Kurdowie w podwójnym ogniu

Kurdowie w podwójnym ogniu

TOPSHOTS Relatives and mourners gather around the coffins of people killed during clashes between Turkish forces and militants of the Kurdistan Workers' Party (PKK) in the Kurdish-majority city of Cizre, in southeastern Turkey, on September 13, 2015, following a week-long curfew imposed to support a Turkish military operation against the Kurdish rebels. The pro-Kurdish Peoples' Democratic Party (HDP) has said over 20 civilians were killed during the operation, which deprived residents of access to essential amenities and triggered food shortages. Clashes between the state and PKK, which resumed in late July, have upended a 2013 ceasefire that had sparked hopes of an end to the PKK's three-decade insurgency, which has killed tens of thousands of people. AFP PHOTO/ILYAS AKENGIN

Przeciwko sobie mają nie tylko terrorystów z Państwa Islamskiego, lecz również wojska tureckie Mówią o sobie, że są największym narodem bez państwa. Jest ich ponad 30 mln, lecz tylko w Iraku uzyskali szeroką autonomię. Są sunnitami, podobnie jak Turcy oraz dżihadyści, jednak ani z jednymi, ani z drugimi im nie po drodze. Kurdowie przeciwko sobie mają nie tylko terrorystów z Państwa Islamskiego, lecz również wojska tureckie. Na gruzach Kobane W najgorszej sytuacji znaleźli się Kurdowie syryjscy, których jest od 1,5 do 2,5 mln. W kilkudziesięciotysięcznym Kobane (nieopodal granicy z Turcją) zacięte walki toczyły się od września 2014 r. do marca 2015 r., by na nowo rozgorzeć w połowie bieżącego roku. Kobane jest stolicą jednego z trzech kurdyjskich kantonów, których istnienia reżim syryjski nie uznaje. Podobnie jak całego Zachodniego Kurdystanu – syryjskiej części kurdyjskiej ziemi. Istnieją jeszcze trzy inne Kurdystany – iracki, irański oraz turecki, gdzie Kurdów żyje najwięcej, oficjalnie 12-16 mln, nieoficjalnie nawet 20 mln. Państwu Islamskiemu udało się zdobyć kilkaset kurdyjskich wiosek i miasteczek w okolicy Kobane, co spowodowało pierwszą falę uchodźców na tereny tureckie, która na początku tego roku przekroczyła 400 tys. ludzi. Samo miasto zostało zrujnowane, a jego mieszkańcy – zwłaszcza kobiety i dzieci – musieli uciekać. Większość uchodźców schroniła się po drugiej stronie granicy. Na pomoc oblężonym Kurdom oraz ich głównej bojówce, Powszechnym Jednostkom Ochrony, pospieszyły Wolna Armia Syryjska i oddziały uzbrojonych po zęby Peszmergów z Iraku. Ci ostatni tworzą kurdyjskie siły zbrojne, zapewniające bezpieczeństwo w Kurdystanie irackim. – Chciałem pomóc w jakikolwiek sposób. Nie miałem zamiaru zwiewać do Turcji – zwierzył się reporterom portalu Middle East Eye rolnik o imieniu Ramadan, Kurd z północnej Syrii, który wspomagał bojowników w ich walce z dżihadystami. – Moja krowa była wówczas cielna. Dla mnie wybór był prosty. Partyzanci potrzebują mleka, a ponieważ większość krów została zaszlachtowana, uznałem, że dostarczanie mleka naszym bojownikom może być dobrym sposobem wsparcia ruchu oporu. Po kilku miesiącach, kiedy kurdyjskim bojówkom udało się oswobodzić miasto, a dzięki amerykańskim oraz arabskim nalotom odzyskano okoliczne wioski, tysiące mieszkańców zaczęły wracać w rodzinne strony. Część nie miała już domów, w Kobane nie było też elektryczności, a wiele szkół oraz budynków publicznych – gdzie okopali się bojownicy – zostało doszczętnie zniszczonych. Mimo to ludzie wracali, bo woleli swoje zgliszcza niż obce obozy. Spokój nie trwał długo. Już w czerwcu dżihadyści ponownie zaatakowali Kobane, brutalnie zabijając ok. 230 cywilów – znacznie więcej niż kilka miesięcy wcześniej. W walkach zginęło też ok. 40 kurdyjskich bojowników. Zaczęło się od wybuchu kilku samochodów pułapek. Następnie kilkudziesięciu terrorystów wkroczyło do miasta, podając się za funkcjonariuszy kurdyjskich sił bezpieczeństwa, po czym otworzyło ogień do ludności cywilnej. Strzelali z karabinów oraz granatników. – Tuż po wejściu do miasta dżihadyści zajęli kilka budynków i zaczęli strzelać do wszystkiego, co się rusza. Wiedzieli, że nie będą w stanie utrzymać Kobane. Wkroczyli po to, aby zabić jak najwięcej osób i wywołać panikę – podawał „Daily Mail”, cytując Ramiego Abdela Rahmana z Syryjskiego Obserwatorium na rzecz Praw Człowieka. Portal Middle East Eye opisuje historię 24-letniego Lazgina Endowiego, którego 20-letnia siostra zginęła w ataku. Obudził go wybuch. Wystraszony wyszedł na ulicę, aby sprawdzić, co się stało. Ulżyło mu, gdy zobaczył kilkunastu mężczyzn w mundurach Powszechnych Jednostek Ochrony. W rzeczywistości byli to bojownicy Państwa Islamskiego, przebrani za kurdyjską milicję. Gdy na ulicy zrobiło się zbiorowisko, dżihadyści otworzyli ogień do ludzi, którzy – podobnie jak Lazgin – wyszli z domów, aby sprawdzić, co się dzieje. – Zacząłem uciekać – mówi Laz­gin. – Słyszałem, że do mnie strzelają. Mój kilkunastoletni sąsiad, który biegł obok mnie, został zabity. Gdy spojrzałem w jego stronę, leżał w kałuży krwi i umierał. Po chwili na ulicy nie było już nikogo żywego, same ciała. Podobne zamachy miały miejsce w okolicznych miejscowościach. Wywołało to kolejny exodus ludności cywilnej, co można uznać za główny cel ataku Państwa Islamskiego. Dżihadyści wiedzą,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 43/2015

Kategorie: Świat