Czarna noc Czarnkowa

Czarna noc Czarnkowa

Minister Przemysław Czarnek nie daje o sobie zapomnieć. Ostatnio uznał, że w szkołach nie może być wyboru „religia lub etyka, lub nic”, i postanowił, że o „nic” nie ma mowy, a „religia bądź etyka” będą obligatoryjne. Co oczywiście oznacza obowiązkową religię – obojętne, pod jaką nazwą. Wszak już teraz szkolna etyka jest i tak etyką katolicką, bywa nawet, że prowadzoną przez księży. Minister Czarnek obiecuje nowe podręczniki. Nie wątpię, że powstaną na KUL.

Szkolne nauczanie religii zaczęło się w 1990 r. złamaniem prawa: wprowadzono je na mocy instrukcji, pomijając ustawę. Ten grzech pierworodny poszedł w parze z przyjętą wtedy zasadą, że religia leży wyłącznie w gestii strony kościelnej. Czyli przedmiot nauczany w szkole państwowej jest wyjęty z gestii władzy państwowej. Dziś biskupi żądają jeszcze więcej: religii na maturze. Czyli na państwowej maturze ma być zdawany przedmiot spoza państwowej jurysdykcji. Ministrowi Czarnkowi to nie wadzi: cel chce osiągnąć w roku 2024. Polska – państwo wyznaniowe de facto – stanie się państwem wyznaniowym de iure.

Jak widać, nie tylko komuniści, lecz i katolicy mają swą „metodę salami”. Biskupi przez lata kwestionowali „kompromis aborcyjny” – aż skończyło się to zakazem niemal wszelkich aborcji. Prawicowcy od lat kwestionowali neutralność światopoglądową państwa – aż kończy się to obowiązkową religią w szkole. Solennie obiecywano, że przedmiot ten będzie nauczany na ostatniej lekcji. Dziś mało kto już tego przestrzega, toteż uczniowie deklarujący światopogląd inny niż katolicki mogą albo spędzać godzinę bezczynnie, albo iść na religię – w niezgodzie z własnym sumieniem. I zapewne o to właśnie chodzi – ot, taka delikatna zachęta. Czekam na werdykt Trybunału Konstytucyjnego, że gwałt na światopoglądzie jest zgodny z konstytucją.

Przed laty uważałem, że religia powinna być nauczana w szkole. Z czasu mej podstawówki wspominam ten przedmiot dobrze. Ba! ale wtedy Kościół lękał się oskarżeń o praktyki dyskryminacyjne, więc katecheci sprawowali się wzorowo. Dziś Kościół niczego się nie lęka, więc katecheci się rozhulali. Ale na to rozhulanie (byle nie w kwestii dyskryminacji) gotów byłbym nawet przymknąć oko, wszakże pod jednym warunkiem: by religia szerzyła wiedzę. A tu i z tego nici. Gdy widzę, że moi studenci nie mają pojęcia nie tylko o chrześcijaństwie, nie tylko o historii Kościoła, ale nawet o katolickich prawdach wiary, pytam, czego ich uczono na religii. „Właściwie sami nie wiemy”, brzmi odpowiedź. „Mówiliśmy o aborcji i in vitro”, precyzuje ktoś inny. „My śpiewaliśmy piosenki”, dodaje następny. Oczywiście ten poziom wiedzy to wina nie Czarnka, lecz jego poprzedników, obawiać się jednak wolno, że teraz będzie jeszcze gorzej. Religia w szkole jest jak zakaz aborcji. Zakaz nie chroni życia, religia nie uczy religii.

Tymczasem minister Czarnek to nie tylko pan od oświaty – to również pan od nauki. I oto kolejne nieszczęście: Narodowy Program Kopernikański. Pisowska władza chrzci wszystko mianem narodowego, jednak w odniesieniu do Kopernika jest to szczególnie już groteskowe. Ale nie wymagajmy od Czarnka zbyt wiele. Przypomnijmy zatem, że Narodowy Program Kopernikański miał wygenerować Akademię Kopernikańską, ta zaś robiłaby to samo co Polska Akademia Nauk, z tą różnicą, że byłaby zależna od polityków. „Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę”, powiadał Wilhelm Ockham i teraz nie wiem, czy to z powodu swej nieznajomości tego średniowiecznego teologa Czarnek tak bardzo się rozzłościł. Wszak prezesowi PAN, prof. Jerzemu Duszyńskiemu, który ujawnił plan Akademii Kopernikańskiej, poradził, by rozważył dalsze sprawowanie funkcji, wezwał go na rozmowę (w relacji prezesa: „burzliwą”), pogroził audytem. Zaiste, dawnośmy nie mieli takiego ministra. „Jego pogląd na demokrację – pisał niedawno prof. Janusz Reykowski – najlepiej pasuje do myślenia z okresu przed Monteskiuszem, jego pogląd na prawa człowieka pasowałby chyba do czasów Mojżesza. Nie wydaje się, by rozumiał świat współczesny, by miał świadomość, na czym polega nauka”. Biedny Kopernik (narodowy). Gdyby pracował w Akademii Kopernikańskiej (zależnej od polityków), Słońce nadal kręciłoby się wokół Ziemi.

Oczywiście czarna noc Czarnkowa to jeszcze nie noc Apuchtinowska. Wprawdzie towarzyszą jej zjawiska podobne: konformizm, lizusostwo, kolesiostwo… A także wykorzenienie z polskiej tradycji, bo dla Czarnka polska tradycja to tylko tradycja rzymskokatolicka. Ale nie, do Apuchtina Czarnkowi jeszcze daleko, lecz dość już blisko do ministra oświaty sprzed 200 lat, Stanisława Grabowskiego. Z tym – jak go nazywano – „ministrem ociemnienia publicznego” łączy Czarnka właściwie wszystko, również religianctwo. Ale i tu istnieją różnice: Grabowski był erudytą i człowiekiem dobrze wychowanym.

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 20/2021, 2021

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy