Wuj Sam, gość pożądany

Wuj Sam, gość pożądany

Polacy namawiają Amerykanów, by przenieśli swoje bazy wojskowe z RFN, ale Niemcy kontratakują

Kilkanaście dni temu gościła w Warszawie delegacja Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, z podsekretarzem Douglasem Feithem na czele. Wizycie dyplomatów towarzyszyły medialne spekulacje o mającej wkrótce nastąpić dyslokacji amerykańskich sił zbrojnych z Europy Zachodniej w inne regiony kontynentu. I rzeczywiście – zarówno przedstawiciele naszego Ministerstwa Obrony, jak i amerykańscy delegaci w oficjalnych oświadczeniach przyznali, iż zaczynają się właśnie rozmowy w tej sprawie z wszystkimi członkami Paktu Północnoatlantyckiego. Zaś szczególna rola Polski, której reprezentanci jako pierwsi siedli do stołu z Amerykanami, nie wynika jedynie z członkostwa w NATO – planiści z Pentagonu uznają bowiem nasz kraj za jeden z możliwych nowych rejonów stacjonowania amerykańskich oddziałów.

Imperium nie trwoży

– Nie oznacza to wcale, że już wkrótce powstaną w Polsce amerykańskie bazy – podsumował rozmowy z partnerami zza oceanu Jerzy Szmajdziński, szef MON. – To prawdopodobny scenariusz, ale jeszcze nie zapadły w tej kwestii żadne wiążące decyzje. I w najbliższym czasie nie należy się ich spodziewać. Na razie bowiem jesteśmy na etapie konsultacji – podkreślił minister, nawet w przybliżeniu nie precyzując, kiedy ów etap miałby się zakończyć. Również inni urzędnicy Ministerstwa Obrony nabrali w tej sprawie wody w usta. Nieoficjalnie jednak dowiedzieliśmy się, że Amerykanom przekazano już ofertę zawierającą konkretne propozycje lokalizacji baz na terytorium Polski. Ci zaś zapowiedzieli, że ustosunkują się do niej na początku nowego roku. Czy tak się stanie, przekonamy się niebawem.
Już teraz natomiast faktem jest największa od czasu II wojny światowej dyslokacja wojsk USA – na razie odbywająca się poza Europą. Zwłaszcza od początku 2003 r. w kolejnych częściach świata powstają – i są planowane – nowe lotniska, magazyny oraz stacje rozpoznania elektronicznego. Waszyngtońscy politycy zapewniają przy tym, że instalacje te są jedynie odpowiedzią na nową sytuację powstałą po zakończeniu zimnej wojny. „Nasze bazy sformowano w latach 40. XX w. Z niewielkimi zmianami organizacyjnymi, większymi sprzętowymi i infrastrukturalnymi funkcjonują do dziś”, argumentują, przypominając, że imperium sowieckie od kilkunastu lat nie trwoży już Zachodu. Za to po 11 września 2001 r. USA muszą prowadzić wojnę z międzynarodowym terroryzmem oraz trzymać w szachu państwa niestabilne i łotrowskie, dążące do zdobycia broni masowej zagłady.

Kontrola nad ropą

Komentatorzy zwracają jednak uwagę, że poprzez dyslokację wojsk Waszyngton zamierza uzyskać wpływy polityczne w kluczowych lub najbardziej zapalnych regionach globu i zdobyć kontrolę nad źródłami surowców strategicznych, przede wszystkim ropy naftowej. Co prawda Stany Zjednoczone wycofują żołnierzy z Arabii Saudyjskiej, będącej niepewnym aliantem, zagrożonym przez islamskich fundamentalistów. Ale jednostki US Army z królestwa Saudów zostały przeniesione tylko nieco dalej – do Kataru – ponadto wiele wskazuje na to, że Arabię Saudyjską w planach Pentagonu ma zastąpić świeżo podbity Irak. Mimo niesłabnącego oporu irackich partyzantów, Amerykańscy wojskowi przypuszczalnie na trwałe zainstalowali się w czterech wielkich militarnych bazach starożytnej Mezopotamii.
„Oddziały stacjonujące w Japonii i Korei Południowej, liczące około 100 tys. żołnierzy, zostaną znacznie zredukowane”, zapowiada Pentagon. Część żołnierzy trafi do Afganistanu, Iraku i zapewne do baz na terenie Uzbekistanu i Kirgistanu, które USA utworzyły jakoby tymczasowo przed zbrojną rozprawą z afgańskim reżimem talibów. Jak dotąd jednak nie kwapią się do ich opuszczenia – postradzieckie republiki środkowoazjatyckie są przecież bardzo blisko kaspijskiej ropy… Według wiarygodnych informacji, Pentagon rozważa założenie instalacji wojskowych w niezwykle roponośnym Azerbejdżanie (z Baku ma zostać poprowadzony strategiczny rurociąg, którym kaspijskie czarne złoto popłynie do tureckiego portu Ceyhan). Azerski minister obrony, Safar Abijew, nie wykluczył możliwości utworzenia amerykańskich baz wojskowych w tym kraju, jako że świat „zmienia się bardzo dynamicznie”.

