodobnie) do przełożonych służbowych i po powrocie poprosili moich kolegów, aby tego, co tu usłyszeli nigdzie i nikomu nie opowiadali. Mnie koledzy owi o tym jednak poinformowali z uwagi i na to, że byłem wówczas naczelnikiem wydziału kryminalnego i uznali, że wiedzieć o tym powinienem. Nigdy już później nie spotkałem się z informacją, że M. Papała był w posiadaniu tajnych materiałów operacyjnych, które trzymał w swoim mieszkaniu (garażu). Nie miałem (i nie mam nadal) podstaw, aby opowieści moich kolegów uznać za zwykłe wymysły, bo byli to wytrawni policjanci, którzy nie jedną zawiłą sprawę kryminalną skutecznie rozwiązali.
    Jeżeli zatem zdarzenie takie miało faktycznie miejsce, to może ono potwierdzać słuszność jednej z hipotez przyjmujących, że M. Papała dokonał jakiegoś „kompromitującego” kogoś odkrycia, co było powodem jego zabójstwa. Analiza materiałów operacyjnych pochodzących z rożnych źródeł mogła pozwolić M. Papale na powiązania różnych informacji, które, każda z osobna, nic z siebie nie mówiły. A jeżeli tak było, to sprawca zabójstwa powinien Papale być znany, a jeżeli tak, to miał on możliwość strzelania do ofiary w momencie, gdy ten otworzył drzwi, aby np. porozmawiać z kimś, kto do niego podszedł, gdy siedział jeszcze w samochodzie. O takim właśnie sprawcy światek przestępczy nie miał prawa wiedzieć, co z kolei tłumaczy brak informacji operacyjnych na temat sprawcy (ców) zabójstwa.
    Stare policyjne porzekadło mówi, że sprawca zawsze znajduje się w pierwszym tomie akt. I zawsze się ono sprawdzało.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy