Lewe biodro

Lewe biodro

Kiedy mi zmieniano zepsute kościane biodro na metalowe, byłem półprzytomny, znieczulenie było miejscowe. Wiele osób krzątało się wokół, ciężko pracując, i nawet zrobiło mi się wstyd, że sprawiam tyle kłopotu. W finale profesor M. zdjął rękawiczki i powiedział: „No to może pan pisać kolejny felieton”. W sali pooperacyjnej pielęgniarka szepnęła mi na ucho, że czyta moje felietony w „Zwierciadle”. To bardzo ociepla sytuację, gdy jest się w biedzie. W biedzie, ale wśród swoich. W sumie to był udany tydzień w otwockim szpitalu, z którym zawarłem już bliższą znajomość rok temu, kiedy mi operowano prawe biodro. Szpital świetny, pielęgniarki zawsze miłe i zadowolone z życia. To dar, którego ja nie mam.  Na sali pięć łóżek, ale nigdy nie było kompletu. Pierwsze dwa dni z dużym osobnikiem. Cierpiał na bezdech, a odgłosy, które z siebie wydawał w środku nocy, były trochę wielorybie, a czasami wybrzmiewały jak salwy armatnie. Przezornie zaopatrzyłem się wcześniej w zatyczki do uszu. Ale okazało się, że ten człowiek, który na oko nie wydawał się obdarzony empatią, miał ze sobą kilka par zatyczek do uszu, rozdawał je potrzebującym, którzy padali jego ofiarą. Gdy opuścił szpital, zostałem z panem Witkiem, byłym nauczycielem WF w miasteczku w pobliżu Garwolina. Zidentyfikował mnie jako osobę publiczną, o czym napisał do córki, ta mu odpisała: „Masz tata farta”. I pomyśleć, że ja nie mam farta, że jestem cały czas ze sobą. Córka przesłała mu cytat z mojego dawnego felietonu: „Od jakiegoś czasu przestałem szukać dziury w całym, a szukam całego wśród dziur”. To prawda. Bardzo ta decyzja zmieniła moje postrzeganie świata. Dołączył do nas wkrótce dawny oficer marynarki, pan Jarosław. Od razu obwąchiwanie swojego podogonia politycznego i okazało się, że wszyscy na sali jednako nienawidzimy polskiej prawicy narodowej. Gdy dołączył do nas młody człowiek, z długą, czarną brodą, z „Gazety Wyborczej”, było oczywiste, że jestem wśród swoich. Tak to nawet ciężko chorować lżej.  Dwóch współpasażerów szpitalnej podróży miało wymieniane kolana, reszta biodra. Do młodego z brodą przychodziła mama, siadała i milczała, a on zasypiał. Siedziała godzinkę. Potem przychodziła jego dziewczyna, kładła mu głowę na piersi i zasypiała. On nie spał. Trwało to też godzinę. Osobliwe. Oficer marynarki okazał się gadułą, ale atrakcyjnym, miał o czym opowiadać. Mówił, lecz tylko wtedy, gdy dało mu się pretekst, więc potrafił też elegancko milczeć. Pływał najpierw na polskich statkach, a w stanie wojennym zszedł z pokładu, czyli dał nogę. Potem pracował dla zachodnich wielkich firm morskich. Zwiedził wszystkie kontynenty i morza, o czym niezwykle barwnie opowiadał… W szpitalu problemy z opróżnianiem organizmu z jedzenia i picia nabierają wielkiej wagi. Po operacji zdziwiłem się, co takiego mam między nogami. „To jest kaczka”, odparła pielęgniarka. Nigdy nie używałem, ale widywałem. Ta zdawała się inna, bo stacjonarna. Duża, przypominająca prawdziwą, aerodynamiczna, nowoczesna, jakiś nowy model. Zasadnicze pytanie, jakie się zadaje w szpitalu, brzmi: „Czy było wypróżnienie?”. Jeden z moich współlokatorów nie miał przez trzy dni i wpadł w rozpacz, jakby jego życie było zagrożone.  A teraz skatologia polityczna. Znowu celebrowanie „żołnierzy wyklętych”. To jeden z pisowskich mitów. Tych, co z bronią w ręku nie pogodzili się ze zmianą władzy i ustroju, wrzuca się do jednego, heroicznego worka. A było tam przecież także o wiele zwyklej. Prezydent odniósł się do przeszłości związanej z „żołnierzami wyklętymi”. Przypomniał, że część Polaków współpracowała z sowieckim okupantem, i stwierdził, że robili to „czasem ze strachu, czasem z oportunizmu, czasem z konformizmu”. Polskich komunistów, którzy wkroczyli do Polski razem z Armią Czerwoną, określił jako „sowieckich pachołków”. Duda nie pomyślał, że w czasach stalinowskich było jednak wielu ludzi, którzy wierzyli w Stalina i w sowiecki komunizm. Co ich oczywiście nie usprawiedliwia, jeśli stosowali przemoc. Ludzie są przecież w stanie uwierzyć we wszystko, nawet w PiS. Dalej Duda wywodził, że potomkowie tych kolaborantów nie powinni w wolnej Polsce „pchać się na afisz”. Nie wiem, o jakim afiszu myśli Duda. Zainteresowały mnie słowa: „potomkowie tych kolaborantów”. Do którego pokolenia? Czy jak dziadek był kolaborantem, to już można pchać się na afisz? Czy jak dawny komunistyczny prokurator Piotrowicz jest na pisowskim afiszu, to niedobrze? Ja w ogóle to myślę, że dzieci nie ponoszą winy za swoich rodziców. Gdyby ojciec Dudy był złoczyńcą, nie oceniałbym Dudy przez niego. Jaki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun