Lawina nie wybiera ofiar

Lawina nie wybiera ofiar

Dwóch tatrzańskich ratowników zginęło, walcząc o życie turystów, którym zabrakło wyobraźni Zakopane. 2 stycznia 2002 r. W dyżurce centralnej bazy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego siedzą w pełnej gotowości ratownicy w czerwono-czarnych kamizelkach. Na każdej z nich jest emblemat TOPR-u: niebieski krzyż w białym polu, a pod nim gałązki kosodrzewiny. Zoltan, dorodny wilczur, bacznie obserwuje wchodzących. Sekretarka Zuza odbiera telefony, sprzęt „w szafie”, czyli podręcznym magazynie gotowy jest do akcji ratunkowej. Jeśli zajdzie potrzeba, ratownicy natychmiast wyruszą w góry. Tylko czarne wstążki, którymi przewiązano toprowskie flagi, przypominają, że nie wszyscy stawią się na wezwanie. Dwóch spośród nich przed kilkoma dniami odeszło na wieczną wartę. On to kochał Naczelnik Tatrzańskiego Pogotowia Ratunkowego Jan Krzysztof jest zajęty – informuje mnie dyżurujący ratownik – rozmawia z rodzicami zaginionych. – Trzeba w takich sytuacjach mówić prawdę, chociaż bywa to trudne. Ale nawet pogrążeni w rozpaczy rozumieją, że nic więcej nie możemy zrobić – powiedział mi później naczelnik. – Być może dlatego, że ludzie mają do nas zaufanie i wierzą nam. Co nie znaczy, że rodzice nie próbują zrobić wszystkiego, co mogą, już na własną rękę, aby szukać i ratować swoje dzieci. Przerywamy rozmowę, bo na progu dyżurki obstukują śnieg z butów umówieni wcześniej sponsorzy, którzy chcą pomóc osieroconym rodzinom toprowców (premier Miller obiecał im renty). Na wprost drzwi do sekretariatu jest wejście do „Gospody u ratowników”. Na końcu korytarza balkon zasypany śniegiem. Tyłem do mnie stoi wysoka, szczupła dziewczyna. Wyciera łzy. Sekretarka Zuza głaszcze ją po ramieniu. Głos dziewczyny drży i łamie się: – Każdy wyjazd to był mój strach. Każdy. Ale on to kochał, nic tylko góry i góry. A teraz go nie ma. Odszedł do nich. To narzeczona Bartka Olszańskiego, który zginął przed dwoma dniami przysypany lawiną. Razem z nim został w górach Marek Łabunowicz, dla przyjaciół „Maja”. Zostawił żonę i trzyletnią córeczkę. – My tu się wszyscy znamy. – tłumaczy Zuza. – Mój stryj był ratownikiem, dziadek też. Prawie każdy ma lub miał kogoś, kto chodził w góry, by ratować innych. Nie mogę się oswoić z myślą, że ich już nie ma. Tyle mieli planów. Bartek studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i leśnictwo na Akademii Rolniczej w Krakowie. Marek był jednym z najbardziej uzdolnionych muzykantów na Podhalu. Dzieci za nim przepadały. Dzień przed śmiercią dostał nagrodę za animację muzyczną na IV Archidiecezjalnym Konkursie Kolęd i Pastorałek. Ale widać Pan Bóg tak chciał. Tych dwoje na Szpiglasowej W niedzielę 30 grudnia ub. roku w Tatrach obowiązywał III (w pięciostopniowej skali) stopień zagrożenia lawinowego. Tego dnia za prowadzenie wszelkich działań ratowniczych osobiście odpowiadał Jan Krzysztof, naczelnik TOPR. Od rana czternastu ratowników szukało dwójki turystów z Warszawy zaginionych w Tatrach Zachodnich. – Zostałem w centrali z dwoma innymi kolegami – mówi Krzysztof. – Po trzynastej telefonista odebrał informację, że koło południa trójka mieszkańców Gdyni podchodzących z Doliny Pięciu Stawów na Szpiglasową Przełęcz została porwana przez lawinę, którą prawdopodobnie sami spowodowali. Jeden z tej grupy sam się odkopał i po godzinie dotarł do schroniska w Pięciu Stawach. To stamtąd wezwano pomoc. Warunki atmosferyczne były takie, że mimo, iż śmigłowiec straży granicznej dotarł z Nowego Sącza, nie udało się go użyć w tamtym rejonie. Drugi śmigłowiec wystartował z Krakowa, ale musiał zawrócić nad Myślenicami. Akcję przeprowadzono więc tradycyjnie. Kolejna grupa ratowników samochodem podjechała do Wodogrzmotów Mickiewicza. Stamtąd skuterami, kolejką towarową, a potem już tylko na piechotę, dotarli do schroniska w Pięciu Stawach, niedaleko miejsca wypadku. – Podczas podchodzenia dowiedzieliśmy się – mówi naczelnik – że pierwsza osoba, chyba dziewczyna, została odkopana i przez godzinę próbowano ją reanimować. Bez skutku. Z Zakopanego wyjeżdżały kolejne grupy ze sprzętem, psami. Tymczasem Jan Krzysztof z kolegami dotarli do Doliny Pięciu Stawów i zabezpieczyli podejście w kierunku lawiny, która zasypała turystów. – W trakcie tego roboty dowiedzieliśmy się, że ratownik Stasiu Krzeptowski i pracownik schroniska Jasiu Paraglaj odnaleźli drugą z przysypanych osób. Nie żyła. Trzeba było zwieźć ciała i pomóc kolegom, którzy od trzech godzin siedzieli pod płachtą biwakową. – Uznaliśmy,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2002, 2002

Kategorie: Kraj