Z Niemiec do Polski

W Europie Zachodniej w ramach jednostek NATO pełni służbę około 110 tys. amerykańskich żołnierzy, z czego 77 tys. w ponad 70 bazach i koszarach na terenie Niemiec. Największe z nich to: Ramstein/Landstuhl/ Kaiserslautern z 34 tys. żołnierzy i członkami ich rodzin, Grafenwöhr/Hohenfels (24,5 tys.), Heidelberg (16 tys.), Spangdahlem (12 tys.), Schweinfurt (12 tys.) i Stuttgart (10,8 tys.). Amerykańscy planiści mówią o konieczności zmniejszenia tych sił nawet o połowę. Gen. James Jones, dowódca amerykańskiego kontyngentu, a zarazem szef wojsk NATO w Europie, stwierdził, że konieczne jest przeniesienie dużej części oddziałów z RFN do nowych baz na terenie Węgier, Bułgarii, Rumunii i właśnie Polski. Jego zdaniem, pod uwagę winny być brane również Albania i Kosowo.
Zdaniem zwolenników takiego rozwiązania, przeniesienie baz z zachodu na wschód Europy pozwoliłoby na znaczne oszczędności w budżecie obronnym USA. Utrzymanie wojskowych instalacji, na przykład w Polsce, byłoby przecież o wiele tańsze niż w Niemczech, przede wszystkim za sprawą niższych cen żywności i usług oraz mniejszych podatków za zajmowane grunty. Ponadto już od dłuższego czasu bazy w RFN stanowią ważną część operacji prowadzonych przez US Army na Bliskim Wschodzie. Jeśli weźmiemy pod uwagę takie ich wykorzystanie, bazy w Polsce czy krajach bałkańskich byłyby dużo lepsze. Kraje te leżą bowiem bliżej Zatoki Perskiej, co pozwoliłoby Amerykanom nie tylko obniżyć koszty przelotów samolotów (gigantyczne, zważywszy na skalę ich zaangażowania), ale również zaoszczędzić czas.

