Łowcy lisich skór

Łowcy lisich skór

Zwierzęta przeznaczone na futro trzyma się w przerobionych kuchenkach gazowych, starych piekarnikach i byle jakich klatkach Dolinę Baryczy na Dolnym Śląsku, krainę lasów, łąk i pól, wśród których położone są jedne z najstarszych stawów hodowlanych w Europie, nazywa się Ptasim Rajem. Tu znajdują schronienie dziesiątki gatunków ptaków, a lecące z północy i dalekiej tajgi dzikie gęsi zatrzymują się na dłuższy odpoczynek, niekiedy pozostając do wiosny – to chyba najlepsza ocena walorów przyrodniczych tych ziem. Władze regionu zachęcają turystów do birdwatchingu – bezkrwawych łowów i podglądania życia ptaków w „(…) urokliwej krainie, gdzie losy człowieka i przyrody splotły się nierozerwalnym węzłem”, jak napisano na stronach Fundacji Ekorozwoju, wspieranej przez miejscowe gminy i Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Przez lata nikt jednak nie chciał dostrzec, że dolina Baryczy nie dla wszystkich stworzeń jest oazą. Doznawały tu cierpień setki lisów, które były towarem eksportowym, półżywym surowcem na drogie futra. Oko za oko, skóra za skórę Właścicielowi jednej z lisich ferm w Stawcu niedaleko Milicza w kwietniu br. prokuratura rejonowa postawiła zarzut znęcania się nad zwierzętami. Podstawą oskarżenia były jak zwykle anonimowe donosy oraz fotograficzna dokumentacja fermy sporządzona przez członków Ekostraży i przedstawicieli Koalicji na rzecz Zakazu Hodowli Zwierząt Futerkowych w Polsce. – Pamiętam, że to były pierwsze gorące dni wiosny. Nie mogliśmy wejść do środka ani podejść bliżej. Zdjęcia robiliśmy zza płotu. Wrażenie było makabryczne. Rozwalony stary sprzęt AGD, słyszalne gdzieniegdzie odgłosy życia i niesamowity fetor – opowiada Dawid Karaś z Ekostraży. Zwierzęta przetrzymywano w starych piekarnikach, kuchenkach gazowych i prowizorycznych klatkach. Nieosłonięte przed słońcem czy deszczem, bez dostępu do wody. Później okazało się, że właściciel celowo nie wyścielał drucianych klatek, żeby odchody się nie gromadziły, tylko spadały pod klatki. A lisy, odczuwające naturalną potrzebę kopania nor, miały na łapach otwarte rany. 50-letni mężczyzna, posiadacz nowoczesnej willi niedaleko fermy, nigdy nie wyrażał skruchy ani żalu z powodu cierpień zwierząt. Po prostu nie potrafił zrozumieć własnej winy. – To przecież tylko biznes. Lisy są po to, żeby dawać futro. Do oskórowania na jesień – wspomina jego słowa Dawid Karaś. 21 listopada przed Sądem Okręgowym w Miliczu odbyła się kolejna rozprawa. Hodowca lisów, zajmujący się tym od 30 lat, ponownie wyjaśniał, że „stara się zapewnić godziwe warunki przyszłym lisim futerkom”. Dla osób znęcających się nad zwierzętami kodeks karny przewiduje dwa lata więzienia oraz nawiązkę w wysokości od 500 zł do 100 tys. zł, na cele związane z ochroną zwierząt. Jeśli jest to okrucieństwo szczególnego rodzaju, kara wynosi trzy lata. Skórka z działki W latach 70. i 80. w ogródkach działkowych prowadzono małe hodowle fretek i nutrii, które zaspokajały ówczesne zapotrzebowanie Polaków na drobną futrzaną galanterię. Taką fermę ojca pamięta 47-letni pan Ryszard z Brzegu Dolnego: – Dwie wybetonowane studzienki, pod nimi krata, odpływ nieczystości, nie więcej niż 10 sztuk rocznie. Na czapkę dla mamy i babci, trochę sprzedawaliśmy sąsiadom. Każdy chciał mieć na zimę coś z prawdziwego futra. O fermach przemysłowych wtedy się nie mówiło, o prawach zwierząt też nie. Kuśnierze zarabiali raczej na szyciu kożuchów, mimo to w roku 1980 staliśmy się światową potęgą, produkując rocznie 3,5 mln skór z nutrii. Wydaje się jednak, że futrzarski biznes nie jest polską specjalnością, a masowe i bezlitosne zabijanie zwierząt nie jest zwyczajem Polaków. Prawda okazuje się inna i wychodzi na jaw zwłaszcza jesienią, kiedy utylizacja zabijanych zwierząt zaczyna stwarzać problemy. Producentom pieniądze nie śmierdzą, martwe ciała również. Inaczej myślą sąsiedzi. Wtedy najczęściej do organizacji broniących praw zwierząt wpływają donosy. Dziś, podobnie jak dawniej, hodowla zwierząt futerkowych to działalność sezonowa, trwa od wiosny do wczesnej zimy. I tylko w tym przypomina niegdysiejsze fermy, bo w tej branży w ostatnich latach zaszły duże zmiany. Przede wszystkim w hodowli pojawiły się nowe gatunki, takie jak szynszyle, a inne, chociażby nutrie, znikają. Wraz z nowymi gatunkami przyszły nowe zagrożenia. W warunkach naturalnych szynszyle prawie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 48/2012

Kategorie: Kraj