Lustracja w ślepym zaułku

Nie milknie wrzawa wokół ustawy lustracyjnej. Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, akt ten stał się w praktyce okazją do porachunków politycznych i. jak dotąd, nie przyczynił się do uzdrowienia życia politycznego pogrążonego w ciężkim kryzysie. Dzisiaj nad wszystkimi właściwie aktorami sceny politycznej ciążą jak zmora podejrzenia o „domniemaną” współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL. Podejrzanym może być bowiem każdy, kto żył w tamtych czasach, pracował gdziekolwiek, nie będąc nawet członkiem PZPR. Przeciw procedurze lustracyjnej podniesiono wiele zastrzeżeń. Trafny jest np. zarzut. że postępowanie przed sądem lustracyjnym jest tylko z pozoru niejawne, w rzeczywistości bowiem najbardziej rewelacyjne informacje przeciekają do mediów, zatruwając spokój psychiczny ludzi, którzy w demokratycznych wyborach oddali swe głosy na skompromitowanych obecnie polityków. W zażartych dyskusjach sąd lustracyjny doczekał się nawet miana sądu kapturowego” (E. Skalski, „GW” 2 1.02.br.). Pogląd ten ma pewne uzasadnienie w Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, która przewiduje w art. 6, że każdy ma prawo do publicznego rozpatrzenia swej sprawy przez niezawisły sąd. Można jednak w niejawności tego postępowania dopatrzyć się głębszego sensu (niż tylko ochrona dokumentów oznaczonych klauzulą tajności). Przed prawomocnym zakończeniem postępowania rozgłos o toczącej się sprawie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 10/2000, 2000

Kategorie: Felietony