Nowe miejsca pracy

To, co dla Pentagonu oznaczałoby oszczędności, krajom, w których powstałyby nowe amerykańskie bazy, mogłoby przynieść całkiem spore zyski. W ślad za żołnierzami podążają bowiem inwestorzy z USA, a wokół garnizonów jak grzyby po deszczu wyrastają firmy i placówki usługowe. Po II wojnie światowej dzięki amerykańskim lotniskom wojskowym i koszarom powstało w Europie pół miliona nowych miejsc pracy. Jeszcze dziś, po wszystkich redukcjach, US Army zatrudnia 20 tys. niemieckich pracowników cywilnych. Koncentracja instalacji militarnych w Ramstein zwiększa regionalny popyt o miliard euro rocznie. Oprócz Amerykanów w bazie tej pracuje blisko 5,7 tys. Niemców. Opłaty za ich usługi i należności za towary od lokalnych i regionalnych dostawców przekraczają 340 mln dol. W Heidelbergu sklepy 10% obrotów osiągają dzięki american boys.
Takie zestawienia pobudzają wyobraźnię, zwłaszcza samorządowców z regionów dotkniętych plagą bezrobocia. A głównie w takich miejscach mogłyby powstać amerykańskie bazy w naszym kraju. Proponowane przez stronę polską lokalizacje to Żagań, Drawsko Pomorskie, Bolesławiec, Powidz, Krzesiny czy Mińsk Mazowiecki. – Amerykanie musieliby zbudować obiekty, które nadawałyby się na ich bazy, rozbudować drogi i sieć telekomunikacyjną. Musieliby pomyśleć o stworzeniu kompleksu rozrywkowego dla rodzin żołnierzy – z basenami, boiskami, kortami itp. W budowie wzięłyby udział miejscowe firmy, a nasi mieszkańcy mogliby korzystać z tych obiektów – kalkulują samorządowcy, z którymi rozmawialiśmy.
– Mamy 34-procentowe bezrobocie – mówi Artemiusz Władyka, sekretarz Żagania. – Ludzie żyją głównie z emerytur, zasiłków i pomocy społecznej. Nieliczni utrzymują się z handlu i usług, sporo dorabia w Niemczech. Przyjazd Amerykanów mógłby u nas wiele zmienić, oczywiście na lepsze. A i oni byliby zadowoleni – poligon jak się patrzy, całe 35 ha. I mieszkańcy obyci z wojskiem, także obcym, już od czasów napoleońskich. Jeśli tylko przyjdą, powitamy ich z otwartymi ramionami.

Niemiecki kontratak

Czy powitają? Wszystko zależy od władz amerykańskich, choć i sami Niemcy, świadomi korzyści płynących ze stacjonowania na ich terytorium US Army, nie popadają w bezczynność. Nadrenia-Palatynat wysłała do Waszyngtonu najpierw 13 burmistrzów i radców krajowych, a potem sekretarza stanu, który obiecał w Kongresie USA budowę 3,5 tys. nowych mieszkań dla amerykańskich żołnierzy, jeśli tylko pozostaną w RFN. W Eifel miejscowe władze tak gorliwie rozbudowują bazę lotniczą w Spangdahlem, że nie cofnęły się przed przymusowym wywłaszczaniem obywateli, którzy nie chcieli sprzedać swoich działek. Wydawało się, że wysiłki te przyniosły oczekiwane owoce – pod koniec listopada „Süddeutsche Zeitung” poinformowała, że tylko 20% amerykańskich żołnierzy zostanie wycofanych z Niemiec, gdyż wojskowi i ich rodziny nie chcą zrezygnować z życia w tak znakomitych warunkach. Ale na początku grudnia politycy amerykańscy zdementowali te informacje.
Jednak nawet jeśli dojdzie do tak oczekiwanej dyslokacji, niewykluczone, że spodziewane zyski Polski i innych sojuszników USA z Europy Środkowej i Południowej nie będą tak duże. Na ich terytoriach nie powstanie raczej nowy Ramstein. Departament Obrony USA planuje zwiększenie mobilności swych wojsk, tak aby były gotowe do szybkiej interwencji w zapalnych regionach świata. Potrzebne są do tego poligony, lotniska oraz bazy „lekkie”, w których amerykańscy żołnierze przebywają i szkolą się najwyżej przez sześć miesięcy w roku, bez rodzin, które pozostały w ojczyźnie. Mowa jest też o bazach „zimnych”, gdzie pełni służbę tylko szkieletowa załoga lub też w ogóle pozostają bez obsady. W razie konieczności bazy te mogą stać się „gorące”, czyli zostać wykorzystane przez oddziały podążające do nowego regionu akcji.

Amerykański koń trojański

Dotychczasowe doświadczenie wskazuje, iż podobne obiekty militarne nie gwarantują cudu gospodarczego. Kiedy w 1995 r. Amerykanie przejmowali dawną sowiecką bazę lotniczą w miejscowości Taszar na Węgrzech, w regionie na krótko zapanowała prawdziwa euforia. Producenci żywności i przedsiębiorcy liczyli na korzystne kontrakty, zaś adeptki najstarszego zawodu świata – na hojnych klientów płacących banknotami w kolorze zielonym. Złudzenia rozwiały się bardzo szybko. Żołnierze US Army wychodzili rzadko i w grupach zorganizowanych, unikali alkoholowych libacji i odwiedzin przybytków rozkoszy. Nie kupowali też prawie niczego w miejscowych sklepach – nawet chleb, jaja, wodę mineralną i salami sprowadzali zza Atlantyku.
Zakładając jednak optymistyczny scenariusz – że dojdzie do założenia amerykańskich baz w Polsce i staną się one lokalnymi (regionalnymi) stymulatorami rozwoju – nie sposób nie dostrzec negatywnych stron funkcjonowania baz. „Jeśli USA podejmą decyzję o przesunięciu swoich sił bliżej granic z Białorusią, a w szczególności do Polski, wówczas strona białoruska zmuszona będzie zareagować adekwatnie”, oświadczył kilka miesięcy temu Aleksandr Łukaszenka. I choć napięcia na linii Warszawa-Mińsk nie powinny specjalnie martwić, nie można zignorować innych konsekwencji międzynarodowych. Oto bowiem „twardy rdzeń Europy” uzyskałby kolejny „dowód” na to, iż Polska staje się amerykańskim koniem trojańskim w UE.
No i sprawa zasadnicza – z pewnością zwiększyłoby się niebezpieczeństwo ataków terrorystycznych w Polsce. Choć ich celem byłby przede wszystkim amerykański personel baz, niewykluczone, iż ofiarami ataków staliby się również pracujący tam Polacy.


Kto decyduje
Zdaniem niektórych środowisk politycznych, pomysł utworzenia w Polsce amerykańskich baz winien być, zgodnie z prawem, skonsultowany w ogólnonarodowym referendum. Jest to błędne twierdzenie, bowiem warunki przebywania w Polsce sił sojuszniczych reguluje ustawa z 23 września 1999 r. o zasadach pobytu wojsk obcych na terytorium RP oraz ich przemieszczania się przez nasz kraj. I tak zgodę na ich pobyt do trzech miesięcy wydaje minister obrony narodowej; dłużej, na czas określony, do 99 lat – Rada Ministrów. Ustawa nakłada na oba te podmioty obowiązek niezwłocznego zawiadomienia o takiej zgodzie prezydenta RP, marszałków Sejmu i Senatu oraz innych zainteresowanych organów władzy publicznej (samorządów, na terytoriach których stacjonowałyby obce wojska).
Bazy a umowy międzynarodowe
Akt Stanowiący o Stosunkach Dwustronnych, Współpracy i Bezpieczeństwie, podpisany 27 maja 1997 r. przez NATO i Rosję, przewiduje, iż Sojusz „będzie wykonywał swoje misje związane ze zbiorową obroną (…) raczej poprzez zapewnienie niezbędnej interoperacyjności, integracji i zdolności do wzmocnienia sił niż poprzez dodatkowe rozmieszczenie znacznych sił bojowych”. Wydaje się zatem, że ustanowienie amerykańskich baz w Polsce, przy tak brzmiącej deklaracji, nie wchodzi w rachubę. Rzecz jednak w tym, iż odnosi się ona do instalacji o charakterze stałym – przy zgodzie polskich władz na pobyt czasowy, na przykład na 99 lat, deklaracja ta nie musi być brana pod uwagę.
W grudniu 1999 r. podczas szczytu OBWE znowelizowano Traktat o Ograniczeniu Sił Konwencjonalnych w Europie (CFE), pochodzący z 1990 r. Zgodnie z nim, w Polsce nie można rozmieścić zagranicznych sił zbrojnych większych niż równowartość dwóch ciężkich dywizji (maksymalnie 459 czołgów i 723 bojowych wozów opancerzonych). To jednak również nie stanowi większej przeszkody w utworzeniu amerykańskich baz w naszym kraju – tak ustalony limit jest wystarczająco duży, by do Polski przemieścić wszystkie amerykańskie jednostki pancerne stacjonujące w Niemczech. Ponadto ów traktat nie dotyczy lotnictwa, nie zabrania więc rozmieszczenia śmigłowców i samolotów bojowych oraz budowy lotnisk.

 

 

Wydanie: 01/2004, 2003, 2004, 52/2003

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy