Lipińska nieobojętna

Lipińska nieobojętna

O telewizji, dziennikarzach i kilku innych ważnych sprawach „Zmorą mojego życia jest wiara w naprawianie świata. (…) Tkwię od zarania w samym środku jakiejś awantury, coś zawsze usiłuję naprawić, do czegoś się wtrącić. Po prostu nie umiem przejść tak sobie obok przeróżnych figlów moich kompatriotów i nie zareagować”, napisała w jednym z felietonów drukowanych w miesięczniku „Twój Styl” Olga Lipińska, reżyserka, twórczyni niezapomnianych kabaretów, człowiek kultury przez duże K. Najciekawsze felietony z lat 1998-2009 zebrano w książce „Co by tu jeszcze…”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Zmiany zachodzące w ciągu tych 12 lat w polityce, życiu społecznym, w sferze kultury i obyczajów Lipińska przepuszcza przez filtr swojego życia, życia rodziny i przyjaciół (a są to często wielkie nazwiska ze świata kultury). Z błyskotliwą ironią wytyka otaczające nas absurdy, nie znosi miałkości życia publicznego, wkurza się na nikczemność polityków. A jednocześnie ciepło i serdecznie pisze o ludziach, swoich bliskich i przyjaciołach. Bo jak zauważa filozofka i etyczka, Magdalena Środa, autorka wstępu do książki, „Olga, szydząc i naśmiewając się, tak naprawdę kocha świat, kocha ludzi, kocha ten zwariowany kraj, w którym przyszło nam żyć”. Czytelnicy tęskniący do wyrzuconych z telewizji kabaretów Olgi Lipińskiej z radością odnajdą w książce fragmenty tekstów z tych programów pióra mistrza Gałczyńskiego czy Ignacego Krasickiego. My z przyjemnością wśród ilustracji zobaczyliśmy zdjęcie z wręczenia autorce nagrody przyznawanej przez nasz zespół redakcyjny. Zachęcamy więc do sięgnięcia po tę książkę, bo po jej przeczytaniu będziemy trochę mądrzejsi. Inna rzecz, czy łatwiej będzie nam się żyło. Obok drukujemy dwa felietony z książki – z lipca 2008 r. i z kwietnia 2009 r. Olga Lipińska, Co by tu jeszcze…, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009 Na placu Wareckim Jest mi naprawdę smutno i wcale nie „do śmiechu”, że moja Telewizja Publiczna jest ostatnio tak poniewierana. Piszę „moja”, bo mogę śmiało oświadczyć, że ją budowałam od początku. Wtedy, kiedy się rodziła, nie przyszłoby mi do głowy, że wyrośnie taki potworek. Na placu Powstańców (wtedy Wareckim) spędziłam parę lat wczesnej młodości. Byliśmy (ja i moi koledzy) bardzo dumni, że należymy do grona wtajemniczonych tak nowoczesnej branży. Należałam do tego grona jako jeszcze nie w pełni ukształtowany osobnik (osobnica?) i naturalnym biegiem rzeczy ukształtowało mnie oko kamery i wielka magiczna moc szerokiego przekazu. Dobrze pamiętam to uczucie szczęścia, że o czymś, co odkryłam, mogę opowiedzieć kamerą gronu ludzi, których nie znam osobiście. Że o tym, co zrobiłam, obcy ludzie mówią i piszą. No, byłam naprawdę szczęśliwa. Szczęśliwa?! W PRL-u? Z Gomułką?! Tak, bardzo mi przykro, ale bywałam w PRL-u szczęśliwa. Nikt zapewne dzisiaj nie uwierzy, zwłaszcza dyskutanci o „misji”, że tamta grupa bardzo młodych ludzi miała wtedy pełną świadomość, że ten plac Warecki (dziś Powstańców Warszawy) może naprawdę zmienić świat. „Musimy to pokazać koniecznie?”, „Ciekawe, jak zareagują, co?”. Nie zawsze mogliśmy pokazać to, co chcieliśmy, wiadomo: cenzura. Ale stawaliśmy na głowie, żeby jakoś coś ważnego przemycić. Zaczynałam od reportaży z Haliną Miroszową, moją telewizyjną chrzestną matką. Nikt także nie uwierzy, że pracowaliśmy całymi dniami, a nawet nocami za darmo! Trudno było nazwać pensją grosze, które wydawało się jednego dnia w bufecie na jajka faszerowane, specjalność bufetu na placu. Mieścił się on (bufet) w piwnicy Doświadczalnego Ośrodka Telewizyjnego, tzw. DOT-u. Wejście do DOT-u (Telewizji) z rogu placu i Moniuszki było małe i ciasne. Po lewej i prawej szatnia i pan cerber, który sprawdzał: – Po co idzie? Do kogo? – Nawet jak wszystkich znał na pamięć (było nas na początku raptem około czterdziestu osób), pytał i żądał odpowiedzi. Po sforsowaniu szatni i cerbera spadaliśmy w dół wąskimi schodami prosto do maleńkiego holu, w którym właśnie mieścił się ów bufet usytuowany równo naprzeciw toalety. W holu pachniało wspólnie bufetem i toaletą. Był to nasz salon i miejsce magiczne, gdzie powstawały pomysły nad pomysłami. Była to także poczekalnia dla Gości z dużej litery. Bywali tam między innymi: Jarosław Iwaszkiewicz, Janusz Minkiewicz, Tadeusz Breza, Jerzy Andrzejewski, Stanisław Dygat. Czołówka wielkich aktorów: Eichlerówna, Kreczmar, Woszczerowicz – dla mnie legendy. Wtedy jeszcze byli jak najbardziej Żywi, zainteresowani i trochę onieśmieleni „Nowym”. My, bezczelni młodzi, mieliśmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 40/2009

Kategorie: Książki