Miasto umiera, to już nie jest to, co kiedyś. Same stare babcie, młodych nie zobaczysz, no chyba że czarnych Czekała mnie długa podróż przez pustynię do Lüderitz na południowo-zachodnim wybrzeżu Namibii. Chciałem wykorzystać każdy moment, aby wtopić się w lokalną społeczność, pospacerować ulicami miasta i chociaż przez ułamek sekundy poczuć się częścią tego społeczeństwa. Wtopić się? Nie, tego nie da się zrobić. Jak Europejczyk może przejść niezauważalnie ulicami miasta, po których poruszają się sami Afrykańczycy? (…) Afrykańskie miasta mogą być niebezpieczne dla samotnie poruszającego się Europejczyka. Pierwsze miejsce w ponurym rankingu miast o wysokim wskaźniku morderstw niechlubnie zajmuje Johannesburg. Przypomina mi się program o lekarzach z USA i Europy, którzy czekają w kolejce nawet trzy lata na przyznanie im możliwości prowadzenia praktyki w punktach przyjęć pacjentów w johannesburskich szpitalach. Powodem ich determinacji jest to, że nigdzie indziej na świecie nie ma tylu przypadków ran postrzałowych. (…) Przyjeżdżają tu nie dla ratowania tych ludzi, ale dla siebie, dla nauki na żywym organizmie. Jak daleko odeszliśmy od nauk eugeniki z XIX i początku XX wieku? Jadę do Lüderitz, gdzie wyznawcy tej pseudonauki stawiali swoje pierwsze doświadczalne kroki. Tysiące Herero i Nama uwięzionych w obozach koncentracyjnych, tysiące innych zakończyło swój żywot w obozie śmierci położonym na małej wyspie tuż u wybrzeży Lüderitz, miasta, w którym rodziła się niemiecka precyzja w masowym mordowaniu więźniów, miasta, w którym pojęcie „człowieczeństwo” osiągnęło swoje moralne dno. To tutaj idea obozów zagłady, najbardziej wyrafinowanej i odhumanizowanej formy obozów koncentracyjnych, których głównym celem jest zadawanie cierpienia i śmierci, stała się faktem. Podkreślam – obozów zagłady, a nie obozów koncentracyjnych, bo te, mimo że pojawiły się jako jedne z pierwszych w historii również i na ziemi południowoafrykańskiej, nie miały niemieckiego rodowodu. (…) – Jedziesz do Lüderitz? Uważaj, nie śpiesz się, zatrzymuj się na odpoczynek, zadzwoń, jak przyjedziesz na miejsce, zadzwoń zawsze, jak będziesz czegoś potrzebował. – Pamiętam słowa, jakie wypowiedział Johan, gdy żegnaliśmy się przed moim wyjazdem. (…) Dwaj nieodłączni towarzysze podróży – upał i kurz, szczególne ten ostatni, który dostaje się przez każdą szczelinę, uchylone okno, niedomkniętą klapę bagażnika. Godziny samotnej jazdy czarną asfaltową drogą. Droga idealna, żadnych kolein, żadnych dziur i wybrzuszeń. Biedna, zacofana Afryka?… CD przestaje działać, niby japońskie, a nie daje rady z afrykańskim pyłem. Dookoła pustka, żadnych zabudowań, żadnych osad, ziemia niczyja. (…) Przemierzając kraj z punktu A do punktu B, poza kilkoma głównymi drogami, najczęściej jedziemy sami, najczęściej nie spotykamy nikogo, nie widzimy miast i wiosek. Tylko niekończąca się droga, przecinająca zieloną (na północy w porze deszczowej), szarą, żółtą lub czerwoną pustynię. Jadąc w kierunku Lüderitz na południu kraju, przypominałem sobie tytuły książek opisujących Namibię. (…) Nawet nasz wielki, ale wciąż mało znany w kraju podróżnik, Kazimierz Nowak, pisząc o Namibii, którą nazywał Namaqua, zatytułował jeden rozdział „W krainie zapominanej przez Boga”. (…) Ponad sto lat temu w kraju kilku tysięcy białych osadników trasę, którą teraz pokonywałem samochodem, można było przemierzyć koleją. Dzisiaj to, co kiedyś było codziennością i przejawem rozwoju cywilizacyjnego, jest przerdzewiałym, pokrytym pustynnym piaskiem śladem historii. Hałas potężnych maszyn parowych, lokomotyw ciągnących wagony wypełnione towarem i pasażerami do lub z Lüderitz można usłyszeć tylko w swojej wyobraźni, stając na torach widmach prowadzących w głąb piaszczystych wydm pustyni Namib. Elmę spotkałem przypadkowo. Wałęsałem się po pustych ulicach miasta, które zdawało się wymarłe i nierealne. Jakbym spacerował po sztucznie wybudowanym planie filmowym, a nie po prawdziwym mieście. Bo jakże można inaczej odbierać to miejsce, zwłaszcza w niedzielne popołudnie. Jechałem tu setki kilometrów, mijając niewiele aut, widząc więcej pasących się antylop niż ludzi. Jechałem tu jak do miejsca przeznaczenia na końcu świata, daleko na południu, za pustynią, na brzegu zimnego Oceanu Atlantyckiego. Dojechałem i zamiast tętniącej oazy zobaczyłem wymarłe studio filmowe zbudowane na piasku i skałach schodzącej w ocean pustyni. Wszystko było tak bardzo nie na miejscu. Domy przypominające









